
Jeden z najpopularniejszych polskich zespołów grających alternatywnego rocka, czyli happysad postanowił powrócić. Krążą wieści, że to ich najlepsza płyty i nie wynika to tylko z faktu, że za produkcję odpowiada Marcin Bors. Ale czy tak jest naprawdę?
Mamy tutaj jedenaście utworów z gitarą i trąbką. Owszem, czasem czuć trochę elektronikę (plumkanie na początku „Powodzi dekady”), jednak nie brakuje tu punkowej energii. Nawet melodyjność jest tutaj podrasowana lekką psychodelią („Tańczmy” z przesterowaną trąbką oraz rytmem ska trochę kojarzy się z wczesnym Akuratem). Nie brakuje też mroku („Smutni ludzie” z wyciszonym początkiem elektronicznym, a przy refrenie wchodzi gitara elektryczna), jednak zaskoczeniem jest instrumentalne „~”, gdzie słyszymy tylko gitarę, perkusję oraz elektroniczne wstawki, budujące dziwaczny klimat. „MBTV” zaczyna się od jazgotu perkusyjno-trąbkowego, by potem odezwała się gitara z basem, a głos Kuby Kawalca przechodzi cyfrową obróbkę i… za szybko się kończy. „Lista życzeń” to typowy happysad, czyli brudna gitara, mocne uderzenia perkusji oraz przesterowane tło. Dla mnie trochę za długie, a „Ciała detale” to kompletne zaskoczenie – elektroniczna perkusja, dziwaczna gra gitary oraz dźwięki jakby ze starego Commodore’a czy „Trzynaście” z wplecionymi klawiszami imitującymi organy. W takich brudnych i bardziej elektronicznych dźwiękach grupa ze Skarżyska-Kamiennej odnajduje się zaskakująco dobrze („Trzynastka”), a kompletna zmiana brzmienia działa tutaj zdecydowanie na plus.
Głos Kawalca jeśli podobał się przy poprzednich płytach, także i tutaj przypadnie do gustu. Teksty w zasadzie nie zaskakują, ale nie wywołują rozdrażnienia czy irytacji. Czy to jest najlepszy album happysadu? Na pewno najbardziej eksperymentalna od czasów „Nieprzygody”, bardziej mroczna i niepokojąca. Dla mnie lepsza od „Ciepło/Zimno”.
7,5/10
Radosław Ostrowski
