Tytułowe Grimsby to dzielnica Londynu, gdzie przebywają ludzie z najniższych grup społecznych. Jednym z nich jest niejaki Nooby – typowy kibol, mający dziewczynę (mocno przy kości) oraz stado dzieci. Ale przez 28 lat szuka swojego brata, którego stracił w dzieciństwie. Gdy go odnajduje, okazuje się on być tajnym agentem MI6, który miał nie dopuścić do zamachu. Oczywiście, Nobby wszystko psuje i teraz obydwaj panowie muszą się ukrywać oraz odnaleźć prawdziwego sprawcę.

Było już wiele mutacji i wariacji z kina szpiegowskiego, ale kiedy jedną z głównych ról gra Sacha Baron Cohen wiedz, że coś się dzieje. Wiadomo, że będzie na granicy dobrego smaku, żarty będą po bandzie i wiele osób odbije się od niego jak od ściany. Ale pilotujący całość Louis Leterrier (reżyser „Transportera”) zaskakująco dobrze się odnajduje w tym szaleństwie. Z jednej strony robi to, co potrafi najlepiej, czyli pomysłowo inscenizuje kolejne sceny akcji (pościgi, bijatyki i strzelaniny), przyprawiając wszystko wariackim humorem: od bardzo prostych gagów opartych na omyłkach (wciśnięcie nie tego guzika) po hardkorowo-kloaczne popisy (wyjęcie trucizny z… jąder czy grupowy seks słoni), a nawet odrobinę parodii (Nobby mówiący głosem Seana Connery’ego – rewelacja). Wszystko to bardzo mocno wciśnięte w nawias, potrafi to trzymać w napięciu (ucieczka przed grupą kierowaną przez psychopatę czy brawurowy – z braku lepszego słowa – finał), serwując przy okazji satyrę na świat bogatych oraz hołoty. I to jest pewne zaskoczenie, bo nie tego się spodziewałem po tego typu kinie.

Oczywiście w tym wariactwie przewodnikiem jest Sacha Baron Cohen, który sprawdza się w roli kompletnego idioty, kochającego piłkę nożną i mającego dobre serducho. Ale największym zaskoczeniem jest obecność Marka Stronga jako brata-tajniaka. Zarówno w scenach akcji, gdzie musi się wykazać swoimi umiejętnościami w mordowaniu, jak i naprawie braterskich więzi jest przekonujący, tworząc wybuchowy duet z Baron Cohenem. Tego się absolutnie nie spodziewałem, a na drugim planie duecik wspiera solidna Isla Fsher (Jodie), przykuwająca uwagę Penelope Cruz (Rhonda George), twardy i ostry Scott Adkins (zamachowiec Łukaszenko) oraz pojawiający się w epizodzie Ian McShane (szef MI6).

„Grimsby” to bardzo szalona komedia, dla osób lubiących humor mocno poniżej pasa. Czyli absolutnie nie dla każdego, chociaż miałem sporo frajdy z seansu. Nawet jeśli jest kilka żartów na granicy smaku.
6,5/10
Radosław Ostrowski


