Rękopis znaleziony w Saragossie

Dość długo zwlekałem z sięgnięciem po ten najgłośniejszy film w dorobku Wojciecha Jerzego Hasa. Oparta na szkatułkowej powieści hrabiego Jana Potockiego „Rękopis znaleziony w Saragossie” to najbardziej odjechany, psychodeliczny film, którego nie powstydziliby się filmowi surrealiści czy wariaci pokroju Davida Lyncha. Tylko, że nakręcony w Polsce lat 60.

Punktem wyjścia jest podróż nowego kapitana gwardii walońskiej, Alfonsa van Wordena (Zbigniew Cybulski) do Madrytu. Przedziera się przez góry Sierra Morena, uważając ją za najkrótszą drogę do celu. Problem w tym, że okolica uważana jest za nawiedzone miejsce. Ale nasz oficer to szlachcic, który nie wierzy w taką ciemnotę i nie jest go w stanie nic przekonać do zmiany swoich planów. Po drodze trafia na oberżę, gdzie straszy. Tak straszy, że właściciel z żoną nocą idą do najbliższego miasteczka. I kapitan na własnej skórze przekona się, iż istnieją rzeczy nie z tego świata. Wszystko przez kobietę, a nawet dwie – muzułmańskie księżniczki, co nie wyparły się swojej wiary w Allaha. Uczta oraz napój, przez który obudzi się rankiem… przy szubienicy. I to więcej niż raz.

Has tworzy coś, co dużo później Barbara Białowąs określi jako „film o filmie w ramach filmu”. Co przez to mam na myśli? Dużo sporo postaci opowiada o sobie, swoich przygodach i tam pojawia się inna postać, zaczynająca snuć kolejną opowieść. To się strasznie gmatwa, komplikuje oraz wywołuje kompletny mętlik w głowie – mojej, a także samego van Wordena. Każda z tych opowieści niby dotyczy hiszpańskiego społeczeństwa XVII wieku, jednak ciężko oderwać uszy oraz oczy. Jest tu masa barwnych oraz wyrazistych postaci – pustelnik mieszkający w opuszczonej kaplicy (Kazimierz Opaliński), „nawiedzony” Paszenko (Franciszek Pieczka), zaczytany w romansach kupiec don Lopez (Krzysztof Litwin), uwodzicielska Frasquetta (Elżbieta Czyżewska), wreszcie tajemniczy kabalista (Adam Pawlikowski) oraz król Cyganów (Leon Niemczyk). A po drodze jeszcze ożywieni wisielcy, rabusie, święta Inkwizycja, wezyr, usypiające napoje. Jakbyśmy razem z van Wordenem znaleźli się w jakiejś pętli, z której nie da się wyrwać.

I tutaj Hasowi udaje się zbudować niepokojącą atmosferę tajemnicy, niesamowitości. W tle jeszcze wchodzi mieszanka symfonicznej muzyki z raczkującą elektroniką w tle, która działa. Jak zwykle u tego reżysera nie zawodzi strona wizualna: imponująca scenografia i kostiumy (a także rysowane ryciny – piękne) przez bardzo surowe krajobrazy górskie aż po proste, ale bardzo przemyślane ruchy kamery. Reżyser jest bardzo pewny w tym, co i jak chce zaprezentować. Choć czasem bywają momenty, że film wygląda niczym spektakl teatralny (szczególnie we wnętrzach), ale to dodaje mu pewnego uroku. A jeszcze jak to jest rewelacyjnie zagrane – w zasadzie tu mógłby w zasadzie wpisać same nazwiska, bo tu każdy ma swoje przebłyski, także wymienieni wyżej ludzie. Jednak dla mnie całość – poza kradnie rewelacyjny Zdzisław Maklakiewicz w roli natrętnego, ale bardzo zaradnego i wygadanego don Busquerosa. Jego energia jest bardzo zaraźliwa z każdą obecnością.

Od razu powiem, że „Rękopis…” nie jest łatwym filmem do rozgryzienia i za pierwszym razem można się od niego odbić albo zniechęcić. Jednak ta mieszanka komedii, kina przygodowego oraz kostiumowego z dużą dawką surrealizmu imponuje skalą, techniczną biegłością i klimatem tak specyficznym, że nie da się go opisać. To zdecydowanie kino do wielokrotnego oglądania, gdzie można będzie odkryć kolejne warstwy, znaczenia, tajemnice.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dwaj panowie N

Kazimierz Dziewanowicz pracuje w hipotece i ma dość nietypowe hobby: zbiera informacje o ludziach urodzonych 29 lutego. Taka błahostka i pewnego dnia trafia do niego badylarz Henryk Nowak po dokument. Ale przeglądając swoją skrzynkę odkrywa, że jest już Henryk Nowak z tymi samymi danymi, tylko inżynier. Postanawia odwiedzić inżyniera, by sprawę wyjaśnić. Wieczorem, wracając do domu, pan Kazimierz zostaje zamordowany, a podejrzanym staje się jego syn, sierżant Jan Dziewanowicz. Podoficer żandarmerii próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę, niezależnie od działań milicji i wywiadu.

dwaj_panowie_n1

Trudno w to uwierzyć, ale to był drugi (po „Dotknięciu nocy”) polski kryminał, więc nasi filmowcy ciągle próbowali się uczyć tego gatunku, nie mając praktycznie żadnego doświadczenia, ani wzorców. Ale trzeba było spróbować, wiec Tadeusz Chmielewski, inspirując się prawdziwą historią, stworzył film z ciekawym pomysłem. przynajmniej w tym okresie, gdyż z dzisiejszej perspektywy wydaje się on mocno archaiczny. I nie chodzi tu tylko o wątek szpiegowski (nazistowska przeszłość i działanie wzięte z Klossa, czyli podmiana tożsamości), ale o kompletny brak zaangażowania. Cała intryga poprowadzona jest po sznurku, a milicja jest niemal wszechwiedząca i bardzo szybko wyciąga właściwe wnioski. Śmierdzi to socjalistyczną ideologią (zło mogło w takim kraju przyjść tylko z zagranicy, milicja czuwa i wie, zdobywając informację za pomocą nowoczesnego sprzętu). Może się podobać klimat epoki oraz ładna, jazzowa muzyka, a także sprawna realizacja.

dwaj_panowie_n2

Problem w tym, że brakuje w tym wszystkim emocji, zaangażowania i elementu zaskoczenia. Chyba, że nie oglądało się żadnych kryminałów na przestrzeni 60 lat. Problem w tym, że tacy ludzie zwyczajnie nie istnieją. Nawet sceny zbrodni (zrobione w sposób elegancki, bez pokazywania samego aktu) nie wywołują żadnego zaangażowania i pewne podejrzenia sprawdzają się bardzo szybko. A kapitan Olecki (Bogdan Ejsmont) zwyczajnie drażnił swoją obecnością, nie wnosząc niczego nowego do całości.

dwaj_panowie_n3

Sytuację próbują ratować aktorzy, jednak ich gra jest zaledwie poprawna. Podobać się może sympatyczny (i zawsze dobrze wyglądający w mundurze) Stanisław Mikulski jako Jan Dziewanowicz, uroczo wyglądająca Joanna Jędryka (Elżbieta, dziewczyna Jana) czy grający sprawców całego zamieszania Wacława Kowalskiego i Janusza Bylczyńskiego. Tylko, że to niewiele zmienia, bo historia nie staje się atrakcyjniejsza, ani ciekawsza.

dwaj_panowie_n4

W dniu premiery „Dwaj panowie N” spotkali się z bardzo ciepłym i życzliwym przyjęciem. Dzisiaj kryminał Chmielewskiego nie wytrzymał kompletnie próby czasu, a dalsze produkcje z tego okresu jak „Zbrodniarz i panna” czy „Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię” są zdecydowanie ciekawszymi i lepiej znoszącymi próbę czasu. Obejrzeć można tylko z ciekawości.

5/10

Radosław Ostrowski