Charlie “Bird” Parker uchodzi za jednego z najwybitniejszych muzyków jazzowych XX wieku, który stworzył nowy gatunek – bebop. Ale nie tylko o tym opowiada film Clinta Eastwooda. Próba opowieści o tym człowieku, które dość krótkie życie okazało się bardzo barwne.

Reżyser z rozmachem przedstawia jego historie od czasów, gdy jako dziecko odkrył w sobie talent muzyczny, przez poznanie żony Chan po jego nałogi – narkotyki i alkohol, ale samego ćpania nie pokazano. Ale widzimy jego skutki – próby samobójcze, załamanie nerwowe, niekontrolowane wybuchy. Ale też wpływ dragów na członków jego grupy. Trębacz Rodney był przekonany, że by grac tak jak Bird trzeba się tak samo szprycować. I jeszcze te kochanki. Jakby było tego mało, reżyser miesza chronologię, a jednocześnie świetnie buduje klimat epoki, w czym pomagają mu stylowe zdjęcia Jacka N. Greena. Wygląd tych spelun i knajp, gdzie są grane koncerty oraz mrocznych zaułków Nowego Jorku jest mocno namacalny. Wielu jednak może zniechęcić dość długi czas trwania (ponad 2,5 godziny) oraz pewne wybielenie tej postaci (nie znaczy to jednak, że nie mówi się o narkotykach) – to widać, że reżyser jest fanem tego człowieka i dlatego pewne rzeczy pozostają schowane pod dywan.

Jednak reżyser znakomicie wybrał odtwórcę głównej roli – Forest Whitaker jest po prostu bezbłędny jako Bird. Zarówno wtedy, gdy jest na haju i mówi bardzo cicho, jednak w sposób bardzo zrozumiały i wyraźny. Bardzo sugestywnie pokazuje swoje sprzeczne emocji, zatracanie się w muzyce oraz nałogu, a jednocześnie pewny siebie i walczący ze swoimi kompleksami. Nic dziwnego, ze aktor otrzymał nagrodę na festiwalu w Cannes, bo mu się należała. Bardzo dobrze sobie też poradziła Diane Venora w roli Chan – oddanej i lojalnej żony Parkera. Poza tym duetem jeszcze warto wspomnieć o Michaelu Zelnikerze (Red Rodney) oraz Keith Davidzie (Dizzy Gillespie).

Eastwood jest troszkę tutaj fanboyem i pewne niewygodne rzeczy niemal zamiata pod dywan. Jednak efekt jest zadowalający, choć nie jest to typowa biograficzna opowieść. I tym mocnym akcentem Eastwood zamyka lata 80.
7/10
Radosław Ostrowski


