Minghun

Minghun według chińskiej tradycji to pośmiertne zaślubiny, gdyż osoby niezamężne w zaświatach są nieszczęśliwe. Dlatego trzeba po śmierci trzeba znaleźć oblubieńca/oblubienicę, znaczy się ciało. Wokół odprawienia tego rytuału krąży historia nowego filmu Jana P. Matuszyńskiego – najbardziej kameralna produkcja w dorobku, ale też zaskakująco rozczarowująca.

minghun1

Głównym bohaterem jest Jurek (Marcin Dorociński) – mieszkający w Gdańsku wykładowca, samotnie wychowujący córkę Masię (Natalia Bui). Kiedy ich poznajemy świętują chiński Nowy Rok razem z przyjaciółmi i znajomymi. Dziewczyna prosi ojca, by pojechać do koleżanek na noc. Następnego dnia okazuje się, że był wypadek, samochód wpadł w poślizg, zaś Masia… nie przeżyła. Jurek jest kompletnie rozsypany, próbując jednocześnie przygotować do pogrzebu. Wtedy przybywa teść, czyli dziadek Benny (Daxing Zhang), który próbuje doprowadzić do odprawienia w kraju minghuna. I tu zaczynają się tarcia.

minghun2

Sam film próbuje być bardzo wyciszonym dramatem psychologicznym, gdzie w tle mamy zderzenie dwóch kultur i dwóch światów. Problem jednak w tym, że scenarzysta Grzegorz Łoszewski nie wykorzystuje w pełni potencjału tej historii. Światopoglądowe zderzenie wydaje się być pozbawione iskry, choć ma parę momentów zaskakująco zabawnych (szukanie ciała w kostnicy czy pośredniczka, która… handluje organami). Podobały mi się także momenty, gdzie mamy przebitki na zdarzenia z przeszłości (córka grająca na cymbałach) czy chwile wyciszenia z kamerą obserwującą Jerzego. Ale im dalej w las, tym nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś za wygodnie to się wszystko układa. Jest zbyt wiele zbiegów okoliczności (córka ukrywała, że ma chłopaka – przy okazji, niedługo po śmierci dziewczyny umiera), zaś emocje robią sobie wolne i historia w ogóle mnie nie zaangażowała.

minghun3

Owszem, wizualnie to wygląda bardzo dobrze i niemal każdy kadr mógłby robić za tapetę, zaś Marcin Dorociński oraz partnerujący mu Daxing Zhang i Ewelina Starejki wyciskają maksimum ze scenariusza. Tylko, że ten scenariusz sprawia wrażenie kompletnie niedogotowanego, jakby to był zaledwie pierwszy szkic, dialogi ocierają się o pretensjonalność i wywołują zgrzyt, zaś zmiana nastawienia Jerzego mnie kompletnie nie przekonuje.

I to wielka szkoda, bo Matuszyński do tej pory nie rozczarowywał. „Minghun” to przykład niewykorzystanego potencjału na mocny, poruszający dramat. Warstwa wizualna nie jest w stanie zmyć całkowitej obojętności jaką przeżyłem w trakcie seansu. Pozostaje mieć nadzieję, że ta produkcja była wypadkiem przy pracy.

6/10

Radosław Ostrowski