Martyna Jakubowicz – Zwykły włóczęga

zwykly-wloczega-b-iext52573424

Wydawałoby się, że już kolejny album z utworami Boba Dylana po polsku już nie trzeba. Ale jak widać, myliłem się. Swoje trzy grosze do tego nurtu postanowiła dorzucić Martyna Jakubowicz, która po raz drugi w swojej karierze mierzy się z dorobkiem muzyka i noblisty (“Tylko Dylan” z 2004), wybierając tym razem 11 piosenek. Czy udało się drugi raz wejść do tej samej rzeki?

I jest to bluesisko, niepozbawione energii. Zaczyna się wręcz staroświecko, bo w “Balladzie o Chudzinie” wchodzi spokojna gitara z Hammondem, zaś środkowy riff jest bardzo zadziorny. Spokojniejszy, bo party na gitarze  akustycznej oraz pianinie jest utwór tytułowy, a rytmiczny “Nie mów nic, szkoda słów” przyspiesza, przyjemnie bujając. W podobnym tonie brzmi singlowe “Skąd tyle zmian”, ale “Ballada o Hollisie Brownie” zaskoczyła mnie bardzo oszczędną aranżacją w stylu folk-country, gdzie są… trzeszczące drzwi. Dynamika wraca do gitarowo-perkusyjnego “Posłańca zła”, zaś fani minimalistycznych dźwięków będą zachwyceni “Politycznym światem”. Akustyczna gitara potrafi się rozpędzić w “To nie dla mnie” oraz lirycznym “Do Ramony”.

Trudno nie przejść obojętnie wobec tłumaczeń, pełne refleksyjnych słów oraz obserwacji. A Martyna bardzo dobrze to wykonuje, naturalnie i bez zgrzytów. To nie jest zwykła płyta, bo z każdym odsłuchem zyskuje kolejne oblicza. Cudne, z paroma chwytliwymi numerami.

8/10

Radosław Ostrowski

Dylan.pl – Niepotrzebna pogodynka, żeby znać kierunek wiatru

dylan-pl-niepotrzebna-pogodynka-zeby-znac-kierunek-wiatru-b-iext48063031

Kto ze znawców muzyki nie słyszał o Bobie Dylanie – zeszłorocznym nobliście, wokaliście, autorze tekstów i gitarzyście. Bard ten był także śpiewany w naszym kraju i po polsku, m.in. przez Marylę Rodowicz czy Martynę Jakubowicz. Teraz zadanie podjęła się specjalnie powołana grupa Dylan.pl. Jej głównym mózgiem jest tłumacz, gitarzysta i wokalista Zespołu Reprezentacyjnego, Filip Łobodziński. Poza nim dołączyli gitarzysta Jacek Wąsowski (Elektryczne Gitary), basista Marek Wojtczak (Zespół Reprezentacyjny), perkusista Krzysztof Poliński (Urszula) oraz grający na wszelkich innych instrumentach typu puzon, akordeon i harmonia elektryczna Tomasz Hernik (Zespół Reprezentacyjny). Pozapraszano jeszcze paru gości i tak nagrano debiutancki, dwupłytowy album „Niepotrzebna pogodynka, żeby znać kierunek wiatru”.

Całość brzmi jakby grała to uliczna kapela w sposób bezczelny, niemal łobuzerski. Tak zaczyna się „Tęskny jazz o podziemiu”, gdzie nie brakuje szybkiego tempa oraz skocznego akordeonu. Czasem pojawi się lekki skręt w reggae („Adam dał imiona zwierzętom”), sporo zrobią nawarstwiające gitary („Czasy nadchodzą nowe”) czy pedzące banjo („Firma Ziuty”) czy szantowy akordeon (11-minutowa „Burza” z ostatniej autorskiej płyty „Tempest” z 2013 roku). Także harmonijka daje o sobie znać („Odpowiedź unosi wiatr”) czy znacznie mocniejsza perkusja („Mistrz wojennych gier”), nawet nie bojąc się mroku (westernowy „Arlekin”). Słychać, że to robią profesjonaliści, nawet jeśli można odnieść wrażenie grania na jedno kopyto.

Poza dobrym Łobodzińskim śpiewają tutaj m.in. Organek, Pablopavo, Muniek, Maria Sadowska czy Martyna Jakubowicz, co zawsze jest przyjemnym dodatkiem. Dodatkowo trzeba pochwalić teksty, w których Dylan przygląda się światu, dotykając kwestii przemijania, lenistwa, portretuje półświatek, opisuje zatopienie Titanica czy stworzenie świata. Czasami jednak wizje te bywają pesymistyczne („Bez słowa”), pełne gorzkiej miłości i odrobiny humoru. Ci, którzy chcą zacząć przygodę z noblistą powinni sięgnąć po ten album.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ania Rusowicz i Goście – RetroNarodzenie

image-4793-orig

Kolędowania ciąg dalszy, więc będzie następny album christmasowy. Przyznaje się bez bicia, że jestem fanem Ani Rusowicz – wokalistki tak zakorzenionej w rock’n’rollowo-hipisowskim entourage’u, a jednocześnie tak naturalnej w tej stylistyce, iż bardziej nie jestem w stanie tego opisać. Na wieść jednak o albumie bożonarodzeniowym bylem dość sceptyczny, gdyż spodziewałem się standardowego zestawu w niestandardowej formie. I jak się kolejny raz okazało, nie miałem racji – na szczęście.

Po pierwsze, to album w całości zawierający autorskie utwory. I już za to należy docenić „RetroNarodzenie”, które – jak sama nazwa wskazuje – jest retro, czyli po hipisowsku. Obowiązkowo pojawia się delikatnie grająca gitara elektryczna, nie zabrakło też miejsca dla Hammondów i trąbek („Trudne życzenia”). Najbardziej jednak zaskakują góralskie fragmenty w postaci smyków („Cosik się kolebie”, „Odwołano Narodzenie”), fletów („Pastorałka radosna”) i obowiązkowych cymbałków (ocierające się o reggae „Nie mówmy już nic”), a nawet ksylofon (rozmarzone „Cicho cichuteńko”). Nie zawsze jednak jest słodko i barwne, co pokazuje wyjątkowo melancholijne „Choć w stajeneczce” z akordeonem na pierwszym planie.

Po drugie, w każdym utworze pojawia się gość, który współtworzy każdą z piosenek. I to nie są jacyś niedoświadczeni leszcze, tylko prawdziwe tuzy jak: bracia Zielińscy (Skaldowie), Adam Nowak, Czesław Mozil, Artur Andrus, Marek Piekarczyk, Renata Przemyk czy Martyna Jakubowicz. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły Południce, brzmiące niczym dawny zespół ludowy. Sama gospodyni radzi sobie bardzo dobrze, ale nie jest tutaj osobą dominującą, raczej wspiera, by każdy utwór wybrzmiał, co te jest zasługą refleksyjnych, ale i niepozbawionych humoru tekstów (satyryczne „Odwołano Narodzenie” z marketami w tle).

Co ja więcej mogę powiedzieć? „RetroNarodzenie” to album świąteczny wielokrotnego użytku, gdyż za rok na pewno włączę sobie do przesłuchania to wydawnictwo. Wszystko tam jest zgrane, dopięte i czarujące, co w przypadku takich albumów nie jest sprawą oczywistą. Gotowi na święta w starym stylu?

8,5/10

Radosław Ostrowski

Martyna Jakubowicz – Prosta piosenka

prosta piosenka

Jedna z najbardziej znanych postaci alternatywnego rocka/bluesa lat 80., kojarzona dzięki jednej piosence o domach z betonu. Martyna jednak nie odpuszcza i dalej nagrywa. Po albumie w hołdzie Joni Mitchell nagrała autorski materiał, który trzyma poziom.

Tytuł zapowiada, że nie będzie żadnych zmian i będą proste utwory. I owszem, aranżacyjnie jest tutaj prosto, gdzie dominuje gitara akustyczna z perkusją, idąc czasem w stronę folku (ciepły „Jestem niby hak” czy skoczny „Kota na kolanach mam”) i odrobinę podrasowana elektroniką (singlowy „Mój czas ucieka” ze zgrabnymi smyczkami). Nie zabrakło jednak mroku, jak w „Macherach od pieniędzy” z dziwacznym wstępem klawiszowym czy elementów bardziej etnicznych (akordeon w „Rzece miłości, morzu radości, oceanie szczęścia”) czy prostych detali wzbogacających całość (klaskanie w „Wielkiej słabości” czy orientalny środek w „Rządzi zło”). Więc jest prosto, ale nie prostacko.

Zawsze muzyka była wsparciem dla tekstów, w których Martyna przygląda się światu. Opowiada zarówno o sobie, pieniądzu, kwestii zła i nie brakuje tutaj dystansu („Fiolety”). I tak jak w przypadku piosenek nie jest to prostactwo, a Martynę wspiera Kortez i Wojciech Waglewski (najostrzejszy w tym zestawie „Ja płonę”).

Martyna Jakubowicz nie zmienia swojej stylistyki czy gatunku, tylko raczej powoli ewoluuje. Jest prosto, ale i z głową, za co będę szanował ten album. I jeszcze wrócę do niego.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Martyna Jakubowicz – Burzliwy błękit Joanny

Burzliwy_Blekit_Joanny

Tribute albumy nie są zbyt łatwymi produkcjami. Planowane jako hołdy dla poszczególnego artysty czy zespołu, okazują się zwykłym skokiem na kasę, zaś nowe wersje piosenek hołdowanych zazwyczaj nie są zbyt atrakcyjne czy ciekawe. Tym razem postanowiono złożyć hołd Joni Mitchell (7 listopada obchodziła 70 urodziny) i wtedy wyszedł tribute album Martyny Jakubowicz.

„Burzliwy błękit Joanny” zawiera 11 piosenek Mitchell wyprodukowanych przez Marcina Pospieszalskiego. I brzmieniowo jest dość różnorodnie, ale dominuje bardziej akustyczne, folkowe granie. Czasami żywiej („Duża żółta taksówka”), ale głównie spokojniej i kojąco („Chcę tylko” czy „Starsze dzieci tak jak ja”). Spokój ten nie jest jednak zbyt monotonny, ale buduje odpowiedni klimat i potrafi oczarować („U Chińczyka” ze świetnymi smyczkami), zaś poza wiodącą gitarą pojawiają się delikatne klawisze („Błękitny hotelowy pokój”), klarnet („Serce i głowa”), bas czy smyczki („Z obu stron”). Jak mówiłem, jest tu dość spokojnie i wielu może to zniechęcić, ale nie wiedzą oni, co tracą.

Sam głos Martyny jest dość spokojny, bardziej recytujący niż śpiewający. Pasuje on zarówno do melodii jak i do refleksyjnych tekstów Mitchell śpiewanych w przekładzie Andrzeja Jakubowicza – refleksyjnych, melancholijnych.

Tribute albumy są zawsze ryzykowne, ale czasami zdarza się udany album. Taki jest „Burzliwy błękit Joanny” – stonowany, jesienny, zmuszający do myślenia. Bez kombinowania, udziwniania i udawania. Ciepły album, choć wielu może odtrącić za pierwszym razem.

7,5/10

Radosław Ostrowski