Przepraszam, czy tu biją?

Na hasło polskie kino sensacyjne raczej myśli się głównie o filmach od Władysława Pasikowskiego, Wojciech Wójcika, Patryka Vegi czy ich (mniej zdolnych) naśladowców. Nie oznacza to jednak, że nie próbowano zmierzyć się z tym gatunkiem wcześniej. Czyli w czasach PRL-u, choć było to ograniczone pewnymi ideologicznymi wytycznymi. Aczkolwiek czasami filmowcy je w bardziej lub mniej kreatywny sposób je omijali.

przepraszam czy tu bija1

Jedną z takich prób jest „Przepraszam, czy tu biją?” z 1976 roku w reżyserii Marka Piwowskiego. Punkt wyjścia jest znajomy – mamy bandytę Belusa (Zdzisław Rychter), który szykuje skok na dom handlowy Sezam. By jednak mieć pewność wobec swojej ekipy, decyduje się na prowokację. Najpierw każdego z nich informuje o planowanym napadzie na jubilera, podając im innego pasera, któremu mają dać łup. Następnie składa milicji donos na siebie (telefonicznie), by potem czekać na wypuszczenie oraz sprawdzić kto go sypnął. Prowadzący śledztwo Milde i Górny (Jerzy Kulej oraz Jan Szczepański) wydają się bezradni. Decydują się na „zainstalowanie” swojego człowieka w grupie Belusa – młodego studenta (Ryszard Faron), który nieudolnie próbował uciec podczas zatrzymania.

przepraszam czy tu bija2

Nawet jak na sensację film Piwowskiego jest dość nietypowy. Pierwsze, co rzuca się w uszy to chwytliwe dialogi z masą ciętego humoru. Miejscami mocno absurdalnego, jednak bardzo przyjemnego do słuchania. W zasadzie można ten film nazwać komedią. Po drugie, zadziwiająco sporo jest scen niejako pozornie niezwiązanych z intrygą, które pełnią rolę albo humorystycznych wstawek (pokaz mody w Maximie), albo portretują tło tej epoki jak wizyta u fryzjera czy trening judo.

przepraszam czy tu bija3

Ten minimalistyczny styl, gdzie wiele istotnych scen dzieje się albo poza kadrem (włam do mieszkania w wykonaniu Studenta) albo dialogi są w niej zagłuszane przez muzykę lub dźwięk. Zabieg to ryzykowny i zmuszający do większego skupienia oraz zwracania uwagi na spojrzenia, gesty, detale. Najdobitniej pokazuje to sam początek, czyli sekwencja odbierania pieniędzy, pozbawiona dialogów, ze sporadycznie obecną muzyką (mocno funkową) i miejscami rwanym montażem. Przez to można odnieść wrażenie, że coś kluczowego zostało wycięte. W połączeniu z obsadzeniem naturszczyków tworzy to bardzo frapującą mieszankę wybuchową.

przepraszam czy tu bija4

„Przepraszam, czy tu biją” to przykład filmu skromnego (przynajmniej na taki wygląda), ale zrobionego z głową, wręcz eksperymentalnie. Piwowski potwierdza, że ma ucho do dialogów oraz bardzo sprawny warsztat. Spora niespodzianka oraz przyjemna podróż w czasie.

7/10

Radosław Ostrowski

Rejs

Trudno mierzyć się z filmami, które w pewnych kręgach uznawane są za pozycje kultowe. Zwłaszcza, jeśli się nie widziało ich w dniu premiery (bo nie było się wtedy na świecie) albo z powodu dużej nieświadomości kinomana. Dlatego z pewnymi obawami zmierzyłem się z (podobno) komedią Marka Piwowskiego, gdzie połowa materiału została wycięta przez cenzurę. Może to miało wpływ na status kultu czy pewnego niezrozumienia. Więc jak jest naprawdę?

rejs1

Punktem wyjścia jest moment, gdy gapowicz wchodzi na statek płynący przez Wisłę. Kapitan robi z niego specjalistę od spraw kulturalno-oświatowych (kaowiec), który próbuje zorganizować życie kulturalne. Dzień kapitana, tańce, śpiewy – wszystko to sprawia wrażenie scen improwizowanych, gdzie fabuła bardzo, bardzo luźno idzie z punktu A do B. Tylko, że fabuła praktycznie nie istnieje, gdzie humoru oparty jest z jednej strony oparty na absurdalnych dialogach, pełnych nowomowy oraz dowcipnych monologach (wypowiedź o kondycji polskiego kina i różnicach między filmem krajowym a zagranicznym – dzisiaj troszkę zdezaktualizowała, chyba), z drugiej na scenach z muzyką Kilara wyglądających jak żywcem wzięte z kina niemego (widzimy ruch ust, ale nie słyszymy słów), opartych na prostych gagach jak podczas „zniknięcia” kiełbasy przez… wędkę czy sceny surrealistycznych układów tanecznych.

rejs3

Wszystko to jest tylko spojrzeniem na kraj, gdzie dowódca jest zdezorientowany, a rządzą tak naprawdę drobni spryciarze, potrafiącym manipulować i kierować ludźmi przy władzy. Dla mnie problemem jest czas trwania (niecała godzina) i mocna ingerencja w bardzo poszatkowaną fabułę. Żałuję, że nie zachowało się więcej materiału, bo było tutaj naprawdę duże pole do popisu, by pewne wątki rozwinąć (śledztwo w sprawie napisu w damskiej toalecie czy rozbudowanie zgaduj-zgaduli) czy interakcji kaowca z resztą pasażerów. Jeszcze to bardzo urwane zakończenie, gdzie statek płynie dalej.

rejs2

Tylko dokąd płynie ten tańczący i bawiący się okręt (czy tylko mi to troszkę przypomina – może na siłę – chocholi taniec z „Wesela”?) przez noc? A wszystko to bardzo dobrze zagrane w sporej części przez amatorów jak Jan Himilsbach (Sidorowski) czy Andrzeja Dobosza (Filozof). A najbardziej zapada w pamieć Zdzisław Maklakiewicz jako inżynier Mamoń.

rejs4

Szkoda, że ten „Rejs” kończy się tak szybko, zwłaszcza że będący przewodnikiem w tym szaleństwie Stanisław Tym bardzo dobrze się odnajduje w postaci fałszywego kaowca. Trafny portret epoki (zakłamanie, bierność, brak jakiegokolwiek buntu) pełzający w oparach absurdu. Poczucie humoru zdecydowanie nie dla wszystkich.

7/10

Radosław Ostrowski