Wonder Woman 1984

Trudno jest zapomnieć naszą wojowniczą Amazonkę Dianę. Nadal pracuje w muzeum Smithsonian, gdzie bada relikty przeszłości. Teraz jednak jest rok 1984, czyli czasy kiczu, abstrakcji oraz rozpędzonego konsumpcjonizmu. Pojawia się też nowe zagrożenie w postaci Donalda Trumpa, eeeee, przepraszam. Chodzi o Maxwella Lorda – medialnego przedsiębiorcę, który tak naprawdę jest bankrutem. Wierzy jednak, że dzięki pewnemu magicznemu kamieniowi znajdującemu się… w muzeum odmieni się jego los. Konsekwencje dla świata mogą być katastrofalne.

Pierwsza „Wonder Woman” była zaskoczeniem oraz światełkiem w tunelu dla Warnera i jego „uniwersum” DC. Kompetentnie zrobiona, z fajnymi scenami akcji (chociaż nadużywająca slow motion), bohaterką zderzoną z nieznaną rzeczywistością oraz… rozczarowującym finałem. Takie starcie z bossem a’la Zack Snyder, gdzie nic nie było widać. Reżyserka Patty Jenkins wyciągnęła wnioski i kontynuacja jest odrobinę lepsza, chociaż ma pewne drobne problemy. To jest nadal film akcji ze sporym budżetem, pędzącą akcją oraz charakterną protagonistką. Tutaj wszystko skupia się wobec szaleństwa, egoizmu połączonego z mocą spełniania każdego życzenia. Haczyk polega na tym, że za to jest pewna cena. Czy warto ją zapłacić? To nie jest łatwe pytanie, które jest pretekstem do rozpierduchy. Bardzo dobrze wyglądającej, z bardzo płynnym montażem oraz inscenizacją na poziomie klasyków. Ogląda się to świetnie, zaś finał (w tym starcie z Cheetah) daje o wiele więcej satysfakcji niż w poprzedniej części. A jak w tle zagra Hans Zimmer, miłosierdzia nie będzie,

Jest troszkę humoru, ale nie na tyle, by stać się Marvelem. „1984” pozostaje bardziej serio pokazując do czego może doprowadzić ślepe dążenie do sukcesu. Jenkins wydaje się pewniej prowadzić historię, chociaż zdarzają się pewne momenty przestoju. Ale w przypadku dwu i półgodzinnego filmu bywa to wręcz wskazane. Niemniej kilka rzeczy mi nie podeszło. Po pierwsze, nie bardzo czuć tu za bardzo klimatu lat 80-tych. Może poza kostiumami czy sporadycznymi piosenkami, ale to jednak za mało. Drugim – nie za dużym minusem – są efekty specjalnie, nie robiące jakiegoś wielkiego szału, lecz nie wybijają ani nie kłują mocno w oczy. Można było jednak nad tym popracować.

Także aktorsko jest tu parę ciekawych rzeczy. Gal Gadot pasuje bardzo do tej postaci i znowu to potwierdza. Obecność postaci granej przez Chrisa Pine’a może wydawać się absurdalna, ale cieszy. Próba odnalezienia się Steve’a w nowych czasach daje troszkę okazji do pośmiania się. Całość jednak kradnie dwoje o wiele bardziej wyrazistych antagonistów z bardziej prostymi motywacjami niż rozwalenie świata. Zaskakuje Kristen Wiig jako bardzo wycofana i nieśmiała Barbara, chcąca być silną, przebojową oraz dostrzeganą przez innych kobietą. Szoł jednak kradnie rozbrajający Pedro Pascal. Jego Maxwell Lord to taki Donald Trump, sprawiający wrażenie człowieka sukcesu i luzaka, ale skrywa się za tym żądny sukcesu karierowicz oraz oszust.

„1984” kontynuuje dobrą passę Warnera oraz świata DC. Reżyserska ręka o wiele sprawniej się porusza po wysokobudżetowym kinie, nie gubiąc przy tym postaci. Niemal wszystko podnosi całość na wyższy poziom, przy okazji dorzucając parę potknięć. Niemniej jak Diana walczy do samego końca, za co należy ją szanować.

7/10

Radosław Ostrowski

Nieprawdopodobna dziewczyna

Imogene Duncan była uznawana za obiecującą autorkę sztuk teatralnych w Nowym Jorku, jednak od pewnego czasu jej kariera zawodowa stoi w martwym punkcie, zaś jej relacje z chłopakiem Peterem są delikatnie mówiąc nie najlepsze. Kiedy mężczyzna rozstaje się z nią, kobieta próbuje popełnić samobójstwo. Przez to zostaje wbrew swojej woli umieszczona w domu z matką-hazardzistką, otoczona grupą ekscentrycznych członków rodziny, poza ojcem, który ją zostawił.

girl1

Para reżyserów Shari Springer Berman i Robert Pulcini swój najlepszy film nakręcili na początku swojej drogi – „Amerykański splendor” na podstawie autobiograficznego komiksu Harveya Pekara zaskakiwał nietypową formą, pozornie przeciętną treścią oraz kapitalną rolą Paula Giamatti. Następne filmy bardziej lub mniej opowiadały o ekscentrykach, jednak żaden nie przebił poziomu debiutu. „Nieprawdopodobna…” utrzymuje tą tendencję, niemniej pozostaje całkiem niezłym filmem i w paru miejscach autentycznie zabawną komedią. O niedostosowanych i ekscentrycznych ludziach, których dzieli wiele, a łączy pokrewieństwo. Z czasem okaże się, że także więcej oraz że liczy się trochę więcej niż bycie sławnym czy lubianym. Niby nic zaskakującego czy odkrywczego, ale czas nie jest stracony.

girl2

Swoje dodają aktorzy, którzy wypadają całkiem przyzwoicie. Kirsten Wiig już w „Druhnach” pokazała swój talent komediowy. Tu potwierdza, że potrafi udźwignąć rolę zagubionej, niepewnej siebie i marzącej o sławie kobiecie. Ale i tak wszystko rozkręca będąca w formie Annette Bening (matka kochająca hazard, początkowo sprawiająca wziętej z kosmosu) oraz w dość nietypowym wcieleniu Matt Dillon (Bouche, agent CIA, choć trudno w to uwierzyć). Reszta trzyma dość solidny poziom.

Niby kolejna opowieść o rodzinie, która jednak potrafi być silna mimo okoliczności i różnic oraz o tym, że w domu najlepiej, ale to i tak lekka oraz zabawna komedia. Nice stuff.

6,5/10

Radosław Ostrowski