Małe kobietki

Powieść Louisy May Alcott o siostrach March i ich wchodzeniu w dorosłe przenoszono na ekran tyle razy, że ja nie wiem, co jeszcze można wymyślić w tym temacie. Bo mamy cztery siostry, uzdolnione artystyczne, wychowywane głównie przez matkę. Wszystko poznajemy z perspektywy średniej siostry Jo, która ma predyspozycje do pisania. No i te same dylematy: wierność własnym zasadom czy dopasowanie się do społeczeństwa, gdzie traktowana jest jako ta gorsza i nie mająca zbyt wiele szans na karierę czy samodzielność. Więc co nowego ma do zaoferowania reżyserka Greta Gerwig?

male kobietki 2019-1

Niby wydaje się, że opowiada tą samą, znaną nam opowieść. Ale reżyserka postanowiła całość pokazać za pomocą dwóch linii czasowych: współczesnej, czyli lata 70. XIX wieku oraz 7 lat wstecz, gdy ojciec rodziny ruszył walczyć na wojnie secesyjnej. Zderzenie przeszłości (okresu pomiędzy dzieciństwem a dorosłością) z teraźniejszością, gdzie niemal każda z sióstr wyfrunęła ze swojego domu i zaczyna podejmować ważne decyzje. Nie ważne, czy jest to nieujarzmiony, wolny duch Jo, dostosowująca się do panujących reguł Amy, rozważnej i opanowanej Meg lub empatycznej Beth. Każda z pań niejako zostaje zmuszona do zweryfikowania swojej postawy, zaś łamana chronologia jest tutaj bronią obosieczną.

male kobietki 2019-2

Z jednej strony pozwala pokazać pewne głębiej każdą z bohaterek (nawet najbardziej znienawidzoną przez fanów książki Amy) i poznać jej racje. Z drugiej strony wywołuje to na początku chaos i zagubienie. Zwłaszcza kiedy chcemy ustalić co dzieje się kiedy. Dopiero po kilkudziesięciu minutach można odkryć różnicę (zwróćcie uwagę na kolory i ich nasycenie) i wejść w całą opowieść. Pełną ciepła (przepięknie wygląda ten film wizualnie), wzruszeń i humoru, z postaciami nie dającymi się nie lubić. Nawet jeśli zdarza im się podjąć decyzje pod wpływem negatywnych emocji (spalenie powieści Jo przez Amy) czy zbyt pochopnie, podcinając sobie skrzydła.

male kobietki 2019-4

Żeby jednak nie było, film ma drobne wady. Poza chaotyczną narracją (przynajmniej na początku) troszkę film zepsuło mi zakończenie. I nie chodzi mi tutaj o wydruk powieści, ale raczej tą sielankową wręcz atmosferę, gdzie robi się – przynajmniej dla mnie – już za słodko. No i jest jedna kreacja, która mnie troszkę rozczarowała, czyli Laurie. Sąsiad Marchów w wykonaniu Timthy’ego Chalamette’a jest całkiem ok, ale po tym aktorze liczyłem na coś więcej.

male kobietki 2019-3

Poza tym aktorsko byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Oczarowała mnie – w co nie wierzyłem do końca – Saorise Ronan jako najbardziej niezależna z całego rodzeństwa Jo, choć wydaje się niepozorna. Jak ją na początku zobaczyłem, miałem wątpliwości, ale kupiła mnie swoją energią, oczami i temperamentem, nawet jak puszczały jej nerwy, wylewając cała złość. Film kradnie świetna Florence Pugh, czyli Amy – najbardziej kapryśna z całej czwórki. Nie jest jednak w żaden sposób demonizowana czy budząca antypatię, zaś jej racje wygłasza w dość mocnym monologu. Przez tą scenę zacząłem inaczej patrzeć na tą postać. Reszta rodzeństwa wydaje się być tłem (Emma Watson i Eliza Scanlen), ale ma swoje bardziej poruszające momenty. To dotyczy najmłodszej, chorowitej Beth, której wątek dodaje sporo dramaturgii. Ale drugi plan jest bardzo bogaty, a z niego najbardziej wybija się Laura Dern jako matka, która – przez większość czasu – sama zajmuje się domem i wydaje się być niemal ideałem. Mimo przeciwności losu, jest niemal twardym monolitem i wsparciem dla rodziny, zaś jej rozmowy z Jo pokazują jak wiele mądrości ma ta kobieta. No i jest jeszcze drobny epizod Meryl Street, czyli bogatej ciotki March, która zapada w pamięć.

Mój sceptycyzm wobec tej wersji w trakcie seansu bardzo osłabł, ale Gerwig uwiodła mnie swoją wizją. Jest to ciepła, piękna plastycznie opowieść o kobiecości i wchodzeniu w dorosłe życie, pełna nieopisanej pasji. Chyba jestem pani Gerwig winien przeprosiny, czekając na kolejny film.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Małe kobietki

Zawsze pojawiają się takie filmy, które wydają się bardzo kameralne, spokojnie, gdzie praktycznie nic się nie dzieje. Ale tak naprawdę dzieje się wszystko, choć nie zawsze można to zauważyć od razu. Takie były dla mnie „Małe kobietki” według powieści Louisy May Alcott. Zanim jednak rzucę się na nową wersję, którą przygotowała Greta Gerwig, przypomnę adaptację dokonaną przez Gillian Armstrong w Roku Pańskim 1994.

male kobietki (1994)1

Sama historia osadzona jest w latach 60. XIX wieku i skupia się na rodzinie Marchów ze stanu Massachusetts. Nadal trwa wojna secesyjna, przez co w domostwie znajdują się same kobiety: matka z czterema córkami. Każda z nich powoli zaczyna wchodzić w dorosłe życie, przeżywać pierwsze miłości i zacząć znajdować swoje miejsce na ziemi. Matka wydaje się być – jak na tamte czasy – bardzo nowoczesna, ucząca swoje córki niezależności i wolności, ale każda z córek jest różna od siebie jak pory roku. Najstarsza Meg ma przekonania bardzo konserwatywne, Jo zaś posiada talenty artystyczne (pisanie, teatr) i ani myśli o ożenku, Beth skupia się na pomaganiu innym ludziom, zaś najmłodsza z grona Amy to niepoprawna romantyczka. Lecz mimo tych różnić, więź między nimi jest bardzo silna.

Można w zasadzie odnieść wrażenie, że historia tutaj po prostu płynie, skupiając się na uchwyceniu drobnych zdarzeń oraz losów tytułowych kobietek. A wszystko w czasach, gdy przedstawicielki płci pięknej nie mogły głosować, ich naukę w szkole traktowano za niepotrzebną (chyba że uczysz się samemu), zaś one same nie mogły do końca o sobie decydować. Reżyserce, mimo pozornie luźnej konstrukcji, udaje się zbalansować między bardziej dramatycznymi momentami (wątek Beth oraz jej choroby) a tymi lżejszymi, pełnymi ciepła (wspólne „spektakle” i zabawy).

male kobietki (1994)2

I to wszystko tworzy taki bardzo wyjątkowy klimat, mieszając powagę z radością życia, wręcz pozytywną energią. Mimo bardzo dramatycznych wydarzeń, poczucia samotności, smutki i zagubienia. O takich filmach ciężko się mówi, bo powinno się je zwyczajnie obejrzeć. Ta magia, atmosfera oraz powoli jest nie do opisania. Wrażenie robi absolutnie przepiękna muzyka Thomasa Newmana, wiernie odtworzone kostiumy z epoki oraz cudna scenografia, podnosząc całość na wyższy poziom.

male kobietki (1994)3

I jest jeszcze coś, czyli absolutnie fantastyczne aktorstwo. Film absolutnie kradnie i czyni swoim kapitalna Winona Ryder w roli Josephine. Jak sama się określa jest „dzikusem”, który sam chce być sobie statkiem, żaglem i okrętem. Wydaje się twardo dążyć do jasno określonego celu, a jednocześnie jest bardzo delikatna, zagubiona. Sprzeczności te są pokazane przez aktorkę bezbłędnie. Z panów największe wrażenie robi Christian Bale, czyli sąsiad Laurie. Pełen empatii, początkowo traktujący nasze bohaterki jak siostry i czuć chemię między nim a Jo oraz resztą rodziny. Swoje pięć minut ma także debiutująca Claire Danes (Beth), bardzo subtelna Trini Alverado (Meg) oraz wcielające się w postać Amy Kirsten Dunst i Samantha Mathis. Chemia między siostrami dosłownie kipi z ekranu i można nią obdzielić kilka filmów. Jest też Susan Sarandon, czyli matka – bardzo stonowana, spokojna, sprawiająca wrażenie niezłomnego monolitu.

male kobietki (1994)4

„Małe kobietki” to jest ten typ kina, który idealnie się sprawdza, kiedy ma się chandrę albo ogólnie jest się w dołku. Krzepi i poprawia samopoczucie, ale nie jest pustym poprawiaczem nastroju, po obejrzeniu którego wymazujemy go z pamięci. To poruszający, bardzo ciepły film o rodzinnych więziach, które są silniejsze niż cokolwiek innego i pozwalają przeżyć najtrudniejsze chwile.

8/10

Radosław Ostrowski