Zabawa w pochowanego

Z czym wam się kojarzy ślub? To początek nowego etapu oraz dołączenie do nowej rodziny – pana lub pani młodej. Przez jednego z małżonków, co może okazać się niezapomnianym doświadczeniem. Taki dzień przydarzy się Grace – blondwłosej ślicznotce, wychowywanej w rodzinie zastępczej. I trafia jej się naprawdę bardzo mocna, wpływowa partia. Zamożna rodzina, która zbudowała swoje imperium na grach towarzyskich (planszówki, karty itp.), zaś przyszły mąż chciał się od niej odciąć. Od rodziny, nie od żony. Dość dziwacznej i pokręconej, co pokazuje choćby inicjacja polegająca na… rozegraniu gry przez nowego członka rodziny, a wybór dokonywany jest za pomocą kart. Na swoje nieszczęście Grace wybiera grę w chowanego. Ale co niby nieprzyjemnego jest w grze, gdzie rodzina będzie szukać naszej bohaterki? Niby nic, tylko że cała familia używa do złapania jej… strzelby, łuku, kuszy oraz innych narzędzi zagłady.

Brzmi jak mroczny horror? Horror może to i jest, ale bliżej tutaj do czarnej komedii niż pełnokrwistego filmu grozy. „Zabawa w pochowanego” (polskie tłumaczenie tytułu jest świetne) jest mieszanką horroru z rodzaju slasher z czarną komedią oraz – a jakże to modne dzisiaj – satyrą na ludzi bogatych. A ci jak wiemy, są ponad wszelkim prawem i mogą robić, co im się żywnie podoba. Czasem by osiągnąć sukces oraz swoją pozycję idą na pakt z siłami nadprzyrodzonymi. No i to ostatnie ma pewną cenę, co pokazuje przebieg tej gry w chowanego. Jednocześnie pokazano tutaj jak bardzo zmienny jest stosunek do tradycji: od mocno się jej trzymającej ciotki, wyglądającej jak prawdziwa wiedźma przez ojca rodziny aż po młodszych członków rodziny, mających to troszkę gdzieś. Jest też służba, jak na zamożną rodzinę mieszkającą w pałacu, ale oni troszkę robią za mięso armatnie.

Ku mojemu zdumieniu film bardzo zgrabnie balansuje między horrorem a komedią. Humor ma tutaj charakter głównie sytuacyjny albo kiedy bohaterom coś się nie udaje. ewentualnie podsumowane jest ciętym one-linerem. Pojawiająca się posoka też potrafi rozbawić, jednak nie brakuje tutaj kilku przewrotek i niespodzianek. Klimat grozy pomaga świetna scenografia dużego domostwa oraz odpowiednio mroczna muzyka Briana Tylera. Zaś finał to idealne połączenie rzezi polanej czarnym humorem.

A co jest mocną kartą jest świetne aktorstwo, dające barwne postacie. Absolutnie idealna jest Samara Weaving jako nasza protagonistka. Grace w jej wykonaniu to nie głupia blondwłosa ślicznotka, ale twarda babka, co nie daje sobie w kaszę dmuchać. Choćby nie wiadomo co by się działo, zachowuje zimną krew i – co nie jest częste – podejmuje sensowne decyzje. Także reszta rodzinki wypada bardzo dobrze: od świetnego Henry’ego Czernego (ojciec) i troszkę nie widzianej Andie MacDowell (matka) po kradnącą sceny Nicky Guadani (ciocia Helene) aż do cudnego Adama Brody’ego (mający wszystko w dupie pijaka Daniela).

„Zabawa w pochowanego” pokazuje, że komediohorror ma się bardzo dobrze. I nawet jeśli satyra na wyższe sfery wydaje się już czymś ogranym, to pożenienie jej z czarną komedią/horrorem czyni ją świeżą. Dobra zabawa gwarantowana.

7/10

Radosław Ostrowski

Sesje

Mark O’Brien jest 38-letnim poetą, który bardzo chciałby przeżyć swój pierwszy raz z kobietą. To w czym problem? – zapytacie. No jest, bo Mark chorował na polio i jest sparaliżowany (może ruszać tylko głową), poza tym jest bardzo wierzącym człowiekiem, co nie ułatwia sprawy. Skoro próby załatwienia tego w nazwijmy to konwencjonalny sposób zawodzą, Mark korzysta z usług seks terapeutki, która pomaga mu pokonać fizyczne bariery.

sesje1_300x300

Temat tego niezależnego filmu jest dość śliski i bardzo niebezpieczny. Seks + niepełnosprawność – nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić sobie takiego połączenia, a łatwo można było przekroczyć granice dobrego smaku albo wulgarności. Jednak historia pokazana w filmie Bena Levina wydarzyła się naprawdę (bazą był artykuł Marka O’Briena) i pokazuje, że tak naprawdę problemem Marka były jego własne lęki i obawy, a także akceptacja innych ludzi. Cała ta historia opowiedziana jest w bardzo delikatny, a nawet lekko dowcipny sposób (autoironia Marka), zaś golizna nie jest ani wulgarna czy odpychająca, całość jest pełna empatii i ogląda się to bardzo przyjemnie przypominając o tym, że wobec seksu wszyscy jesteśmy równi.

sesje2_300x300

Poza świetnym scenariuszem oraz subtelną reżyserią ten film by się nie udał, gdyby nie świetne aktorstwo. Znakomicie wypadł John Hawkes, który w zasadzie miał do dyspozycji tylko głos i twarz, a jednak stworzył pełnokrwistego bohatera, który chciałby przeżyć swój pierwszy raz, ale boi się i chce wypaść jak najlepiej. Poza tym Mark jest bardzo dowcipny, wierzący, jednak szuka on swojego szczęścia. Kroku dorównuje mu piękna i równie przekonująca Helen Hunt, która w roli terapeutki/sekssurogatki (niepotrzebne skreślić) staje się przewodnikiem w świecie erotyki, a jednocześnie czuć, że może wyjść z tego więcej. Dość kluczową postacią jest ksiądz Brendan, grany przez Williama H. Macy’ego, który jest spowiednikiem i jest dość łagodnym gościem, bardziej kumpel.

Jak widać niepełnosprawność w kinie zaczyna pojawiać się coraz częściej. „Sesje” to kolejny film o tej tematyce. Cieple i sympatyczne, co ze względu na tematykę jest bardzo dużym osiągnięciem.

7/10

Radosław Ostrowski