W trójkącie

Ulubieniec festiwali Ruben Ostlund po zdobyciu Złotej Palmy za „The Square” powrócił z nowym filmem. Kolejne dzieło nagrodzone Złotą Palmą o wiele bardziej spolaryzowało widzów. Bo co nowego można opowiedzieć w kwestii szyderczego spojrzenia na najbogatszą elitę świata. W ostatnim czasie stało się to jednym z popularniejszych trendów kina i telewizji.

Historia „Trójkąta smutku” (część twarzy znajdująca się między brwiami a nasadą nosa, gdzie wstrzykuje się botoks) skupia się wokół młodej pary – Carla (Harris Dickinson) i Yayi (Charlbi Dean). On jest początkującym modelem, ona to influencerka i modelka z wyrobioną reputacją. Kiedy ich razem poznajemy, on bierze udział w castingu, a ona nadal jest na wznoszącej fali. A jeszcze lepiej zaczynamy ich poznawać przy ekskluzywnej kolacji, gdzie dochodzi do kłótni o to, kto ma zapłacić. Już tutaj Ostlund potrafi pokazać swoje szydercze pazury (dla mnie świetna jest scena wywiadu z modelami) i próbuje ściąć parę kwestii: pustactwo social mediów, brak komunikacji między płciami, coś o rolach społecznych też.

Ale potem nasza para trafia na elegancki rejs dla najbogatszych dzięki sponsorom. Co mają robić? Słit fotki, zachwalać i #byćfajni. Za to towarzystwo jest dość ekscentryczne: bardzo nieśmiały szef firmy tworzącej aplikacje komputerowe, starsze brytyjskie małżeństwo produkujące… granaty, rosyjski oligarcha, co zbił majątek na… gównie. Zaś sama załoga to tacy współcześni niewolnicy, którzy mają spełniać WSZYSTKIE zachcianki gości. I być może w ten sposób dostaną DUUUUUUUUUUUUŻY napiwek. Więc co można zrobić, jeśli wyfiołkowana pinda chce, by cała załoga się… wykąpała w morzu? Ta decyzja będzie miała bardzo katastrofalne, co pokaże kulminacyjna scena kapitańskiej kolacji. Absolutnie szalony moment, gdzie osoby o słabszych żołądkach mogą tego nie przetrwać. Z jednej strony kumulacja wymiocin w wydaniu ekstremalnym, z drugiej szalejące morze, a z trzeciej kapitan (Woody Harrelson) razem z rosyjskim oligarchą przerzucają się cytatami i zderzają kapitalizm z komunizmem. A wszystko kończy się połączeniem „Robinsona Crusoe” z „Władcą much”, gdzie dochodzi do odwrócenia sytuacji.

Ale mam pewien bardzo poważny z problem z tym filmem. Bo mimo paru mocnych, wręcz dosadnych momentów Ostlund tak naprawdę gra znaczonymi kartami. Nie odkrywa tutaj nic, czego nie widziałem w „Sukcesji” czy „Białym Lotosie”, przez co ta przerysowana satyra na najbogatszych trafia w oczywiste punkty. Znudzenie swoim bogactwem, pustymi ludźmi uzależnionymi od sławy na social mediach, wykorzystującymi swoją pozycję dla własnej przyjemności i kompletnie oderwani od rzeczywistości. Czyli bardzo stereotypową elitę elit, którą już wiele razy widziałem. Zbyt wiele.

Choć jest kilka mocnych scen, dobrych ról oraz bardzo urwane/otwarte zakończenie, „W trójkącie” jest bardzo wtórnym filmem i w sporej części pozbawionym pazura. Ta słodko-gorzka piguła zamiast uderzyć czy dać jakiegoś kopa, działa bardziej jak placebo. Średnio angażujące kino, które udaje ostrą satyrę, lecz uderza w oczywiste strzały.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Kartoteka 64

Seria filmów o Departamencie Q, oparta na bestsellerowym cyklu Jussi Adler-Olsena to przykład solidnych kryminałów. Paliwem tutaj nigdy nie jest sama intryga (zawsze skomplikowana oraz ciekawa), lecz relacja między głównymi bohaterami – mrocznym i poważnym Carlem Morckiem oraz trzymającym się jasnej strony Assadem. Nie inaczej jest w czwartej części, czyli „Kartotece 64”.

kartoteka 64-1

Tym razem relacja między panami się pogarsza do tego stopnia, że Assad chce się przenieść do innego wydziału. Zanim jednak do tego dojdzie, dochodzi do makabrycznego odkrycia. W jednym z mieszkań zza zamurowanej ściany zostają znalezione trzy zmumifikowane ciała. Do tego w pomieszczeniu są trzymane w słoiku organy. Do zbrodni doszło 12 lat temu, zaś właścicielka przebywa poza krajem. Kim byli ci ludzie i dlaczego zostali zabici? Trop prowadzi na dawno zamknięty ośrodek dla tzw. trudnych nastolatek.

kartoteka 64-2

Choć zmienia się reżyser, ekipa scenarzystów (Nicolaj Ancel i reżyser poprzednich części Mikkel Norgaard) pozostała bez zmian. Narracja prowadzona jest dwutorowo, gdzie współczesne dochodzenie przeplatane jest z retrospekcjami. W tym drugim wątku odkrywamy przeszłość poznanych ofiar na początku lat 60. Bo na wyspie dziewczyny były poddawane aborcji, a także… sterylizacji. Wszystko w imię chorej ideologii, którą poparłby sam Adolf Hitler. Jeśli jednak myślicie, że zamknięcie ośrodka zakończy działalność lekarza, jesteście w błędzie. Bo za cel brane są dziewczyny „obce” – imigrantki o innym kolorze skóry i wyznaniu wiary.

kartoteka 64-3

Już samo to potrafi wywołać silną wściekłość i gniew, zaś twórcy prowadzą to wszystko zadziwiająco spokojnie. Co nie znaczy, że nie ma napięcia, brudu oraz mroku. Bardzo mocno czuć to psychiczne znęcanie oraz upodlenie. Dopiero w ostatnich 30 minut czuć zagrożenie dla naszych bohaterów, a nawet pojawiają się sceny akcji. I są bardzo dobrze zrobione, zaś finał potrafi podnieść adrenalinę (tym razem jednak Morck nie obrywa zbyt mocno).

kartoteka 64-4

A jak sobie radzi duet Morck/Assad? Nadal świetnie, zaś grający ich Nikolaj Lie Kaas oraz Fares Fares tworzą mocną mieszankę. Choć ekspresja tego pierwszego (a w zasadzie jej brak) może wielu zirytować, tak samo jak jego wycofanie oraz dystans wobec reszty świata. Interakcje między nimi ciągle działają i ta chemia jest namacalna. Z drugiego planu najbardziej wybija się Nicolas Bro jako paranoiczny dozorca ośrodka, z bardzo nerwowym spojrzeniem.

To jest adaptacja czwartej części cyklu, który nie zamierza robić sobie wolnego. Autor stworzył jeszcze cztery części opowieści o Departamencie Q i nie mogę się doczekać kolejnych ekranizacji. To mówi samo za siebie.

7/10

Radosław Ostrowski