Bob Marley: One Love

Nie trzeba być wielkim fanem reggae, by znać nazwisko Boba Marleya. To ten człowiek spopularyzował ten gatunek muzyczny, gdzie śpiewało się o miłości, wolności i pokoju. Dlatego jego fani byli mocno podekscytowani powstaniem filmu biograficznego o tym artyście. Ale czy warto było czekać?

one love2

„Bob Marley: One Love” zaczyna się w roku 1977 na Jamajce, gdzie sytuacja jest napięta. Kraj od niedawna wyzwolił się spod panowania Wielkiej Brytanii, ale spokój i stabilność wydają się coraz bardziej odległy. Konflikty polityków powiązanych z gangami, strzelaniny, wojskowe punkty kontrolne – wyspa bardziej przypominała beczkę z prochem, który w każdym momencie może eksplodować. I właśnie wtedy Marley (Kingsley Ben-Adir) postanowił zagrać koncert, mający jeden główny cel: zjednoczenie całego kraju. Dzień przed tym wydarzeniem dom muzyka zostaje zaatakowany przez bandytów, zaś Marley, jego żona i chórzystka zespołu Rita (Laswana Lynch) oraz menadżer Don Taylor (Anthony Welsh) postrzeleni. Niemniej koncert się odbywa, lecz Bob wyjeżdża do Londynu. Po co? By nagrać nową płytę, co dotrze do szerszej widowni. Tak powstaje „Exodus”.

one love4

Brzmi to bardzo zachęcająco, prawda? Dodajmy jeszcze fakt, że za film odpowiada reżyser Reinaldo Marcus Green, scenariusz pisały cztery osoby, z których najbardziej znany to Terrence Winter („Zakazane imperium”, „Wilk z Wall Street”), zaś producentami są m. in. wdowa po Marleyu, Rita i kilku członków rodziny. Co mogło pójść nie tak? Ku zaskoczeniu (chyba wielu) sporo rzeczy. Reżyser wybiera dwa lata z życia Marleya, gdzie pozornie dzieje się dużo. Tworzenie piosenek, nagrywanie ich w studiu, trasa koncertowa, werbunek nowego gitarzysty, menadżer robiący na lewo. Jakby tego było mało, jeszcze drobne retrospekcje z czasów młodości, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, odkrył nauki rastafarian i oniryczne – jak na nieco ponad półtorej godziny jest gęściej niż w ludzkim mózgu po wielokrotnym odsłuchu „Doskozzy” Stachurskiego. Masa potencjalnych wątków (rak skóry, niewierność Boba) albo jest ledwo liźnięta/wspomniana, albo w ogóle się nie pojawia.

one love3

W efekcie tego scenariuszowego burdelu dostajemy film… mdły, strasznie nudny i płytki niczym basen po spuszczeniu wody. Marley pokazany jest w tym filmie jako postać zbyt bierna, naiwna, wręcz głupia (brak decyzji w kwestii leczenia – nie rozumiem tego!!!). To jest w zasadzie laurka, omijająca w zasadzie najpoważniejsze kwestie, gdzie w zasadzie jedyne, bardziej angażujące momenty są raptem dwa. Kiedy w tle grają piosenki Marleya albo podczas rozmów Boba ze swoją żoną. Co z tego, że Kingsley Ben-Adir oraz Lysalla Lynch dają z siebie wszystko, by zaangażować w tą całą opowieść, skoro scenariusz podcina im skrzydła. A reżyser kompletnie nie jest w stanie wykrzesać z siebie jakiejkolwiek energii.

one love1

Dawno, ale to naprawdę dawno nie widziałem filmu tak bezczelnie marnującego swój potencjał. „Bob Marley: One Love” jest nudny, nie ma na siebie żadnego pomysłu, płytki, w zasadzie pozbawiony duszy. Jeśli chcecie lepiej poznać Boba Marleya, polecam absolutnie świetny dokument Kevina Macdonalda z 2012 roku „Marley”. Odradzam nawet jeśli jesteście zatwardziałymi fanami reggae.

4/10

Radosław Ostrowski

Obywatel Jones

Rok 1935, Europa nadal jest pogrążona w kryzysie gospodarczo-politycznym, w Niemczech władzę sprawuje Adolf Hitler, zaś jedynym krajem rozwijającym się jest Związek Radziecki. Przynajmniej takie informacje płyną od korespondentów. Sprawę tą postanawia wybadać Gareth Jones – brytyjski dziennikarz oraz jeden z doradców premiera Davida Lloyda George’a. Wyrusza do Moskwy i liczy na możliwość przeprowadzenia wywiadu z Józefem Stalinem. Na miejscu dowiaduje się, że jego przyjaciel Paul Kleb został zamordowany.

obywatel jones1

Agnieszka Holland wraca do tematyki politycznej, pokazując zachłyśnięcie się świata nad Związkiem Radzieckim. Krajem bardzo szybko modernizującym się oraz kuszących zagranicznych kontrahentów wielkim rozwojem. Historia ta służy do postawienia pytań na temat etyki pracy dziennikarskiej. Czy powinien dochodzić do prawdy za wszelką cenę? Czy powinien stawiać niewygodne pytania oraz samemu szukać odpowiedzi? Czy może bardziej ufać oficjalnym komunikatom i tylko przepisywać je? Zwłaszcza w kraju, gdzie media służą jako narzędzie propagandy i dezinformacji? Pytania jak zwykle ważne, ale odpowiedzi wydają się być podane łopatologicznie. Bo jak inaczej wyjaśnić wplecenie w narrację procesu pisania „Folwarku zwierzęcego” przez George’a Orwella? Chyba tylko chęcią wyjaśnienia dla widzów spoza Europy Wschodniej.

obywatel jones2

Drugim problemem były dla mnie postacie, które bardziej stają się reprezentantami pewnych idei i postaw niż ludźmi z krwi i kości. Tytułowy Jones to niezłomny idealista, będący typem dziennikarza idealnego. Czyli opisującego fakty bez ubarwień, odporny na naciski oraz presję. Przez co kompletnie mnie nie interesował. Tak samo przedstawiciele ZSRR, który są bardzo sprytnymi manipulatorami, udającymi bardzo otwartych i szczerych. Korespondentów reprezentują dwie osoby: Niemka Ada Brooks (solidna Vanessa Kirby) oraz doświadczony Amerykanin Walter Donnelly (najlepszy z obsady Peter Sarsgaard). Tutaj dopiero pojawia się odrobina szarości, bo są to ludzie wierzący w ideologię rewolucji komunistycznej, ale jednocześnie są wplątani w sidła władzy. Sprzedali się, stając zakładnikami i brakuje mi tutaj głębszego wejścia w tą dwójkę. Dzięki temu łatwiej można byłoby zrozumieć funkcjonowanie korespondentów w Moskwie.

obywatel jones3

Reżyserka bardzo uważnie przygląda się systemu opartemu na kłamstwie oraz propagandzie, chociaż większość akcji jest bardzo statyczna. I nawet nie miałbym z tym problemu, gdyby nie może podejrzenia wobec przebiegu fabuły. Zbyt wiele rzeczy wiedziałem i słyszałem na temat historii tego kraju, by mnie zaskoczyć. Najmocniejszymi fragmentami są ze środka filmu, kiedy Jones obserwuje Ukrainę. Ale robi to bez swojego anioła stróża, przez co ten obraz nie jest zafałszowany. I tam dzieją się wręcz przerażające sceny rodem z horroru – ciągła zima, nieustanna walka o żywność czy nawet akty kanibalizmu. Wszystko w otoczeniu bieli śniegu oraz niemal opustoszałych wsi. Wszystko podparte bardzo niepokojącą pieśnią w wykonaniu dzieci, tworząc klimat grozy.

„Obywatel Jones” to kolejny przykład solidnego kina zaangażowanego, gdzie za pomocą przeszłości mówi o czasach obecnych. Fake newsy, manipulacja faktami i użycie ich do celów propagandowych. Czasami się wlecze, jednak wizyta na Ukrainie potrafi wstrząsnąć oraz przerazić. Bo czasem pewne rzeczy trzeba powiedzieć wprost, by nie zagubić się w odcieniach szarości.

6/10

Radosław Ostrowski