UWAGA!
Tekst zawiera spojlery. Jeśli nie oglądałeś poprzednich serii, nawet nie próbuj tego czytać.
Wskutek swoich intryg Frank Underwood dopina wreszcie swojego celu – zostaje prezydentem USA. Jednak rządzenie krajem nie jest takie proste, jak mogłoby się wtedy wydawać z powodu pewnych ograniczeń ze strony zarówno Kongresu jak i mediów (słowo opinia publiczna jest tutaj mocno nieadekwatne. Prawda jest taka, że Underwooda nie wspiera jego własna partia, a wyborcy go nienawidzą. Jednak nasz polityk ma plan, by wygrać reelekcję – America Works, czyli zatrudnić 10 milionów osób za 500 miliardów dolarów.

Trzecia seria politycznej sagi o najbardziej charyzmatycznym i bezwzględnym polityku w historii małego ekranu to już jednak nieco inny kaliber niż dwie poprzednie serie. Tam Frank był właściwie niczym nieograniczonym fighterem, który w ciemności pociągał za sznureczki, by osiągnąć swoją zemstę za niezrealizowanie obietnicy. Tym razem jednak nasz bohater jest niejako na świeczniku i na takie sztuczki nie może sobie pozwolić. W dodatku jego żona ma własne polityczne ambicje jako ambasador przy ONZ, co niestety zaczyna się mocno odbijać na ich układzie.

Sama seria oparta jest na trzech głównych wątkach. Po pierwsze, walka o reelekcję. Drugi wątek, to American Works i próba wdrożenia go w życie. Trzeci to polityka zagraniczna i tutaj trzeba pochwalić twórcą za pochwalenie zarówno w pokazaniu prób rozwiązania konfliktu na Bliskich Wschodzie oraz bardzo skomplikowanych relacji na linii Waszyngton-Moskwa. Gdyby nie sytuacja na Ukranie, to miałoby jeszcze większa silę rażenia, jednak nawet Beau Willimon (twórca serialu) i sztab scenarzystów nie byli w stanie tego przewidzieć. Jest jeszcze kilka pobocznych wątków związanych z Claire oraz… Dougiem Stamperem (tak, on przeżył) oraz jego rekonwalescencji. Ten ostatni sprawia wrażenie trochę zapychacza i rozkręca dopiero się pod koniec, gdy nasz pitbull wraca do politycznej gry. Brakuje tutaj troszkę podchodów, zwracania się bezpośrednio do kamery (wiadomo, prezydent jest strasznie zapracowany), jednak finałowy cliffhanger spowoduje, że z niecierpliwością zaczekam na powrót Franka do walki o reelekcję, mimo nierówności wszystkich wątków.

Jedna rzecz pozostała niezmienna – polityka nadal pozostaje brutalną i ostrą grą o władzę. Drugą niezmiennością jest wysoki poziom realizacji (zwłaszcza scena politycznej debaty – majstersztyk), a trzecią fantastyczna gra aktorska. Ten serial nie istnieje bez charyzmatycznego i demonicznego Kevina Spacey – mimo iż Frank to, nie wstydźmy się tego słowa skurwiel, to jednak nadal kibicuję mu, bo jest mistrzem w swojej profesji, zna mechanizmy władzy i jest bezwzględnie skuteczny, pod warunkiem, że nie pozwoli sobie na słabość. Znacznie więcej do pokazania ma Robin Wright. Claire na początku serialu sprawiała wrażenie zimnej wspólniczki Franka w jego zbrodniach. Jednak jej rola jako Pierwsza Dama (czytaj: tło i wsparcie dla swojego męża) zaczyna ją dusić i ma ambicje na więcej. Dlatego zostaje ambasadorem przy ONZ, mimo braku kompetencji, ale za swoja politykę płaci wysoką cenę. Dlatego jej decyzja o odejściu od Franka nie była zaskoczeniem i daje spore pole do następnej serii. Cieszy obecność Michaela Kelly’ego (Doug Stamper), choć jego postać mocno przewijała się w tle.

Najważniejsze jednak były nowe postacie w tym rozdaniu i tutaj jest trójka postaci jest najistotniejsza. Zacznę od dziennikarki Kate Bladwin (bardzo dobra Kim Dickens), która nie jest naiwna idealistką, jednak potrafiła mocno przyłożyć prezydentowi. Drugą osoba jest zatrudniony przez Underwooda pisarz Thomas Yates (znany z „Zakazanego imperium” Paul Sparks), który jednak idzie w innym kierunku niż planowano (miało być o American Works, a wyszła niemal biografia) i dlatego zostaje zwolniony. Ta dwójka to tak naprawdę płotki przy prezydencie Rosji. Wiktor Petrow poprowadzony przez znakomitego Larsa Mikkelsena jest bardzo śliskim i prawdziwym przeciwnikiem dla Underwooda. Nigdy nie wiadomo, co jest w stanie wymyślić, jest bardzo bezwzględny i nie boi się grać na emocjach (pocałowanie Claire na oczach Franka). Ciekawe na ile ta postać była inspirowana Władimirem Putinem.

Cóż, trzecia seria „House of Cards” jest najsłabszą ze wszystkich, co wynika z nierównej jakości wątków oraz faktu, ze nasz bohater nie znosi bycia ograniczanym przez innych. Pytanie, czy czwarta seria będzie tą ostatnią i jak skończy się batalia Franka o władzę, pozostaje otwarte. I mimo wad, to nadal bardzo interesująca propozycja dla fanów political fiction.
7,5/10
Radosław Ostrowski
