Wolverine

Logan znany też w świecie mutantów jako Wolverine po tym jak zabił swoja ukochana, ukrywa się przed światem. Tym razem zostaje zaproszony do Japonii, by pożegnać się z Yashidą, którego ocalił w Nagasaki przed wybuchem bomby atomowej. Starzec proponuje Loganowi pozbawienie go nieśmiertelności, jednak umiera tej samej nocy, a podczas pogrzebu, jego wnuczka Mariko zostaje porwana przez Yakuzę.

wolverine1

Wolverine lub jak w Polsce się go zwie Rosomak nie ma szczęścia do adaptacji. O ile w serii „X-Men” jest bardzo wyrazistym bohaterem drugoplanowym, o tyle jego solowe popisy delikatnie mówiąc rozczarowywały (patrz: „Geneza”). Niezrażeni jednak producenci postanowili spróbować jeszcze raz z postacią Rosomaka, aż nuż się uda. No nie do końca wyszło, choć James Mangold stara się z całych sił. Sama intryga jest dość zamotana, choć parę razy byłem zaskoczony (choć nie zawsze na plus – patrz: zakończenie), zaś sama Japonia robi tutaj za tło walki Wolverine’a z Yakuzą i ninja (i to przybysz okazuje się bardziej honorowy od reszty). Bardziej interesujące były sceny, gdy Logan zostaje częściowo pozbawionych swojej mocy regeneracji, przez co widzimy w nim człowieka. Sama zaś akcja jest mocna i efektowna (bijatyka w pociągu czy ostateczna konfrontacja z… ninja), jednak z powodu niskiej kategorii wiekowej, pozbawiona dużej ilości krwi (mi to bardzo przeszkadzało), ale ogląda się to całkiem nieźle. Ale były dwie dość mocne wady. Po pierwsze, retrospekcje z Jean Grey, które nic nie wnosiły do filmu i pasowały jak pięść do oka. Po drugie, sam finał, a właściwie rozwiązanie całej zabawy było tak dziwacznie, że nie wiedziałem, co zrobić. Takiego mindfucka to nie pamiętam od dawna.

wolverine2

Jednak film ma jeden mocny atut – a imię jego Hugh Jackman. Nie wyobrażam sobie, żeby ko inny mógł zagrać tą postać tak wiarygodnie jak Australijczyk. Cyniczny, krewki i pełen sarkastycznych one-linerów (rozmowa z ministrem sprawiedliwości – perła), a jednocześnie szukający własnego spokoju, honorowy heros. Wszystkie te emocje są grane jak trzeba i wierzymy mu, a kiedy zaczyna zabijać, nic i nikt go nie powstrzyma. Cała reszta obsady robi tylko za tło, ale jest to naprawdę przyzwoite tło.

James Mangold wybronił jakoś Wolverine’a przed porażką i wyszedł z tego całkiem niezły film. Daje nadzieję, że kolejne wejście naszego Rosomaka (sequel „X-Men: Pierwsza klasa”) będzie czymś smakowitym.

6/10

Radosław Ostrowski

PS. Po napisach końcowych jest scena, która wprawi was w konsternację.

Wiecznie żywy

Osiem lat temu wybuchła epidemia, która zamieniła ludzi w zombie. Ludzie, którzy przeżyli odgrodzili się murem od reszty, rządzeni przez wojsko i wychodzą na zewnątrz, by szukać lekarstw. Podczas jednej takiej akcji, córka generała zostaje porwana przez jednego z zombie, niejakiego R, który się w niej… zakochuje.

zombie1

Komedia romantyczna i zombie? Wiem, to brzmi dziwnie, ale Amerykanie nie znają słowa „nierealne”, tylko „nieopłacalne”. Reżyser Jonathan Levine nakręcił wcześniej znakomite „Pół na pół”, które łączyło komedię z rakiem, więc stworzenie tego pokręconego mariażu w „Wiecznie żywym”, nie powinno sprawiać żadnego problemu. Nie brakuje dowcipnych, ale i niepozbawionych refleksji dialogów i dość przekonująco pokazano miłość niemożliwą, bo między żywym a martwym, po raz kolejny pokazując siłę miłości. Więcej treści nie podam, bo za spojlerowanie grozi knebel, a efekt jest pozytywnie zaskakujący. Cała reszta też trzyma dobry poziom – zaczynając od zdjęć i montażu, poprzez charakteryzację i efekty specjalne, aż po ścieżkę dźwiękową, gdzie obok Boba Dylana i Bruce’a Springsteena pojawia się Bon Iver i The National. Nie brakuje też scen strachu (przecież to jest horror, nie), ale są pozbawione krwi i brutalności (poza jedzeniem mózgu, który wywołuje wspomnienia zmarłego, ale wiadomo, że to nie wegetarianie).

zombie2

Muszę przyznać, że w przypadku tej pokręconej opowieści, wszystko było w rękach aktorów, którzy zrobili wszystko, by ten romans uwiarygodnić. Między Nicholasem Houltem (introwertyczny R, który jest narratorem całej opowieści) a Teresą Palmer (delikatna Julie, przy okazji wygląda trochę jak Kristen Stewart, ale lepiej gra) jest chemia, choć początkowo jest przerażenie (wiadomo dlaczego). Poza nimi na drugim planie wybijają się Rob Corddry (zombie Marcus) i John Malkovich (generał Grigio).

Rzadko zdarzają się takie połączenia. Trochę szkoda, bo dzięki temu kino byłoby bogatsze. Sprawnie zrobione, ciekawie opowiedziane i oryginalne.

7/10

Radosław Ostrowski

Dopóki piłka w grze

Gus Lobel jest podstarzałym łowcą talentów, który szuka nowych gwiazd baseballu. Jednak jego czasy, gdy liczył się wzrok, minęły. Obecnie w tym fachu liczą się komputerowe statystyki. Mimo, że nie do widzi nie zamierza rezygnować, choć biuro Atlanta Bravers nie liczy się z jego zdaniem. Za namową przyjaciela Pete’a, pomaga mu Mickey, córka Gusa – obiecująca prawniczka, z którą Gus nie ma najlepszych kontaktów. Ale wokół nich pojawia się były zawodnik, obecnie łowca talentów Jimmy Flanegan.

pilka1

Robert Lorenz to przede wszystkim producent filmowy, który współpracował z Clintem Eastwoodem (m.in. „Rzeka tajemnic” czy „Za wszelką cenę”). Tym razem postanowił zadebiutować jako reżyser. Choć tłem jest baseball (narodowy sport USA, którego popularność w Polsce jest dość nikła), tak naprawdę jest to dramat obyczajowy o ojcu i córce, którzy nie potrafią się ze sobą dogadać, a oboje kochają baseball. W zasadzie cała historia jest dość prosta i przewidywalna jak kolejność dni w tygodniu i odrobinę sentymentalnie. Technicznie trudno się przyczepić, ten film mógłby wyreżyserować Clint Eastwood – długie ujęcia Toma Sterna, surowy montaż. Sama historia jednak nie angażuje i nie wciąga zwyczajnie. Zaś wątek romantyczny wydaje się lekko wepchnięty na siłę. Mimo tego ogląda się to całkiem dobrze i nie przynudza.

pilka2

O Clincie Eastwoodzie nie będę mówił, bo to klasa sama w sobie i wiadomo czego się po nim spodziewać. Nie zawodzi, nadal jest szorstkim i ponurym twardzielem, który znosi wszystkim ciętym humorem. I mimo 82 lat na karku, nadal ogląda się go z przyjemnością. Partnerujący mu aktorzy nie są słabi czy nieuzdolnieni, ale przy nim wypadają blado (w tym przypadku oznacza to przyzwoicie). Tak można powiedzieć o Amy Adams w roli Mickey – prawniczki, co baseballem się interesuje i ma wielką pasję w tym kierunku, oddana pracy, ale mająca duży żal do ojca. Z kolei Justin Timberlake jest przystojny, zabawny i wygadany. Trzeba coś więcej??

Ogólnie mówiąc, nie jest to film stricte o baseballu, ale o ludziach. Problem w tym, że nie jest to ani odkrywcze, ani ciekawe. Niemniej ogląda się przyjemnie (staruszek Clint rządzi!!!!) i czas nie jest do końca stracony.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Sesje

Mark O’Brien jest 38-letnim poetą, który bardzo chciałby przeżyć swój pierwszy raz z kobietą. To w czym problem? – zapytacie. No jest, bo Mark chorował na polio i jest sparaliżowany (może ruszać tylko głową), poza tym jest bardzo wierzącym człowiekiem, co nie ułatwia sprawy. Skoro próby załatwienia tego w nazwijmy to konwencjonalny sposób zawodzą, Mark korzysta z usług seks terapeutki, która pomaga mu pokonać fizyczne bariery.

sesje1_300x300

Temat tego niezależnego filmu jest dość śliski i bardzo niebezpieczny. Seks + niepełnosprawność – nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić sobie takiego połączenia, a łatwo można było przekroczyć granice dobrego smaku albo wulgarności. Jednak historia pokazana w filmie Bena Levina wydarzyła się naprawdę (bazą był artykuł Marka O’Briena) i pokazuje, że tak naprawdę problemem Marka były jego własne lęki i obawy, a także akceptacja innych ludzi. Cała ta historia opowiedziana jest w bardzo delikatny, a nawet lekko dowcipny sposób (autoironia Marka), zaś golizna nie jest ani wulgarna czy odpychająca, całość jest pełna empatii i ogląda się to bardzo przyjemnie przypominając o tym, że wobec seksu wszyscy jesteśmy równi.

sesje2_300x300

Poza świetnym scenariuszem oraz subtelną reżyserią ten film by się nie udał, gdyby nie świetne aktorstwo. Znakomicie wypadł John Hawkes, który w zasadzie miał do dyspozycji tylko głos i twarz, a jednak stworzył pełnokrwistego bohatera, który chciałby przeżyć swój pierwszy raz, ale boi się i chce wypaść jak najlepiej. Poza tym Mark jest bardzo dowcipny, wierzący, jednak szuka on swojego szczęścia. Kroku dorównuje mu piękna i równie przekonująca Helen Hunt, która w roli terapeutki/sekssurogatki (niepotrzebne skreślić) staje się przewodnikiem w świecie erotyki, a jednocześnie czuć, że może wyjść z tego więcej. Dość kluczową postacią jest ksiądz Brendan, grany przez Williama H. Macy’ego, który jest spowiednikiem i jest dość łagodnym gościem, bardziej kumpel.

Jak widać niepełnosprawność w kinie zaczyna pojawiać się coraz częściej. „Sesje” to kolejny film o tej tematyce. Cieple i sympatyczne, co ze względu na tematykę jest bardzo dużym osiągnięciem.

7/10

Radosław Ostrowski