Tytułowa „la cocina” to hiszpańskie określenie na kuchnię. I nie chodzi tutaj o kuchnię domową, lecz o restaurację z rodzaju tych prestiżowych. Choć nazwa niczego takiego nie sugeruje – The Grill w Nowym Jorku na Times Square. To tutaj dzieje się większość akcji „La cocina” (polskiego podtytułu nie będę tu podawał), czyli nowego filmu meksykańskiego reżysera Alonso Ruizpalaciosa.
Do tej kuchni trafiamy wraz z nową pracownicą – Estelą (Anna Diaz), kuzynką pracującego tu od 3 lat kucharza Pedro (Raul Briones). Ten ostatnio poszedł na noże z jednym z kucharzy o dłuższym stażu, Maxie (Spencer Granese) i marzy o osiedleniu się tu na stałe. Nawet ma już dziewczynę, kelnerkę Julię (Rooney Mara), z która ma mieć dziecko. Znaczy, on chce mieć, ona niekoniecznie. Jest jednak inna komplikacja: z jednej z kas zniknęły pieniądze. Nieco ponad 800 dolarów, więc szefostwo postanawia przeprowadzić własne dochodzenie.

Z samego tego opisu można stwierdzić, że „La cocina” to gatunkowa hybryda. Bo jest tu i melodramat, odrobina thrillera, dramat psychologiczny, a jest nawet miejsce na humor. Sama kuchnia jest dla twórcy mikrokosmosem, niczym w „Zaklętych rewirach”, tutaj zdominowanym przez imigrantów. Głównie z Ameryki Południowej, co szukają pracy i szeroko rozumianego „lepszego życia” w krainie możliwości. Zostają jednak zderzeni z kapitalizmem oraz bardzo ciężką pracą, co czasami potrafi mieć na nich większy wpływ niż się wydaje. Kamera niemal całkowicie ignoruje jedzenie i skupianie się na wyglądzie potraw, zaś czarno-białe zdjęcia jeszcze bardziej potęgują poczucie niepewności, podskórnej nerwowości. Sporo tutaj ujęć podąża za postaciami (przygotowywanie zamówień, Estela pierwszy raz wchodząca do środka, ostry wyciek coli z zepsutego automatu), pokazując cały ten tumult oraz chaos, z jakim mamy tu do czynienia. I te chwile bardziej trzymały mnie w napięciu niż cała sprawa z zaginionymi pieniędzmi.

Jednak na pierwszy plan wybija się relacja Pedro z Julią i to jest prawdziwe serce tego filmu. Briones bardzo przekonująco pokazuje człowieka pragnącego stabilizacji i szczęścia z kobietą, jednak kolejne ciosy oraz okoliczności pokazują jego frustracje, wściekłość. Czekałem na moment, w którym dojdzie do ostatecznej eksplozji, a ta robi piorunujące wrażenie. Mara wydaje się być kontrastem: pozornie delikatna, jednak o wiele mocniej stąpa po ziemi i… skrywa pewną tajemnicę. Chemia między nimi jest mocna, przez co mnie obchodził ich los. Jednak dla mnie film skradł Motell Foster w roli Nonzo, kucharza odpowiedzialnego za desery i jego monolog o swoim marzeniu oraz Lee Sellars jako niemal ciągle wkurzony szef kuchni.

Początkowo „La cocina” może wydawać się dezorientujący i podążać w różnych kierunkach, jednak Ruizpalacios przede wszystkim pokazuje jak łatwo marzenia zostają zderzone z rzeczywistością. O straconych złudzeniach, mogących rozerwać człowieka na strzępy. O wiele mocniejsze dzieło niż może się wydawać.
7,5/10
Radosław Ostrowski
