

Minęły następne dwa lata i w 1997 roku ukazał się album numer 9 brytyjskiej kapeli Marillion. I tak jak poprzednie albumy, „This Strange Engine” jest dość różnorodny, zaś produkcją zajął się zespół.
I chyba od dawna zespół nie grał tak bez wybijania się poszczególnych muzyków. Bo zarówno Mark Kelly, Steve Rothery, Peter Trewanas i Ian Mosley grają równo i wspólnie tworzą muzyczny świat tej płyty. Klawisze Kelly’ego są bardzo delikatne („80 Days”), Rothery gra zarówno na gitarze akustycznej jak i mocno elektrycznej („One Fine Day”), bas i perkusja zgrywają się ze sobą. Poza tym pojawia się też trąbka („80 Days”), bałałajka (pięknie brzmi w „Estonii”) czy chór („Man of the Thousand Faces”), jednak tutaj dominuje spokojniejsze, trochę akustyczne brzmienie. Ale mimo to zespół trzyma poziom i parę razy potrafi zaskoczyć (kapitalna „Estonia”), choć raz wprawiają w kompletne zdziwienie (karaibska perkusja i klawisze w „Hope for the Fututre”). A wisienką na torcie jest półgodzinna (dobrze czytacie!) kompozycja tytułowa, która ma wszystko to, co w muzyce progresywnej – zmienność tempa, świetne popisy muzyków (ze wskazaniem na Kelly’ego i Rothery’ego) i czarowanie aż do ostatniej nuty. Choćby dla tego utworu absolutnie warto nabyć ten album.
O ile przez chwilę miałem wątpliwości, co do wokalu Steve’a Hogartha, o tyle tutaj stwierdzam, że one zniknęły. Facet śpiewa więcej niż dobrze, zgrabnie pisze teksty mówiące o ludziach, po prostu, a że ubiera to w naprawdę dobre frazy, już przekonałem się parę razy.
Po lekko ponurym „Afraid of Sunlight”, ten album jest bardziej wyciszony, bardziej emocjonalny i bardziej pomysłowy. Świetny album i już mam apetyt na następne płyty.
8/10
Radosław Ostrowski















