L.Stadt – L.Story

0006LNCBJ3TTQ907-C122

Łódzki zespół L.Stadt kierowany przez Łukasza Lacha, zawsze inspirował się dawnymi brzmieniami oraz zawsze nagrywał płyty po angielsku. Po dwóch albumach i EP-ce, grupa zrobiła duży zwrot i po raz pierwszy śpiewa po polsku. Jaki jest efekt? Pokazuje to trzeci album “L.Story”.

Osiem piosenek, niecałe 40 minut oraz spora przestrzeń dla instrumentów. Już otwierający całość “Strumień świadomości” pachnie odrobinę psychodelią i elektroniką lat 80., co daje na początku zapętlony fortepian, by w refrenie jeszcze rzucił się chór, a pod koniec daje się miejsce dla gitary elektrycznej. Singlowe “Oczy kamienic” kupiły nostalgicznym klimatem, poruszającym tekstem i chwytliwym refrenem. A wszystko skąpane elektronicznym sosem, sklejonym z fortepianem. Można słuchać tego utworu w nieskończoność. Tak samo zaskakuje swoim kolażem krótkie “Halo”, gdzie znowu całość nakręca fortepiano oraz elektroniczna perkusja z szorstkim tłem. Mroczniejszy jest “Most” z zapętloną i niepokojącą gitarą zmieszaną z “kosmiczną” elektroniką, wręcz dyskotekową perkusją oraz przerobionym cyfrowo głosem, kontynuując tą ścieżkę w “Pozwól zasnąć/Idzie sen” (dziwacznie brzmi tam saksofon).

Dlatego kompletnym szokiem może być mieszanka etniczno-gitarowo-elektroniczna w dziwacznym “Gdybym”. A na koniec wszystko wraca do początku, czyli mamy chóralnie odśpiewany refren pierwszego utworu w “Strumieniu” oraz dorzucić niemal sakralne “Od nowa”, oparte na fletach, mrocznych klawiszach I szybkiej perkusji.

“L.Story” jest tajemniczym, frapującym i intrygującym concept-albumem, gdzie postrzelona muzyka i teksty są nieodłącznym elementem spójnej całości. Każdy dźwięk tworzy całość, a świetnie brzmiący głos Lacha oraz wejścia chóralne zwyczajnie miażdżą. Choć czas trwania bardziej pasowałby do vinyla, jest tu multum emocji tak intensywnych, że bardziej się nie da.

8/10

Radosław Ostrowski

Kielich – Drapacz chmur

Drapacz_chmur

Fani Lady Pank znają Kielicha, a właściwie Krzysztofa Kieliszkiewicza – od 1994 roku jest on basistą w tym zespole. Trzy lata temu spróbował swoich sił jako solista nagrywając album „Dziecko szczęścia”, gdzie zaśpiewał tylko w dwóch utworach, ustępując zaproszonym wokalistom. To miałaby jednorazowa akcja, ale Kielich złamał słowo i postanowił nagrać drugi solowy album.

Za produkcję tym razem odpowiada sam Kielich razem z Rafałem Smoleniem. Skrzyknął swoich kumpli, m.in. perkusistę Kubę Jabłońskiego z Lady Pank oraz klawiszowca Jana Smoczyńskiego. Gatunkowo jest to melodyjny soft rock, który ma za zadanie podbić radiowe rozgłośnie. Zapowiedź jest już słyszalna w singlowym „Lepiej już nie będzie nam”, gdzie swoje robi tutaj przede wszystkim bas oraz elektronika. Nawet w tych bardziej gitarowych utworach, bardziej wybija się tutaj elektronika (obróbka głosu w „Na autsajdzie”), zgrana z sekcją rytmiczną (dynamiczne „I Wonder”) czy tworzącą warstwę liryczną (fortepian i smyczki w „Piece of Cake”, gdzie śpiewa Piotr Niesłuchowski). Nawet jeśli pojawiają się mocniejsze wejścia (początek „Drapacza chmury” z lekko garażową gitarą), to są one dość krótkie i fanom ostrzejszego grania, „Drapacz chmur” wynudzi.

Sam Kielich jako wokalista radzi sobie całkiem przyzwoicie, ale lepszy jest zaproszony Łukasz Lach z L.Stadt. Kompozytorem też jest niezłym, a jego gra zarówno na basie jak i gitarze elektrycznej nie budzi poważnych zastrzeżeń.

Bardzo przyzwoity materiał, który od debiutu jest na pewno spójniejszy i przebojowy. Chwytliwe, przyjemne i raczej łagodne (może poza elektronicznym „Motylem i ćmą”). Czemu by nie posłuchać?

7/10

Radosław Ostrowski