Ojciec Stu

Czasami niektóre historie mogą być tak inspirujące, że filmowcy biorą je na warsztat. Ale czasami nie zawsze twórcy potrafią taką historię przekuć na dobry film. Taka jest historia Stuarta Longa – lokalnego boksera z drobnymi sukcesami, który ostatecznie został… księdzem. Jakim cudem do tego doszło?

Jak poznajemy naszego Stuarta (zaskakująco dobry Mark Wahlberg), toczy kolejną walkę bokserską. Wielką gwiazdą nie został nigdy, a poobijany ryj oraz otrzymane ciosy zrobiły na ciele swoje. Stuart musi odpuścić i znaleźć sobie nowe miejsce. Próbuje swoich sił jako aktor, lecz twarz ma bardzo niefilmową, więc pracuje w markecie. A dokładnie w dziale mięsny, gdzie wpada mu w oko pewna dziewczyna. Udaje mu się ją znaleźć… w kościele. Gdzie prowadzi w przedszkolu katechezę. Zabujał się w niej, a resztę możecie sobie dopowiedzieć.

Reżyser Rosalind Ross trafił na materiał pokazujący zarówno historię nawrócenia, ale też walki o swój cel. Mimo wszystko, mimo przeciwności. I chodzi tylko o kwestię tego, że nasz bohater jest ateistą i za bardzo jest skupiony na sobie. Bo jeszcze dochodzi sprawa trudnych relacji z ojcem, śmierć brata oraz poczucie bycia tym gorszym. Alkohol jeszcze krąży, aż doszło do wypadku, co go mocno poturbował. Brakuje mi w tym filmie równego tempa: dość długo trwa proces poznania naszego bohatera i jego przeszłości, zaś sam proces nauki w seminarium jest strasznie pocięty oraz uproszczony. Za dużo miałem jednego, a za mało drugiego. Samo to „nawrócenie” oraz droga do Boga dla mnie było mocno naiwne. Nie do końca wierzę w aż tak ekstremalną przemianę i jej wpływ. Problem jest także, że nasz „ksiądz” staje się jeszcze nowym Hiobem, co wynika z rzadkiej choroby. Za dużo zbiegów okoliczności, symboliki („wizja” Maryi w chwili wypadku) oraz troszkę walenie Wiarą wprost.

Gdyby nie lekko ironiczny humor oraz miejscami knajackie teksty, ten film mógłby być niestrawny. Czuć tu mocno agitkę pro-religijną, którą przełamują dwie rzeczy. Pierwszą jest Mark Wahlberg, który może i jest tu prostodusznym gościem z demonami w tle. Może wydawać się on pasować do roli księdza niczym pięść do oka. Ale to bardziej przyziemne podejście tworzy mieszankę wybuchową, potrafiącą miejscami poruszyć. Drugim dla mnie „hakiem” jest Mel Gibson, czyli ojciec Stuarta – szorstki, lekko cyniczny, nie radzący sobie z przeszłością. Rzadkie wspólne sceny obu panów, zwłaszcza po „nawróceniu” działają w kontrze i pokazują spory potencjał jaki ten film miał. Reszta postaci w zasadzie robi za tło, co trochę jest przygnębiające. Zwłaszcza mając takich aktorów jak Jackie Weaver czy dawno nie widziany Malcolm McDowell.

To jest zmarnowany potencjał na ciekawy, inspirujący film. Niestety, reżyser nie udźwignął tematu i wpadł w pułapki filmów dotykających wiary/religii. Dłuży się oraz ma bardzo nierówne tempo, co bywa męczące. Odrobinka humoru oraz dobra rola Wahlberga to o wiele za mało na coś porywającego. Rozgrzeszenia tym razem nie będzie.

5/10

Radosław Ostrowski

Nie otwieraj oczu

Ileż było wizji zagłady świata na ekranie – tego nie jest w stanie nikt wymienić. Ostatnim takim postapokaliptycznym doświadczeniem było „Ciche miejsce” niejakiego Johna Krasińskiego. Ale Netflix postanowił, że gorszy nie będzie i zrealizuje film w podobnym tonie. Tak powstało „Nie otwieraj oczu” w reżyserii Suzanne Bier. Punkt wyjścia jest bardzo prosty: Majorie jest kobietą samotnie wychowująca dwójkę dzieci i decyduje się wyruszyć się przez rzekę. Od razu ostrzega swoje, żeby nie zdejmowały opasek na oczy podczas całej eskapady, bo inaczej umrą. A następnie cofamy się 5 lat wstecz, kiedy nasza kobieta jest blisko porodu i dochodzi do epidemii. Ludzie nagle zaczynają popełniać samobójstwo po spojrzeniu na tajemnicze coś.

bird_box1

Ta chronologiczna przeplatanka między „teraz” a „kiedyś” to jedna z tych rzeczy, które wyróżniają ten film z grona produkcji o tematyce post-apo. Na pierwszy rzut oka jest sztampowo, bo w przeszłości trafiamy do domu, gdzie przebywa nieliczna grupka ocalałych: starsza pani, weteran wojenny, narwaniec, maniak na punkcie teorii spiskowych, młoda policjantka, diler i Azjata. Potem dochodzą jeszcze dwie osoby, ale tak naprawdę interakcje między nimi przez sporą część filmu i to potrafi miejscami zaangażować. Tak samo jak momenty, gdy bohaterowie włamują się do marketu, co potrafi nawet utrzymać w napięciu. Chociaż logika czasem mocno siada (czemu bezpiecznie jest nie na zewnątrz, ale już w zamkniętych przestrzeniach typu dom, market już tak), a mechanizmy funkcjonowania tej dziwnej epidemii pozostają dość niejasne. Choć koncepcja z nakładaniem opasek na oczy, by nie widzieć zagrożenia może wydawać się początkowo zabawna, wręcz głupawa, potrafi utrzymać w napięciu. Chociaż nie zawsze, co jest dość mocno odczuwalne bliżej finału czy punktu kulminacyjnego związanego z niejakim Garym.

bird_box2

Samo wykonanie też prezentuje się solidnie. Trudno mi się przyczepić do zdjęć (zwłaszcza z oczu, gdy nosi się opaskę) czy efektów specjalnych, ale najbardziej zaskoczyła mnie muzyka, której… niemal nie było słychać. Czasami ten scenariusz nie zawsze satysfakcjonuje (zwłaszcza sceny w lesie, mocno budzące skojarzenie ze „Zdarzeniem”), tajemnica wydaje się niejasna (choć nie pokazanie tych istot jest jednak zaletą), a finał wprawia w zakłopotanie.

bird_box3

Całkiem nieźle się prezentuje aktorstwo z dobrze sobie radzącą Sandrą Bullock w roli naszej protagonistki. Jej przemiana z dość niezdecydowanej do macierzyństwa w matkę, która zrobi wszystko dla przetrwania swojej rodziny jest pokazana bez cienia fałszu. Z nią też najłatwiej można się identyfikować. Na ekranie zobaczyć też solidnego Johna Malkovicha (narwany Douglas), niezłą Jackie Weaver (Cheryl) czy coraz bardziej przebijającą się Danielle Macdonald (Olympia). Dla mnie jednak największe wrażenie zrobił Trevante Rhodes w roli empatycznego, zaradnego Toma oraz dość mroczny epizod Toma Hollandera jako Gary’ego.

Chciałbym powiedzieć, że Netflix potrafi ogarniać kino gatunkowe, lecz efekt jest znowu średni. Mocno schematyczne, choć miejscami niepozbawione emocji kino, gdzie dość istotna jest kwestia macierzyństwa w nieludzkim świecie. Nie do końca potrafi wykorzystać swój potencjał.

6/10 

Radosław Ostrowski