Korn – The Serenity of Suffering

Korn-The_Serenity_of_Suffering-album_cover

Był kiedyś taki czas, że Kron był jedną z popularniejszych grup nurtu muzycznego zwanego nu metalem. Ale ostatnie lata dla kapeli Jonathana Davisa nie były zbyt udane – eksperymentowanie z dubstepem, większa obecność elektroniki – odrzucała dawnych fanów, a nowych nie przybywało zbyt wielu. Więc Korn postanowił sięgnąć po sprawdzonego producenta Nicka Raskulinecza i wrócić do korzeni z zeszłorocznym albumem „The Serenity of Suffering”. Czy w pełni się to udało?

Jak najbardziej, co daje już otwierający całość „Insane” – jest ciężko, mroczno i duszno, gitara tnie, nawet obecność smyków nie łagodzi brzmienia. No i Davis growluje jak nigdy przedtem, ustawiając wszystkich do pionu. Także wybrane na single numery, mimo pewnej prostoty, dają prawdziwego kopniaka w cztery litery: mocarny „Rotting in Vain” oraz „Take Me”. Dominują tutaj surowe riffy, ostry i mroczny klimat, a Davis przypomina sobie jak to jest mocno dołożyć do pieca, nawet w tak niepozornym „The Hating” z wolnym wstępem, gdzie gitara gra jakby to był tykający zegar. Moc ma też „A Different World”, gdzie wsparcia wyjącego udzielił Corey Taylor ze Slipknota, a elektronicze tło tylko nakręca poczucie zagubienia i obłędu.  Całość jest bardzo wyrównana i trzyma poziom, choć dla wielu te kawałki mogą zlewać się w jedno. Ostrzejsze, ogrzane soczystym wstępem „Everything Falls Apart”, pełne mruczenia „Die Yet Another Night”, perkusyjne bombardowanie w „When You’re Next In Line” – dzieje się tu wiele.

Jedno nie pozostawia wątpliwości – mroczne czasy Korna, pełne zagubienia oraz gonienia za trendami zniknęły. Grupa wróciła do tego, co umie najlepiej i atakuje z całą wściekłością, mocą oraz surowością. Może nie wszystkie kompozycje zapadają w pamięć, ale i tak jest to dobre. Nawet dodane do wersji deluxe 3 utwory nie są tylko wypchanymi dodatkami, by wysępić dodatkowy szmal od fanów. Z obłędem  zdecydowanie im do twarzy.

7,5/10

Radosław Ostrowski