Zagraniczne produkcje kręcone częściowo lub całkowicie w Polsce zawsze są wydarzeniem. Ale kiedy realizacja takiej produkcji jest trzymana w tajemnicy, tym bardziej jest się ciekawym efektu końcowego. To jest właśnie przypadek „Prawdziwego bólu” – drugiego filmu w reżyserskim dorobku Jesse’ego Eisenberga, mocno czerpiącym z jego życiorysu.

Historia skupia się wokół dwóch kuzynów, czyli Davida (Jesse Eisenberg) i Benji (Kieran Culkin). Kiedy byli ze sobą bardzo blisko, ale życie mocno rozluźniło te relacje. Pierwszy ma żonę, dziecko oraz pracę w agencji reklamowej, drugi był bardzo zżyty ze swoją babcią. Kobieta niedawno zmarła i by uczcić jej pamięć panowie ruszają do Polski, skąd pochodziła. Mężczyźni wyruszają razem z wycieczką, prowadzoną przez Brytyjczyka Jamesa (Will Sharpe) zacznie się w Warszawie, a skończy w obozie koncentracyjnym Majdanek.

Muszę przyznać, że nie wiedziałem nic o pracy Eisenberga jako reżysera i zakładałem, że jest to jego debiut reżyserski. Ale „Prawdziwy ból” to tak naprawdę historia ludzi nie tylko poznających swoje dziedzictwo, ale także zderzonych ze sobą. Pierwszy bardzo poważny, niepewny siebie neurotyk, drugi zaś pełen energii, słowotoku i czasem bywa bezpośredni. Choć film dotyka bólu i cierpienia, pojawia się tak naprawdę między słowami. W tle Polska (ładnie wyglądająca, ale nie kręcona w „pocztówkowy” sposób) – Warszawa, Kielce, Majdanek – robiąca spore wrażenie oraz mocarna muzyka mistrza Chopina. Udaje się przekuć balonik powagi (robienie zdjęć przy pomniku powstańców warszawskich), humor nie przekracza granicy dobrego smaku, a drobne momenty wyciszenia mają swój ciężar.
To wszystko by nie działało, gdyby nie fantastyczny duet aktorski. Eisenberg jest bardzo stonowany, wyciszony, neurotyczny. Ma swój mocny moment, gdy wypowiada się o swoim kuzynie czy konfrontując się z Benjim o pewnym wydarzeniu. Ale tak naprawdę to Culkin rozsadza ekran swoją energią. Bywa bardzo bezpośredni i ma masę uroku, nawet jeśli czasami może wywołać zażenowanie. Pod tym wszystkim jednak skrywa się maska smutnego klauna, skrywającego swoje cierpienie. Z czego może ono wynikać, nie jest opowiedziane wprost, ale jest ono odczuwalne.

Zaskakująco delikatne, wyciszone kino drogi, pełne empatii oraz szczerości. Eisenberg zaskakuje swoją bardzo spokojną reżyserią oraz cholernie dobrym scenariuszem. Czy to jest nowa ścieżka w karierze Nowojorczyka? Przekonamy się za parę lat.
7,5/10
Radosław Ostrowski


















