Joe Satriani – What Happens Next

Joe_Satriani_-_2018_-_What_Happens_Next

Dawno nie było instrumentalnej muzyki gitarowej. A ostatnim takim macherem w kasowaniu riffami konkurencji stał się legendarny Joe Satriani. Ten łysol w okularach robi z gitarą to, co niejeden facet z dziewczyną – i nie chodzi mi o picie herbaty oraz jedzenie ciasteczek. Do nowego materiału dokooptował Chada Smitha (perkusista Red Hot Chili Peppers), Glenna Hughesa (basista Deep Purple oraz wokalista Black Country Communnion) i Mike’a Frasera (producent), by zrealizował kolejny album pod tajemniczym tytułem “Co będzie dalej”. Co wyszło?

Wiadomo, ze będzie mocno, agresywnie, soczyście oraz hardkorowo. Już otwierający całość “Energy” sugeruje, czego należy się spodziewać – solówki są bardzo melodyjne, rytmiczne, a jednocześnie bardzo, bardzo ostre. Troszkę chropowate, wręcz przesterowane jest “Catbot”, gdzie bardziej wybija dziwacznie brzmiący bas, by pod koniec wejść w bardziej podniosłe tony oraz dać pole do popisu dla fortepianu. W “Thunder High on the Mountain” gitara troszkę brzmi jakby wzięta z “Thunderstrucka”, monotonny rytm wali perkusja, by po minucie kompletnie zmienić tempo, dorzucając bardziej do pieca, by wrócić do początku. Spokojniej przygrywa “Cherry Blossoms”, gdzie Satriani łagodzi tempo, w tle plumkają smyczki, a w połowie riffy stają się bardziej “płaczliwe”, podkręcając tempo do granic ostrości. Równie łagodniejsze jest “Righteous” z lżejszymi uderzeniami perkusji oraz rozpędzonymi w połowie riffami oraz bardziej zbliżone do Carlosa Santany “Smooth Soul”. Na złamanie karku rusza szybki niczym TGV “Headrush”, przyjemnie bujający “Looper” oraz długaśny energetyk w postaci “Super Funky Badass” czy bardzo hałaśliwy (na początku) “Invisible”.

Satriani może i troszkę cofnął się w czasie, ale nadal gra po prostu fantastycznie, by porwać słuchacza swoimi solówkami. Sekcja rytmiczna dotrzymuje kroku solisty, pędzącego czasami na złamanie karku. 62-letni gitarzysta budzi respekt, a jednocześnie przeraża. Bo skoro w tym wieku tak kosi, to aż strach myśleć, co się dalej wydarzy.

8/10

Radosław Ostrowski

Joe Satriani – Shockwave Supernova

Shockwave_Supernova

Kolejny zasłużony gitarzysta rockowy, który działa na scenie od ponad 30 lat. Joe Satriani ma tak wyrobiony styl, że nie można go pomylić, a każdy album spotykał się z ciepłym odbiorem wśród słuchaczy. Po trzech latach przerwy (i świetnym „Unstoppable Momentum”) powraca z nowym materiałem.

Przy „Shockwave Supernova” gitarzystę wspierali basista Bryan Beller, perkusista Marco Minnermann (obaj z The Aristocrats) oraz klawiszowiec (i drugi gitarzysta) Mike Keneally. Otwierający całość utwór tytułowy to mocne, ale i melodyjne wejście Satrianiego, brudzącego swoją gitarą aż miło (nadając lekko orientalnego charakteru) oraz marszowej perkusji. Ale poza mocnymi riffami Satiraniego, który bawi się tempem oraz stylami grania (przyspiesza w „Crazy Joey”), jego wspólnicy mają przysłowiowe pięć minut. Trudno nie zachwycić się „kosmiczną” elektronika w „Lost in a Memory”, świetnie zgraną sekcję rytmiczną (początek „Crazy Joey” czy lekko orientalny „In My Pocket”).

Rozrzut stylistyczny jest tutaj ogromny – nie brakuje zarówno klasycznego hard rocka („On Peregrine Wings” z mocnymi i szybkimi ciosami perkusji czy „A Phase I’m Going Through”), elementów orientalnych (dzwonki i smyczki w „Cataclysmic”), bluesa (wolniejszy „San Francisco Blue” czy osadzony w latach 70. ‚Scarborough Stomp” z Hammondami w tle), jazzu (pianistyczny wstęp w „Keep on Movin'”, który w środku przyspiesza dzięki szalonej grze Satrianiego) czy nawet country, jednak bardziej podkręconego (łagodne „All of My Life”, gdzie gitara „strzela”) niż zazwyczaj.

Wszystko to spina gitara Satrianiego, który „śpiewa” za pomocą gitary. Riffy brzmią świetnie zarówno pod względem technicznego warsztatu, którego nie jestem w stanie opisać, jak i emocji przez nią grane. Energetyczny power, który działa mocniej niż jakiekolwiek baterie.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Sammy Hagar & Friends

Sammy_Hagar__Friends

Ten wokalista najbardziej znany jest z dokonań z zespołem Van Halen, gdzie był jego wokalistą w latach 80. oraz ostatnio założonej supergrupy Chickenfoot. Teraz Sammy Hagar postanowił nagrać solową płytę, ale z kumplami i przyjaciółmi.

Album „Sammy Hagar & Friends” zawiera 10 piosenek wyprodukowanych przez samego Hagara oraz Johna Conibertiego, który już z Hagarem współpracuje od czasów Chickenfoota. Zaś wśród zaproszonych do współpracy osób nie zabrakło m.in. perkusisty Chada Smitha, gitarzysty Joe Satrianiego, basisty Billa Churcha czy udzielających się wokalnie Taja Mahala, Kida Rocka i Toby’ego Keitha. A w zamian dostajemy soczyste, rockowe granie czasami idące w stronę country (początek „Father Son” czy „All We Need Is An Island”) czy bluesa. Jest porywająco i ogniście („Knockdown Dragout” ze świetną gitarą Satrianiego oraz mocnym wokalem Rocka), czasami chwile spokoju (chwytliwy „Ramblin’ Gamblin’ Man”), szybki rock’n’roll („Bad on Fords and Chevrolets” z Ronniem Dunnem na wokalu), a nawet meksykańskie rytmy („Margaritaville”). Nudy tu nie ma, w żadnym wypadku, a całość trzyma dobry poziom. Zaś całość kończy koncertowa wersja „Going Down”.

Hagar jest w naprawdę mocnej wokalnej dyspozycji, piosenki brzmią świetnie (nie zabrakło tutaj 3 coverów m.in. „Personal Jesus” Depeche Mode), Innymi słowy wyszedł naprawdę dobry, rockowy album. Niby nic nowego, ale jak się tego słucha. Brać, kupować i słuchać.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Joe Satriani – Unstoppable Momentum

Unstoppable_Momentum

Jest wielu rockowych gitarzystów, którzy nagrywają płyty bez śpiewania, tylko z muzyką. Jednym z takich gitarzystów jest Joe Satriani, który występuje na scenie od połowy lat 80., zaś młodszym może być znany jako członek supergrupy Chickenfoot. A wspominam o tym, bo niedawno wyszła jego czternasta solowa płyta.

Utworów jest jedenaście i wykonywane są przez zespół muzyków, czyli klawiszowca Mike’a Keneally’ego, basistę Chrisa Chaneya oraz perkusistę Vinnie’ego Colaiutę. Produkcją zajął się Satriani wraz z Mikiem Frazerem, który współpracował m.in. z AC/DC, Chickenfoot czy Rush. Każda z kompozycji brzmi interesująco i choć na pierwszym planie zawsze jest gitara Satrianiego, która brzmi fantastycznie, nawet w spokojniejszych fragmentach (jazzujące „Three Streets to the Wind”). Ale co najważniejsze, pozostali muzycy też są istotni dla całości i mają swoje pięć minut (klawisze w „Can’t Go Back”, organy w „A Door Into Summer”, perkusja w „Lies and Truths” czy bas w „Jumpin’ In”), tempo jest zróżnicowane, gitara brzmi soczyście („Shine On American Dreamer”) i całość wypada bardzo równo, bez słabizn czy dłużyzn.

Czasem mniej znaczy więcej – Satriani zapewniał, że ta płyta będzie spokojniejsza. I rzeczywiście tak bywa, bo riffy nie mają za cel tylko i wyłącznie popisywanie się, ale współtworzą one dość przyjemny klimat. Więc jeśli macie gitary i nadal szukacie utworów do nauczenia się, to tutaj jest tego od cholery. Pozostali też powinni sprawdzić, bo jest to rzeczywiście monumentum.

8/10

Radosław Ostrowski