The Rolling Stones – On Air

The-Rolling-Stones-On-Air

Stonesi ciągle są w formie, koncertują oraz ciągle rzucają jakieś albumowe rarytasy dla swoich fanów (a to remaster, a to albumy live) i nie inaczej jest z “On Air”. Jest to kompilacja nagrań ze studia BBC z różnych audycji na  początku działalności grupy (lata 1963-65). Wygrzebano je z archiwum radia, poddano cyfrowej obróbce i wydano na kompakcie.

To czyste rock’n’rollowe granie, polane bluesowym sosem (ta harmonijka ustna!!!), pełna zarówno coverów, jak I własnych kompozycji z nieśmiertelnym “I Can’t Get No Satisfaction”. A wśród coverów takie szybkie numery jak “Come On”, “Roll Over Beethoven” (obydwa Chucha Berry’ego), “Route 66”, przepełnione harmonijką “Cops and Robbers”, lekko westernowe “It’s All Over Now” jak I także spokojniejsze numery pokroju “Memphis, Tennessee” czy bardziej melancholijne “The Last Time” I “Cry To Me”. Każda kompozycja jest dość krótka (najdłuższa ma niecałe 4 minuty), ale to wystarczy, by rozkręcić całą imprezę, a wplecione chórki (m.in. w “Mercy, Mercy”) oraz gitarowe popisy Richardsa potrafią skupić uwagę nawet dzisiaj, zaś sekcja rytmiczna zgrywa się w całości, płynąc po morzach rock’n’rollowych fal, czasem skręcając w stronę country (“Mona”).

A Mick Jagger? Cóż, mogę powiedzieć, to jeden z najbardziej wyrazistych wokalistów rockowych I to czuć już tutaj, wykorzystując swój urok. A dla fanów grupy jest jeszcze wersja deluxe z dodatkowym krążkiem z 14 utworami, utrzymującymi bardzo wysoki poziom całości. Bardzo przyjemnego, lekkiego I bezpretensjonalnego rocka, chociaż największe hity miały dopiero powstać. Tutaj jest więcej coverów, ale od czegoś trzeba było zacząć.

7,5/10

Radosław Ostrowski

The Rolling Stones – Blue & Lonesome

blue & lonesome

Czy ktoś z fanów muzyki rockowej nie zna tych dinozaurów? Stonesi po 10 latach wracają z nowym materiałem. Używam słowa nowy, gdyż nie ma tu żadnej własnej kompozycji. Jagger i spółka wpadli na pomysł, by wrócić do bluesowych korzeni z początku działalności. Wsparci przez producenta Dona Wasa, zamknęli się w studiu Marka Knopflera na trzy dni, a wyszło „Blue & Lonesome”.

Brzmi to tak, jakby ktoś wykopał niepublikowane nagrania z lat 60., jest sporo brudu i „postarzenia” dźwięku. To czuć od samego początku, czyli „Just Your Fool”, a duch klasycznego bluesa jest obecny do samego finału. Mick szaleje na harmonijce, Richards na gitarze nie zawsze czysto gra, a sekcja rytmiczna płynie po muzyce. Czasami odezwie się jeszcze fortepian i klawisze, dodając odrobiny smaczku. Tempo jest raczej dość średnie, ale nawet wtedy potrafią zaszaleć. Tak jest w zadziornym „Commit z Crime”, spokojnym, ale pełnym soczystych riffów utworze tytułowym czy „All of Your Love”, gdzie szaleje fortepian. Czadu nie zabrakło w szybkim „I Gotta Go” czy spokojniejszym „Everybody Knows About My Good Thing”, gdzie na jednej z gitar gra sam Eric Clapton, brzmiący jak z czasów swojej świetności (muzyk pojawia się jeszcze w finałowym „I Can’t Quit You Baby”), by potem znowu zaszaleć w „Ride’ Em On High” oraz „Hate To See You Go”.

I nie mogę wyjść ze zdumienia, że panowie nadal mają w sobie tą energię z początków drogi. Wszystko tu pasuje do siebie i – co w przypadku albumów z coverami nie jest takie oczywiste – nie ma tutaj poczucia skoku na kasę, odcinania kuponów. Jagger nadal ma głos jak dzwon, a na harmonijce gra jak mistrz. Czuć tutaj autentyzm, chociaż wszystko zrobione jest po bożemu. Co Stonesi wymyślą następnym razem? Aż boję się pomyśleć.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Keith Richards – Crosseyed Heart

Crosseyed_Heart

Legendzie rocka jaką jest Rolling Stones jakoś nie spieszy się z nagraniem nowego i dobrego materiału. Dziesięć lat minęło i zamiast tego grupa wydaje składanki i płyty koncertowe. Jednak jeden z muzyków zespołu – gitarzysta Keith Richards postanowił nagrać solowy album. A że od jego poprzedniego materiału minęły 23 lata, to nikt tego się specjalnie nie spodziewał.

Zaczyna się prostą nuta grana na gitarę akustyczną w lekko bluesowym stylu, ale to tak naprawdę rozgrzewka przed rock’n’rollową rozróbą. Czuć tutaj muzykę lat 60. – prosty rytm perkusji, czasami odezwie się „przybrudzona” gitara elektryczna i łagodny fortepianik. Tak jest z czaderskim „Heartstopperem”, śliskiej oraz bluesowej  „Amnesia” czy singlowym „Trouble”. Ale Keith bawi się różnymi gatunkami – jest  country (zaskakująco fajny „Robbed Blind”), reggae („Love Overdue” z fajnymi dęciakami) czy fragmenty gospel (chórki w „Something for Nothing”), to są jednak krótkie wypady w te muzyczne rewiry. Czuć jednak echa Boba Dylana (finałowy „Lover’s Phea” czy wyciszony „Illusion” z gościnnym udziałem Nory Jones) oraz Toma Petty’ego, ale czuje się najlepiej w rock’n’rollowej stylistyce (szybki „Blues in the Morning” z saksofonem). Utwory mają dobre tempo, klimat i czuć frajdę z nagrywania tych utworów. A rozrzut stylistyczny nie przeszkadza.

Sam Richards prezentuje się nieźle wokalisty – słychać wiek, czasami brzmi jak Dylan, ale nie stracił ikry („Blues in the Morning” czy „Substantial Damage”). Nadaje się on zarówno na imprezki, jak i na chwile spokoju. Mało kto wierzył w ten album, ale Richards dał radę i zaskoczył wszystkich. Bardzo przyjemny i czarujący materiał.

8/10

Radosław Ostrowski