Maria Peszek – Karabin

Karabin

Skandalistka powróciła. Maria Peszek nadal gra w swojej muzyce publicystykę, wsadza kij w mrowisko, kontynuując drogę wyznaczoną albumem „Jezus Maria Peszek”. Czy to dobrze?

Nadal mamy tutaj kwasową elektronikę od Michała Foxa, który tworzy niepokojącą aurę, nawet skręcając w stronę techno. Tak już jest w „Gwieździe”, gdzie do nakładających się syntezatorów nakłada się minimalistyczna perkusja z tłustym bitem. Mroczniejsza „Krew na ulicach” wywołuje ból, skoczniejszy „Elektryk” może się podobać lekkim podkładem, „Żołnierzyk” ze smutnym fortepianem idealnie współgra z tekstem. Wpada też w ucho taneczne „Tu i teraz” oraz minimalistyczny „Jak pistolet” z uderzającą perkusją i falującej elektronice w tle, ale kiedy wejdziemy w warstwę tekstową, to już nie jest tak ciekawie. Artystka nadal negatywnie patrzy na Polskę jako kraj pełen zawiści, nietolerancji, hipokryzji, nieudanych związków („Samotny tata”). O ile gdy przygląda się temu z perspektywy drobnych, szarych ludzi jak w „Samotnym tacie” czy „Żołnierzyku” jest w stanie chwycić za gardło, o tyle takie utwory jak „Polska A B C i D” czy „Krew na ulicach” to już niemal skręt w publicystykę, wręcz niemal deklarację polityczną. Ale i tak wszystkich wkurzy „Modern Holocaust”, gdzie Peszek dosadnie mówi o naszym ciemnogrodzie i źródle zła.

Marysia (nie wiem, czemu zdrobniłem to imię) bardziej recytuje niż śpiewa, ale robi to dobrze. Nadal kreuje się na osobę pragnącą normalności, jednak pozostaje w tym wiarygodna. Chociaż dosadność tekstów mnie czasem odrzuca (ale może inaczej nie da się o pewnych sprawach opowiedzieć), to jest to mniej nachalne niż na poprzedniku.

Bałem się tej płyty, a wyszło całkiem przyzwoicie. Bywa mocno, kontrowersyjnie, ale i poruszająco.

7/10

Radosław Ostrowski