Nosowska – Basta

basta-b-iext53337799

Katarzyny Nosowskiej przedstawiać nie trzeba. Można nie być fanem jej twórczości, ale nie można zarzucić wyrazistości, zapadających w pamięć tekstów (nawet jeśli za pierwszym razem wydają się mętne i nieczytelne) oraz charyzmy idącej ponad jakąkolwiek skalę. Ale ten był miał być nowym rozdaniem: po pierwsze, ogłosiła zawieszenie działalności grupy Hey (łagodniej mówiąc, robią sobie przerwę), po drugie wydała książkę “A ja żem jej powiedziała” (nie czytałem, ale podobno zabawna). No I zwieńczeniem tego była nowa solowa płyta pod wiele mówiącym tytułem “Basta”, którą wyprodukował Michał “Fox” Król.

Już to nazwisko zapowiadało, że będzie potężna wolta oraz odcięcie się od wszystkiego, co było. Ale nawet ja nie byłem gotowy na takie oblicze. Po pierwszym singlu – przepraszam za język – przeżyłem emocjonalny stan zwany “o co tu, k***a, chodzi?” i “ja pi***lę”. Przeładowanie agresywną elektroniką, melorecytująca Nosowska – nie rozumiałem tego. Dlatego zwlekałem z odsłuchem całości nie do końca będąc przekonanym, by móc na spokojnie podejść do całości. Jaki jest efekt?

Otwierający całość “Goń” zaczyna się szorstkimi dźwiękami, do których dochodzą cykadła, dość oszczędna perkusja oraz różnego rodzaju cudadła w tle. Prawie jakby słuchał Chemical Brothers, a w refrenie nawet mamy lekko przemielone ograny, budzące wręcz nastrój grozy. Troszkę retro ocierające się o krainę łagodności serwuje “Boję się”, chociaż tekst taki fajny nie jest (wewnętrzny dialog z samą sobą – tutaj wchodzi kapitalny Łona), wywołując ogromny kontrast. A im dalej w las, tym bardziej muzyka wydaje się przemielona, mroczniejsza (odgłosy), nieprzyjazna, mimo pulsującego basu oraz perkusji. Singlowy “Ja pas!” był sprawcą konsternacji, bo muzyka mnie odrzuciła – “strzelający” początek, kolejne dziwadła oraz niebezpiecznie chwytliwy refren, zachęcający do tańca. Do tego jeszcze pod koniec syrena, przyspieszona perkusja, czyli dokonała się rzeźnia.

A im dalej, tym bardziej różnorodnie: odpowiednio mroczne, choć minimalistyczne “Takie to przykre” (syntezator pachnie latami 80.), coraz bardziej nabierające intensywności (podobnie idzie “Nagasaki”); taneczno-surowe “Kto Ci to zrobił?”z niemal mechanicznym głosem wokalistki; niemal perkusyjne “Lanie” z bardzo łagodnymi klawiszami (w połączeniu z tekstem, ta melodyjność ma niebezpiecznie gorzki posmak); “Do czasu”, gdzie w refrenie głos zostaje mocno obrobiony czy zmieniające tempo “Brawa dla Państwa”.

O ile muzyka jest strawna I nawet potrafi zrobić dobre wrażenie, to teksty: to już zupełnie inna półka I kompletna sprzeczność: uzależnienie od alkoholu (“Ja pas”), poczucie niespełnienia (“Boję się”), przemoc domowa (“Lanie”), kopiowanie pewnych zachowań oraz tekstów (“Matka mi mówiła”), kolejne podziały (“Takie to przykre”) oraz szeroko pojęte wkurwienie na coraz bardziej skarlały świat, jakie mógłby wymówić Adaś Miauczyński (“Dosyć”). Zaskakująco poważnie, ostro, nawet chamsko. Śpiewanie zastąpiła melorecytacja, krzyk, nawet wrzask, co jest kompletnym zerwaniem z dotychczasowym wizerunkiem.

Powiem tak: spróbujcie podejść do tej płyty bez jakichkolwiek uprzedzeń I wtedy uda się tutaj wyłuskać kilka interesujących rzeczy. Jest co rozkminiać w słowie, chociaż muzyka bywa czasem niezbyt przyjemna w odbiorze (zwłaszcza dla antyfanów elektroniki), ale zostaje w głowie I to dłużej niż się można było spodziewać. Sami oceńcie czy chcecie zaryzykować tą wyprawę.

Radosław Ostrowski

Różni wykonawcy – nowOsiecka

nowosiecka-b-iext49353366

Agnieszka Osiecka zawsze była inspiracją i źródłem, z którego dorobku wielu artystów czerpało, czerpie i będzie czerpać dalej. Dowodem na to jest wydawnictwo „nowOsiecka”, w którym wykonawcy szeroko pojętej muzyki alternatywnej postanowili zmierzyć się z jej wieloma niezapomnianymi tekstami. Po raz pierwszy te utwory wybrzmiały podczas koncertu poświęconego twórczości Osieckiej w katowickim NOSPR w listopadzie 2016 roku.

I rzeczywiście skład wykonawców jest imponujący: Natalia Grosiak (Mikromusic), Misia Furtak, Brodka, The Dumplings, Krzysztof Zalewski, Łona i Webber. To nie wszyscy, ale już to robi wielkie wrażenie. Zaczyna pani Grosiak wspierana przez melancholijne smyczki, ze swoim bardzo charakterystycznym głosem chwyta za serce w „W dziką jabłoń Cię zaklęłam”. Po minucie utworu nagle wchodzi perkusja oraz gitara elektryczna, smyki zaczynają plumkać, zmienia się tempo, by pod koniec wszystko wraca do normy. Mroczniej, co jest spowodowane dźwiękami organów i ostrych dźwięków perkusyjno-gitarowo-dęty, jest w „Kto tam u Ciebie jest?”, wykonywanym przez Brodkę. Wokalistka dźwiga ten utwór, pozornie beznamiętnym głosem, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Nosowska wypadła lepiej w tym utworze. Czesław Śpiewa podszedł ambitnie i połączył pięć krótkich opowieści w jedną ośmiominutową kompilację, mieszającą akordeonowe popisy z elektroniką, perkusją oraz swoim zaśpiewem, ciągle zmieniając klimat, tempo i rytm. Psychodelia gwarantowana (jedyny utwór w wersji koncertowej). Niespodzianką był dla mnie przygnębiający, polany smyczkami, trąbką i elektroniczną perkusją „Ja nie chcę spać” w wykonaniu… Piotra Roguckiego.

Bardziej tanecznie próbuje zagrać Misia Furtak, podparta przez bas i perkusję w „Zabaw się w mój świat”, jednak nadal zachowana zostaje melancholijna aura, co jest też spowodowane barwą głosu Misii. I wtedy pojawia się drugi (po Mozilu) strzał w postaci onirycznego „Ach nie mnie jednej”, pachnącego elektroniką lat 80. od The Dumplings (Justyna Święs czaruje swoim delikatnym, ale niepozbawionej dużego ładunku emocjonalnego – posłuchajcie refrenu), idealnie pasując do słodko-gorzkiego spojrzenia na miłość. Ale kiedy kończy się utwór, pojawia się rozczarowanie w postaci „Chwalmy Pana”, czyli psychodeliczno-jazzowa aranżacja wiernie (nawet za bardzo) trzymająca się oryginału. Nawet głos Krzysztofa Zalewskiego wydaje się troszkę zachowawczy. Szaleństwo wraca z raperem LUC-iem, który tym razem próbuje śpiewać i rapować (na szczęście, nie jednocześnie). „Rajski deser” brzmi wyjątkowo apetycznie, mieszając bity ze smyczkami (pod koniec), co fanów rapera raczej nie zaskoczy. Bardziej elegancko, bo z fortepianem wchodzi Mela Koteluk w ładnej wersji „W naszym domu nie ma drzwi”, a zaskoczeniem jest tutaj wejście… thereminu. Niby drobiazg, a zmienia wszystko. Podobnie jak gitarowa wersja „Urody”, dodająca odrobiny mroku. Riffami czaruje Raphael Rogiński, a głosem – Natalia Przybysz, co też jest mocnym strzałem, dodając odrobinę lekkości.

Co mamy pod koniec wędrówki? Instrumentalny, funkowo-jazzową wersję „Wymyśliłem Ciebie” od Przemek Borowiecki nO Band (też dość wierny oryginałowi, choć ma klasę), oparty na klasycznych Hammondach „Karnawał raz w życiu” w big-beatowej wersji od Joanny Ewy Zawłockiej, która całkiem nieźle się bawi. Jednak końcówka to zdecydowanie popis Łony, dokonującego własnej wersji „Na zakręcie”, traktując oryginał jako punkt wyjścia do własnego tekstu. Profanacja? Absolutnie nie, gdyż raper sprytnie ogrywa tekst (zachowany zostaje refren), a w połączeniu z minimalistycznymi bitami Webbera „Ostatnia prosta” jest najlepszym kawałkiem na płycie. A o „Polonezie” DJ-a Feel-xa oraz Gutka wolę się nie wypowiadać.

Jak odebrać tą kompilację? Nie brakuje ambicji i kilku pomysłów na spore dzieło, ale brakowało większego naznaczenia utworów swoim piętnem. I nie chodzi tylko o glos czy sposób ekspresji, lecz własny styl tak jak zrobili The Dumplings, Natalia Przybysz z Rogińskim czy Czesław Śpiewa. Troszkę mi tego zabrakło, chociaż nie mogę odmówić pozostałym wykonawców podjęcia wyzwania i wyjścia z tego obronną ręką.

7/10

Radosław Ostrowski

Łona i Webber – Nawiasem mówiąc

09218f70cb8d7c4dba95ad9abb906a12

Łona jest uważany za twórcę tzw. inteligentnego rapu – nurtu, w którym ostatnio zabłysnął Taco Hemingway. Jednak mistrz ze Szczecina wraca po pięcioletniej przerwie i przypomina kto jest górą. Razem z producentem Webberem daje swój czwarty, wspólny album.

I „Nawiasem mówiąc” to konsekwentne rozwinięcie stylu Łony, który bawi się skojarzeniami, wznosząc się na wysoki pułap, zmieszanego z odrobinę surowymi bitami Webbera. Otwierający „Hałas!” zaskakuje oszczędnym podkładem elektronicznym z krzykami w refrenie. Tykający „Gdzie tak pięknie?” z nerwowymi klawiszami nadawałoby się nawet do tańca, gdyby nie świetnym tekstem o naszej mentalności. Pulsujący ejtisowskim stylem „Błąd” i „Nie pogadasz” z nawarstwiającym tłem wybijają się rytmicznym tempem, podobnie „Znowu nic”. Pewną zmianę serwuje nam zapętlony walc „Woodstock ’89” z pomysłową opowiastką o spotkaniu z dwoma gośćmi oraz galopujący „Co tak wyje?”, gdzie następuje przyspieszenie, czasem pojawi się fortepian („What I Owe”), dostajemy jakiś dźwięk samochodu („Sprawy wewnętrzne”) czy loopa („Doklej plakat”).

W zasadzie trudno się do czegoś przyczepić, a niektóre teksty są porażające i błyskotliwe („Gdzie tak pięknie?”, „Doklej plakat”, „Znowu nic”), gdzie tematyka jest różnorodna: kryzys twórczy, mentalność Polaków, plakatowe love story. Dzieje się tu wiele, a flow Łony jest fantastyczne – po prostu. I mówiąc bez nawiasu, warto było czekać.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski