Dobry człowiek

John Halder pracuje jako wykładowca akademicki w ogarniętych nazizmem Niemczech. I nagle dostaje wezwanie do Kancelarii Rzeszy, a to wszystko przez napisaną wiele lat temu powieści, w której wypowiedział się w sprawie eutanazji. Dostaje propozycję napisania artykułu na ten temat. Pozornie ten drobny ruch zmienia jego życie na zawsze, otwierając mu drogę do awansu. Ale na tym może ucierpieć jego przyjaźń z Żydem Mauricem.

good1

Adaptacja sztuki C.P. Taylora dokonana przez Vicente’a Amorina sięga po sprawdzony już temat człowieka uwikłanego w ideologię nazistowską. Czyli mamy moralne dylematy, pozornie bezpieczne kompromisy, tylko cena jest trochę za wysoka. Paranoja jest tutaj symbolizowana przez muzyczne omamy bohatera oraz jego rodzinę – matkę z demencją i chorą psychicznie żonę. Nawet nie o to chodzi, że film jest wtórny, ale historia jest mało wciągająca. Realizacja dość kameralna, przypominająca bardziej teatr telewizji (dialogi, na ekranie zazwyczaj dwie, trzy osoby), a wnioski wydają się oczywiste od samego początku. Bo nie trzeba być tylko dobrym człowiekiem, ale za wszelką cenę zachować swoje przekonania, bo może być za późno, gdy się przejrzy na oczy. Tylko, że ja to wszystko wiem i nie jest to dla mnie nic nowego. Dlatego dylematy naszego „dobrego” (niezawodny Viggo Mortensen) nie angażują do samego końca.

good2

Mimo to całość ogląda się naprawdę nieźle, także dzięki dobrym rolom Jasona Isaacsa (Maurice) i Jodie Whittaker (zapatrzona w nazizm Anne), jednak ja liczyłem na coś więcej. A tak mamy kolejne, teatralne kino. Szkoda.

good3

6/10

Radosław Ostrowski


Venus

Maurice Robbins jest aktorem ze sporym dorobkiem i już ustabilizowanym życiem. Jednak zamiast czekać na śmierć i być na emeryturze, nadal grywa i przesiaduje w kawiarni z dwoma kumplami (hipochondrykiem Ianem i będącym przy wadze Donaldem). Ten spokój zostaje zaburzony, gdy do Iana przybywa bratanica Jessie, o której wuj ma nie najlepsze zdanie. Staruszek jednak próbuje pomóc jej w mieście i bierze ja pod swoje skrzydła, jednak nie bezinteresownie.

venus1

Podejrzewałem w jakim kierunku pójdzie film Rogera Michella, ze to będzie o przyjaźni między pokoleniami, a może nawet o miłości. Ale reżyser omija wszelkie klisze i szablony pokazując opowieść o tej nietypowej znajomości w sposób bardzo delikatny, subtelny i zabawny (w wielu miejscach, m.in. pierwsze pozowanie nago do obrazu). On staje się dla niej mentorem, choć początki są niezbyt udane (zakup sukienki przy braku pieniędzy), a ona tylko pozornie sprawia wrażenie nieporadnej, tej złej i w ogóle. Dla mnie „Venus” to opowieść o ciągłym głodzie życia, ciągłej chęci, mimo lat i chorób, które potem przychodzą, ograniczając nasze możliwości. Mądrość przychodzi z wiekiem, choć nie zawsze, a ta znajomość pozornie wydaje się próbą „ukulturalnienia” prowincjuszki, okazuje się lekcją życia. W dodatku ładnie sfotografowaną, z ciepłą i pogodną muzyką oraz naprawdę dobrymi dialogami.

A jeśli chodzi o aktorstwo, to mógłbym wymienić tylko jedno nazwisko, które przykuwa uwagę i kradnie każdą scenę. W główną role wcielił się niezapomniany i wspaniały Peter O’Toole, który potwierdził swoja klasę. Maurice jest dość ekscentrycznym facetem, który kocha alkohol, jest spełniony zawodowo i czeka tak naprawdę na śmierć. Potem okazuje się mentorem, który z prowincjuszki czyni kobietę. Takiej energii, siły i charyzmy pozazdrościłby niejeden młodzieniec, a tutaj O’Toole spojrzeniem przykuwa uwagę. Zaskoczeniem dla mnie była Jodie Whittaker, która jest ta tytułową „Venus”, a tak naprawdę na imię ma Jessie. Na początku robi wrażenie nieporadnej, mającej wszystko gdzieś. Tak naprawdę mimo młodego wieku, wiele przeszła (nieplanowana ciąża, aborcja). Dzięki starszemu panu, powoli się zmienia, ale jeszcze się gubi i popełnia błędy. Oboje tworzą bardzo piękny duet.

venus2

Poza nimi jest jeszcze naprawdę solidny drugi plan z Leslie Phillipsem (hipochondryk Ian, który lubi więcej wypić i czuje się niedocenionym aktorem) i niezawodną Vanessą Redgrave (Valerie, była żona Maurice’a) na czele.

Michell zaskoczył bardzo pozytywnie, tworząc obok „Nothing Hill” swój najlepszy film. I nie ma w tym przesady. Tylko dlaczego ten film w ogóle nie trafił do naszego kraju? Nie mam pojęcia.

8/10

Radosław Ostrowski