KT Tunstall – KIN

KIN_by_KT_Tunstall

Ta szkocka wokalistka znowu zaskoczyła. Dwa lata temu wydała bardziej folkowy „Invisible Empire // Crescent Moon” i zaplanowała rzucenie muzyki rozrywkowej w cholerę, na rzecz pisania dla filmu. Na szczęście dla fanów, rozmyśliła się i wróciła do studia, by powalczyć nad swoim piątym dziełem, czyli „KIN”.

Za produkcję odpowiada Tony Hoffer (współpraca m.in. z Air, Beckiem, M83, Ladyhawke), więc tym razem niminalistycznego, gitarowego grania nie będzie. A co jest w zamian? Pop zmieszany z rockiem i indie, co czuć już w otwierającym całość chwytliwym „Hard Girls”. Z jednej strony troszkę czuć tutaj echa lat 80. (chropowata elektronika, metaliczny bas), ale jednocześnie jest to zrealizowane tu i teraz (przyjemna, lekka gitara). „Turned a Light On” to bardziej wyciszone i stonowane nagranie, jakiego nie powstydziłby się Beck z ostatniej płyty, czyli jest akustyczne, ale też wzbogacono klawiszami tło. I żeby nie było nudno środek utworu przełamano szybszym rytmem oraz melorecytującym wokalem KT, nakładającym się na siebie. Delikatną zmianę dynamiki daje singlowy „Maybe It’s a Good Thing”, gdzie znowu wybija się szybsza, folkowa gitara oraz zapętlone wokalizy w tle niczym wycie wilka. Podobnie rzecz ma się z „Evil Eye”, przypominającym troszkę „Hold On” sprzed 6 lat.

Chwila spokoju i wyciszenia pojawia się dopiero w utworze nr 6, czyli „On My Star”. Łagodne tempo, delikatna trąbka w tle oraz rozmarzony wokal – piękne jak diabli. Tak samo świetny jest duet z Jamesem Bayem, czyli „Two Way” z pobrudzoną i agresywniejszą gitarą. Bardziej energetyczne jest „Run on Home”, gdzie wracamy do stylistyki indie pop/rocka (gitara, chórki, łagodna elektronika), by potem ukoić tytułowym utworem, gdzie najważniejsze są smyczki.

Cóż mogę powiedzieć? „KIN” to, mimo spokojniejszych fragmentów, bardzo pogodna, przebojowa, ale nie plastikowe dzieło spod znaku indie. Sama Tunstall też czaruje swoim nietuzinkowym głosem, bez irytacji i egzaltacji. Na tą porę roku, to taki energetyczny zastrzyk byłby nawet wskazany. Naprawdę przyjemne dzieło.

7,5/10

Radosław Ostrowski