Wcielenie

Najgorsze, co można zrobić dla filmu to źle go sprzedać, przez co nie przyniesie żadnych zysków. Czasami może być tak, że film jest trudny do sprzedania, bo… jest zbyt dziwny, zbyt niekonwencjonalny albo pokręcony. I są dwa wyjścia: albo pokazać rzeczy porąbane licząc, że przykują uwagę wielu ludzi albo… nie, licząc na bezpieczną drogę, znajome rewiry oraz klimat. W tym kierunku poszedł marketing najnowszego filmu Jamesa Wana „Wcielenie”, że jest to troszkę w klimacie serii „Obecność”. Jeśli tego oczekujecie, popełnicie jeden z największych błędów waszego żywota.

Cała historia skupia się na Madison – kobiecie, która życie w toksycznym związku i spodziewa się dziecka. Podczas kolejnej kłótni kobieta dostaje głową w ścianę, co kończy się krwawieniem – niezbyt dużym na szczęście. Ale w nocy dochodzi do włamania domu, gdzie mężczyzna zostaje zaatakowany (i pozbawiony głowy), zaś kobieta traci przytomność i dziecko. To jednak dopiero początek poważnych kłopotów, bo Madison zaczyna widzieć… morderstwo, będąc jednocześnie na miejscu zbrodni i w swoim domu. Sparaliżowana, nie ma żadnego wpływu na cała sytuację. Śledztwo prowadza para policjantów, która zaczyna podejrzewać, że kobieta jest zamieszana w te zbrodnie.

Na pierwszy rzut oka film Wana wydaje się być horrorem opartym na znanych szablonach: szpital psychiatryczny o wyglądzie gotyckiego zamku, duży skrzypiący dom, kasety video z niepokojącymi scenami z dzieciństwa bohaterki, MROCZNA tajemnica, morderca w czerni niczym z „Bloodborne” czy innego giallo. Kim jest ten morderca o imieniu Gabriel? Wymyślonym przyjacielem? Aniołem? Szatanem? Demonem, co opętał jej ciało? Dlaczego w ciągu dwóch lat poroniła trzykrotnie? Reżyser cały czas podpuszcza i powoli ujawnia kolejne elementy układanki, bardzo efektywnie korzystając ze znanych tricków. Różnica jednak polega na tym, że Wan nie używa jump-scare’ów jako jedynego dostępnego środka w swoim arsenale, ale robi to znienacka albo podpuszcza, że będzie jump-scare i podpuszcza, by spuścić gardę. Wtedy dopiero zadaje cios, trzymając w napięciu, by uważniej obserwować wszystko, co dzieje się na ekranie.

I nie wierzę, że ktokolwiek – poza scenarzystą – jest w stanie przewidzieć przebieg tej historii. Ale jednocześnie mamy szalony pieszy, parkourowy pościg, bardzo brutalne sceny mordu, policjantów strzelających niczym szturmowcy z Imperium (ale para śledczych to bardzo kompetentni fachowcy), body horror z Cronenberga, muzykę mieszającą świdrujące smyczki z elektroniką a’la John Carpenter, drętwe dialogi i aktorstwo na poziomie kina klasy B. Kamera też nie stoi w miejscu i nie boi się pokazać ucieczki z tzw. oka Boga czy bardzo krwawą jatkę na komisariacie niczym w „Aquamanie”. A od momentu wyjawienia tajemnicy Gabriela oglądałem „Wcielenie” na skraju fotela, będąc jednocześnie zafascynowany, zszokowany i przerażony, nie mając zielonego pojęcia, co się znowu wydarzy.

A o to chodzi w kinie grozy. „Wcielenie” jest miejscami szaloną jazdą po bandzie, mogąca służyć jako metafora walki o kontrolę nad swoim życiem, z toksycznymi relacjami oraz sile siostrzanej miłości. No i jest także hołdem dla kina lat 80. w bardzo brutalnym stylu. Dla mnie to obok „Ojca” najlepszy horror tego roku.

8/10

Radosław Ostrowski

Zew krwi

„Zew krwi” to jedna z najsłynniejszy powieści Jacka Londona. Była to historia psa imieniem Buck, który zostaje wyrwany ze swojego domu i trafia do Alaski. Tam trwa zima, a pies zostaje członkiem zaprzęgu, doświadczając wielu ciężkich wydarzeń. Sama książka – bardzo mroczna i niepozbawiona przemocy – była ekranizowana wielokrotnie. Każdy twórca próbował ugryźć historię na swój sposób, a nową wersję przygotował specjalizujący się w animacjach Chrisa Sandersa.

zew krwi1

Od razu uprzedzę, że fani powieści nie znajdą tu zbyt wiele dla siebie. Zmian jest bardzo dużo, by historia trafiła głównie do młodego widza. Choć złagodzono całość, nie brakuje mrocznych fragmentów oraz umownie pokazanej przemocy. Nadal opowieść skupia się na Bucku, a wszystko opowiada z offu jego ostatni właściciel, John Thornton. Poznajemy naszego pieska w swoim naturalnym środowisku, czyli w domu zamożnej rodziny. Tam zostaje podstępem wykradziony i sprzedany trafia do Alaski. Najpierw pełni rolę zwykłego psa dla pochodzącego z Kanady Perraulta, by potem przeżyć wiele poważnych sytuacji.

zew krwi3

Jest jeszcze jeden istotny szczegół dla realizacji tego filmu. Otóż wszystkie zwierzęta zostały tutaj wygenerowane komputerowo. Jestem w stanie zrozumieć dlaczego dokonano takiego wyboru. Chodziło zapewne o to, by nie skrzywdzić zwierząt w trakcie pracy nad scenami, gdzie ich życie mogło być zagrożone. A takich scen jest wiele jak przejazd i brawurowa ucieczka przed lawiną czy ratowanie człowieka z tafli lodu. Mnie to aż tak to komputerowe cudadło nie przeszkadzało, ale niektórych może to wybić z tej historii. A nawet spowodować, że nie będzie się czuło zagrożenia oraz stawki.

zew krwi4

Ja jednak dałem się pochłonąć tej przygodzie oraz historii o szukaniu swojego miejsca na ziemi. Bo nasz pies zaczyna być rozdartym między zewem natury (symbolizowany przez czarnego wilka) a cywilizacją i życiem z ludźmi. Z czasem ten charakter zaczyna coraz bardziej z niego wyłazić, pokazując jeden istotny szczegół. Że tą dzikość Buck miał od zawsze, tylko czekała na swoją chwilę przebudzenia. Wygląda to miejscami pięknie, tempo jest odpowiednio zachowane od spokojnych momentów (głównie w trzecim akcie) po dynamiczne wyprawy, zaś w tle gra tak cudowna muzyka, że chce się odbyć jakąś wielką wyprawę.

zew krwi2

Aktorsko wydaje się, że nie ma tutaj zbyt wiele do roboty, ale dwie osoby warto wyróżnić. Pierwszą jest Omar Sy (dawno nie widziałem tego aktora) jako Penault. To ciepły i budzący sympatię bohater, przekonany o tym, że psy go rozumieją oraz nimi – w pewien sposób – rządzi. Co oczywiście nie jest prawdą. Ale prawdziwym sercem tego filmu jest Harrison Ford jako Thornton. Pozornie wydaje się postacią typową dla tego aktora w ostatnich latach – szorstki, wycofany, naznaczonym mroczną przeszłością. Jednak Fordowi udało się tą postać pokazać bardzo przekonujący, zaś wspólne sceny z Buckiem są dzięki niemu wręcz wzruszające.

Powiem szczerze, że jestem bardzo zaskoczony tym, jak udany jest „Zew krwi”. Nie jest tak mroczny jak pierwowzór, ale w żaden sposób nie staje się infantylny. To bardzo porządne i angażuje kino z odrobiną przygody oraz przyrody w tle.

7/10

Radosław Ostrowski