Przebudzenia

Rok 1969, Bronx. Tutaj znajduje się szpital, gdzie pacjentami są chronicznie chorzy pacjenci zwani tutaj warzywkami. Dawno stracili kontakt z otoczeniem, nie reagują na bodźce, można rzec – wegetują. Ale pojawia się nowy lekarz – dr Malcolm Sayer, neurolog bardziej skupiający się na pracy naukowej niż pracy z pacjentami. Odkrywa, że kilkoro z pacjentów miało zdiagnozowane w dzieciństwie zapalenie opon mózgowych, przypominające objawy Parkinsona. Lekarz decyduje się na eksperymentalną terapię za pomocą nowego leku zwanego L-dopa, wykorzystując jednego pacjenta – Leonarda Lowe’a jako królika doświadczalnego.

przebudzenia2

Nakręcony w 1990 roku film Penny Marshall wydaje się na pierwszy rzut oka produkcją, która najwyżej mogłaby trafić do telewizyjnego cyklu „Okruchy życia”. To bardzo skromne kino, pozbawione (od strony formalnej) jakiś wodotrysków, ale angażujące emocjonalnie. I tutaj dochodzi do zderzenia dwóch światów: lat 60., czyli bardziej współczesnego bohaterów oraz tych ludzi, którzy zachorowali jako dzieci i zapadli się jak kamień w latach 20. i 30. Tylko, czy powrót do tego świata po tak długiej przerwie nie wywoła psychicznego szoku. Reżyserka zaczyna też pokazywać więź jaka się tworzy w relacji między Sayerem a Lowe’m – ta przyjaźń staje się impulsem do postawienia pytania, kto tu tak naprawdę śpi. I nie chodzi tu tylko o fizyczny sen, ale ten bardziej mentalny. Wszystko jest tutaj zgrabnie zbalansowane między dramatem a humorem, czyniąc ten seans bardzo pokrzepiającym doświadczeniem.

przebudzenia1

Ale pojawia się jeszcze jedno pytanie, związane z tym, jak doszło do tego „przebudzenia” i dlaczego choroba nawróciła, mimo używania leku. Mimo lat, to pytanie pozostaje nadal bez odpowiedzi. Jest tutaj kilka naprawdę poruszających scen („przebudzeni” na dyskotece, pierwszy spacer Leonarda z Sayerem, recytowany wiersz Rilkego), które pozostaną ze mną na dłużej. Może nawet na zawsze. Każdy z wątków, nawet jeśli wydaje się lekko zarysowane (jak relacja między Leonardem z dziewczyną, która przychodzi odwiedzać swojego ojca).

przebudzenia3

Ale to wszystko trzyma na swoich barkach dwie znakomite kreacje. Bardzo pozytywnie zaskakuje Robin Williams w roli bardzo empatycznego, choć pozornie nieporadnego lekarza. Z każdą sceną coraz bardziej zaczyna nabierać pewności siebie, próbuje dotrzeć do każdego z pacjentów, bo mu na nich zależy. Widać to w jego oczach, pewnych drobnych nieporadnościach, ale to bardzo sympatyczna postać, którą każdy pacjent chciałby poznać. Ale tak naprawdę tutaj błyszczy Robert De Niro w roli Lowe’a. Aktor znakomicie prezentuje swoją postać człowieka, który na nowo odkrywa świat, chcący czerpać z niego garściami. Jednak największe wrażenie robią sceny, gdzie widać nawrót choroby – nerwowe tiki, problemy z poruszaniem, porozumiewaniem się. Bardzo łatwo było tą rolę przeszarżować, ale to wszystko zostaje utrzymane w rysach, bez popadania w karykaturę. Absolutnie totalna rola, bez cienia fałszu. Także pozostali aktorzy w rolach „przebudzonych” pacjentów wypadają bardzo dobrze, chociaż bardzo krótko ich poznajemy, zaś drobne epizody Maxa von Sydowa (dr Ingram, który pierwszy badał pacjentów) czy Petera Stormare’a (chemik) dodają smaczku.

Jeśli jeszcze nie widzieliście „Przebudzeń”, to zobaczcie je koniecznie. O takich filmach zwykło się mawiać jako „małe wielkie kino”. Niby niepozorne, delikatne i może wydawać się bardzo drobna, jednak potrafi zaangażować, jest bardzo głęboko humanistyczny w duchu. Krzepiące, kapitalne kino, który wydaje się być ponadczasowe.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Nie wkładaj palca między drzwi

Rok 1961. W ambasadzie amerykańskiej jednego z krajów bloku wschodniego placówkę przejmuje syn ambasadora, który nie radzi sobie najlepiej z dyplomacją. Pierwsze trzy dni jeszcze są dość spokojne, ale kiedy rodzina Hollanderów oskarżona o szpiegostwo przez Rosjan trafia do ambasady zaczyna się kryzys, z którego chyba nie ma wyjścia.

palce1

Tym razem Allen w oparciu o swoją sztukę teatralną i dla telewizji. Jednak poza tym, wszystko po staremu, choć bardziej absurdalnie i piekielnie zabawnie. Intryga jest absurdalna jak nigdy, zaś próby rozwiązania sporu kończą się pechowo. Zaś rodzina (w dodatku taka wyjątkowa) „wprowadza się” do ambasady, nie obejdzie się bez katastrofy, postrzałów, zastraszania i nerwic. Nie brakuje tutaj zabawnych sytuacji, barwnych postaci (ksiądz-magik-amator), ciętych ripost i refleksji na temat ludzi w ogóle, a zabawa jest przednia. W dodatku mamy jeszcze ładne zdjęcia (to chyba była Praga, ale głowy nie daje) i lekko „orientalna” muzyka w tle.

palce2

No i aktorzy dają z siebie wszystko. Znów pojawia się Allen i znów jest neurotycznym z masą fobii i lęków, który dodatkowo jest w absurdalnej sytuacji. Jego docinki z żoną Marion (dobra Julie Kavner) są pełne humoru, ale też i pewnej delikatności. Jednak tak naprawdę cały ten film ukradli Michael J. Fox (Axel Magee, nieudolny, ale sympatyczny dyplomata) i Dom DeLuise (ojciec Drobney, ksiądz-magik-amator, który ma kontakty z ruchem oporu), tworząc najzabawniejsze postacie.

palce3

To mniej znany film w dorobku Allena, ale nie oznacza to słabszej jakości. Dowcip jest mocny, czasem lekko absurdalny, ale zawsze pod kontrolą. I oby takie perturbacje zawsze kończyły się happy endem.

7/10

Radosław Ostrowski