Nie ma drugiej takiej

Umieranie jest jedną z najtrudniejszych rzeczy, z jaką człowiek nie potrafi się pogodzić. Zwłaszcza, jeśli dotyczy ona osoby nam najbliższej. Taki jest przypadek Abbie oraz Sama. On jest nauczycielem fizyki, ona wydaje książki dla dzieci i organizuje spotkania z autorami. Są narzeczonymi i powoli przygotowują się do ślubu. Ale wtedy u niej pojawia się Pan Rak i to najgorszy z możliwych, bo w ostatnim stadium. Obojgu ciężko jest się z tym pogodzić, lecz kobieta próbuje znaleźć swojemu mężczyźnie… partnerkę.

nie ma drugiej takiej1

O tym filmie Netflixa mało kto mówił, nawet kiedy wyszedł. Ale muszę przyznać, że punkt wyjścia dzieła Stephanie Laing dawał troszkę inne spojrzenie na powolne przygotowanie się do opuszczenia świata. Reżyserka (dość sprawnie) balansuje między momentami dramatycznymi a jednocześnie wpuszcza troszkę komediowego powietrza. W efekcie powstaje film bardzo naznaczony melancholijnym klimatem, zdominowanym przez smutek. Nie żal, depresję, lecz smutek. I nawet momenty pozornie poważne (wizyty w grupie wsparcia, gdzie jego członkowie… szydełkują czy chemioterapii) są rozładowywane humorem oraz barwnymi postaciami. Nawet jeśli nie są one zbyt wyraziście zarysowane i mają po kilka minut do dyspozycji. I mimo poczucia absurdalności całej sytuacji, byłem w stanie zrozumieć kobietę oraz jej decyzje.  Dlaczego szuka mu dziewczyny na Tinderze, kupuje pierścionek, a nawet umawia na randkę. Tylko, że to nie może zakończyć się sukcesem. Nie tylko dlatego, że on ją bardzo kocha i chce ją wspierać w walce do końca. Lecz także dlatego, iż jakakolwiek forma kontroli nad rzeczami, na które nie mamy wpływu jest z góry skazana na przegraną.

nie ma drugiej takiej2

I powoli zaczynamy obserwować moment, kiedy Abbie (cudowna Gugu Mbatha-Raw) powoli zaczyna dochodzi do tych wniosków. Po części pomaga jej w tym relacja z poznanym na grupie wsparcia Myron (zaskakująco ciepły Christopher Walken). Ten starszy pan towarzyszy kobiecie przy jej wariackich eskapadach, mimo bardzo sceptycznego stosunku do tych akcji. Jednak mimo choroby stara się cieszyć drobnymi przyjemnościami do samego końca. I to ta relacja była dla mnie o wiele ciekawsza niż między kobietą a Samem (solidny Michael Huisman), pełną tarć, prób ponownego złapania języka oraz odnalezienia się na nowo. Tutaj było dla mnie troszkę przewidywalne i nie byłem w stanie wejść.

nie ma drugiej takiej3

To jest naprawdę niezły kawałek kina niezależnego, pokazujący inne oblicze na dość ograny temat. Nawet jeśli nie angażuje tak bardzo jak mógłby, ma w sobie wiele ciepła i serca, by nie przejść obojętnie wobec niego.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Manchester by the Sea

Poznajcie Lee. To mężczyzna już nie młody, mieszkający w Bostonie i pracujący jako cieć oraz złota rączka. Nie sprawia wrażenia miłego gościa – taki wycofany, zamknięty w sobie i raczej nieprzyjemny, a życie prowadzi dość stabilne. Ale pewnego dnia dostaje telefon – jego brat mieszkający w Manchester umiera, trzeba zorganizować pogrzeb. Powrót do dawnego domu dla Lee miał trwać krótko, jednak testament brata wywraca wszystko do góry nogami: ma zostać opiekunem jego syna, Patricka, aż do pełnoletności. Mężczyźnie nie odpowiada to za bardzo, gdyż przeszłość i demony odzywają się.

manchester1

Pozornie film Kennetha Lonergana to zwyczajne kino obyczajowe, gdzie nic się nie dzieje (tylko pozornie), ale to tylko złudzenie. Powoli zaczynamy odkrywać tajemnicę Lee – człowieka, który kiedyś miał rodzinę, piękne córki i żonę. Właśnie miał. Nie powiem wam, co się stało, ale to wydarzenie pokazane jest tak, że mnie chwyciło za gardło i czułem jakby coś pękło, rozumiałem bohatera oraz to, dlaczego nie chciał znowu się pojawić tutaj. Żeby było jeszcze ciekawiej, reżyser miesza chronologię i robi to tak płynnie, że nie można się w tym wszystkim pogubić, co jest zasługą świetnego montażu. Ciągle czekałem na to, co zrobi Lee i jak poradzi sobie z własną winą, prześladującą go od wielu lat oraz jak będzie w stanie nawiązać relację z siostrzeńcem. Na tym opiera się cała siła tego filmu, pełnego kipiących emocji, których nie jestem w stanie opisać – żadne słowa nie potrafią. Nawet ta wręcz „sakralna” muzyka i odrobina czarnego humoru (złośliwość rzeczy martwych) tylko dodają ciężaru do całości.

manchester2

Poza świetnym scenariuszem, całość trzyma na sobie Casey Affleck jako Lee. Pozornie wydaje się takim flegmatycznym gościem, nie wypowiadającym zbyt wiele słów. Ale aktor koncertowo pokazuje jego wściekłość (stłuczenie pięścią szyby w oknie), ból, żal i poczucie beznadziei. Jakby ciągle zasługiwał tylko na karę, a szczęście odeszło raz na zawsze. Trudno przejść obojętnie wobec człowieka, którego los na pewno paru osobom pozwoli odbić się jak w lustrze. Partneruje mu Lucas Hedges w roli irytującego, zagubionego Patricka. Panowie razem muszą się dogadać i te interakcje między nimi są najsilniejszym atutem, wygranym bez cienia fałszu. Poza nimi nie można nie wspomnieć o świetnym Kyle’u Chandlerze jako wspierającym bracie Joe oraz Michelle Williams (Randi, była żona), która jedną sceną kradnie film (pierwsza rozmowa po latach na ulicy, gdzie oboje próbują sobie wiele powiedzieć, lecz nie potrafią).

manchester3

„Manchester” to bardzo skromne, ale poruszające, trzymające mocno za gardło kino, nie pozwalające o sobie zapomnieć. Nawet jeśli historia pozostaje otwarta, nie dając nadziei, to wierzę, że naszemu bohaterowi jeszcze wszystko się wyprostuje. Naprawdę w to wierzę, że coś się zmieni w tym życiu.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski