Kobieta z…

Mój stosunek do Małgorzaty Szumowskiej przez lata można określić jako… skomplikowany. Najbardziej w jej filmografii spodobały mi się tylko dwa tytuły: „33 sceny z życia” i „Śniegu już nigdy nie będzie”. Szczególnie ten drugi tytuł okazał się dla mnie ogromnym zaskoczeniem, dając reżyserce u mnie kredyt zaufania. Zaprocentowało to solidnym „Infinite Storm”, a teraz wspólnie z Michałem Englertem stworzyli pierwszy polski film fabularny o postaci transpłciowej.

Wszystko zaczyna się jeszcze w PRL-u roku, kiedy Andrzej jeszcze jako dziecko mocno wyróżniał się z otoczenia. Od uciekania z welonem na głowie, odrzucenie przez komisję wojskową z powodu… pomalowanych paznokci. W tajemnicy zaczął wykradać matce hormony, przebierać się w damskie ubrania i czuć się innym od reszty otoczenia. Nikt z jego rodziny (wliczają w to żonę) nie zna jego tajemnicy, do tego jeszcze jesteśmy w małym miasteczku, gdzie plotki rozchodzą się szybciej. Czyżby Andrzej/Aniela nie miałby jakiejkolwiek szansy na życie w zgodzie ze sobą?

kobieta z1

Szumowska z Englertem skupiają się cały czas na głównym bohaterze i towarzyszymy mu przez ponad 40 (!!!) lat. Z oczywistych powodów narracja jest skokowa, pełna syntez oraz wielu wątków pobocznych. Ale zawsze w centrum tego wszystkiego znajduje się Andrzej – czyli kobieta urodzona w ciele mężczyzny. Próby pomocy lekarskiej na przestrzeni lat (od endokrynologa w lat 80., przez psychiatrę w latach 90. aż po psychologa w latach 2000.), szukania wsparcia i informacji, próba dopasowania się do życia rodzinnego. A im dalej w las, tym dziwniejsze sytuacje są potrzebne do przeprowadzenia operacji zmiany płci (scena u adwokata, tłumaczącego procedury – mocna). Wszystko to pokazane bez szukania na siłę sensacji czy kontrowersji, co należy pochwalić.

kobieta z2

Co mnie najbardziej zaskoczyło to jak wiele wsparcia dostaje nasza bohaterka z najmniej spodziewanych grup: kolegów z pracy, sióstr zakonnych (u nich zamieszkuje przez pewien czas) czy – choć bardzo powoli i nie od razu – rodziny. „Kobieta z…” pod tym względem może stanowić materiał edukacyjny dla osób, co próbują zrozumieć osoby transpłciowe. Nieważne, czy mówimy o rozmowach podczas grupy wsparcia (tutaj wypowiada się m.in. Anna Grodzka) czy wizycie o doktora Bardo (solidna rola Mikołaja Grabowskiego). Nie brakuje pięknych momentów (zakochanie się Andrzeja w Izie – cudownie sfilmowana i zmontowana), czy delikatnych momentów intymnych. Problem w tym, że czasami duet reżyserski gubi rytm i tempo, parę wątków jest zbędnych (kiedy dorosły Andrzej/Aniela trafia do więzienia) czy jest zbyt wiele uproszczeń.

kobieta z4

Wszystko to jednak ratują zarówno świetne zdjęcia Michała Englerta jak też świetne aktorstwo. Główną rolę grają Mateusz Więcławek (młody Andrzej) i Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, tworząc absolutnie rewelacyjną kreację. Bez popadania w przerysowanie, bardzo delikatnie, opierając się na spojrzeniach oraz mowie ciała. Równie świetna jest Joanna Kulig oraz Bogumiła Bajor, wcielające się w postać żony Andrzeja, Izy. Dynamika tej pary to były dla mnie jedne z mocniejszych scen tego filmu. Na drugim i trzecim planie jest masa znajomych twarzy (m. in. Jacek Braciak, Wojciech Mecwaldowski, Jerzy Bończak czy Tomasz Schuchardt), zaś każdy tworzy co najmniej solidną rolę.

kobieta z3

Kobieta z…” dla mnie jest potwierdzeniem formy reżyserskiej Szumowskiej, skupiającej się na człowieku i szanując go zamiast eksploatować. Jest szczerze, uczciwie, kapitalnie zagrane i – co mnie zaskoczyło – emocjonalnie angażujące do samego końca.

7/10

Radosław Ostrowski

Ukryta sieć

Raz na jakiś czas na naszym podwórku powstaje interesujące kino gatunkowe. Takie naprawdę na poziomie światowym, nie tylko pod względem technicznym. Ostatnimi czasy jednak chyba coś ruszyło i tych lepszych filmów z rodzaju kryminałów, thrillerów, horrorów itp. Dlatego tak bardzo czekałem na „Ukrytą sieć”, którego marketing przykuł moją uwagę.

Film oparty jest na pierwszej części trylogii Jakuba Szamałka i skupia się na postaci dziennikarki Julity Wójcickiej (Magdalena Koleśnik). Dziewczyna pracuje w brukowcu, a te zawsze gonią za sensacją, kliknięciami i nakładem. Dlatego być może relacje Julity z ojcem (Andrzej Seweryn) – szanowanym dziennikarzem-emerytem są tak chłodne. Plus jeszcze nieprzepracowana trauma po śmierci matki. Kobieta zaczyna interesować się bieżącą tragedią, czyli wypadkiem samochodowym, co skończył się śmiercią kierowcy. Co w tym niezwykłego? Ofiarą był Gustaw Miller (Mariusz Czajka) – prezenter programów dla dzieci. Wygląda na to, że wpadł w poślizg, rozbił się o barierkę i wypadł z mostu. Ale zeznanie jednego ze świadków sugeruje, iż mogło to być coś innego. Wtedy dziewczyna popełnia głupi błąd, co mocno odbija się na jej prywatności.

Reżyser Piotr Adamski ewidentnie tutaj wzoruje się na Davidzie Fincherze, ze szczególnym wskazaniem na „Dziewczynę z tatuażem”. Sami historia jest pozornie prostym dziennikarskim śledztwem, gdzie trafiamy na kolejne dziwne zdarzenia i ktoś próbuje zastraszyć Julitę. Ale kto? Czy to naprawdę był wypadek, a jeśli nie, komu na tym zależało. Kolejne odkrywane tajemnice zaczynają prowadzić do króliczej nory. I mocno jest tu pokazany wpływ Internetu oraz jak łatwo – trochę przez swoją głupotę – można stracić swoją prywatność, wpuszczając do swojego telefonu czy laptopa hakera. Oraz wiele rzeczy w sieci nie jest tym, co na pierwszy rzut oka się wydaje.

Technicznie trudno się do czegoś przyczepić, a nawet trzeba pochwalić. Dawno nie widziałem w polskim kinie tak gęstej czerni. Jest tak czarno, że z niepokojem czekałem co lub kto się z niej wyłoni, a jednocześnie wszystko jest czytelne i klarowne. Szczególnie jak w paru nocnych ujęciach gra się oświetleniem i kolorem (czerwień dominuje!). Jeszcze bardziej mnie zaskoczyło jak wiele scen jest tu świetnie wyreżyserowanych – zarówno te typowe dla gatunku momenty (pozbycie się ochroniarza, by zdobyć nagrania z monitoringu i ucieczka przed nim czy szybki powrót do domu z powodu hałasów elektronicznej niani), jak te bardziej wyciszone sceny dialogowe.

Niestety, zdarzają się (drobne) skazy w tym obrazku. Adamskiemu zdarza się parę scen niepotrzebnie rozciągać, gdzie kamera skupiona jest na jednym miejscu lub postaci za długo. To niby tylko parę sekund, jednak jest to wkurzające. Z kolei im bliżej końca, tym bardziej napięcie było nierówne. ALE muszę przyznać, że reżyserowi udaje się pod koniec finału strzelić w pysk tak mocno, iż jestem w stanie ten drobiazg przełknąć. Za to bardzo podoba mi się otwarte zakończenie i daje mi nadzieję na kontynuację. Pod warunkiem, że pójdzie na to sporo narodu. Na moim seansie poza mną była tylko jedna osoba, to jednak zwalam na dość wczesną godzinę.

No i aktorsko jest po prostu pysznie. Kolejny raz błyszczy Magdalena Koleśnik, która potwierdza jak cholernie uzdolnioną jest aktorką i warto ją obserwować. Jej Julita to ten typ, który jest opisywany jako silno-słaby. Z jednej strony potrafi być twarda, silna i zadziorna, by w bardzo rzadkich momentach pozwolić sobie na chwilę słabości. Tyle emocji potrafi wyrazić wyłącznie samym spojrzeniem, że nie da się być obojętnym i nie kibicować tej postaci. Świetnie ją uzupełnia debiutujący Błażej Dąbrowski w roli Janka – speca od komputerów pochodzenia polsko-wietnamskiego, który jest też kimś więcej (nie zdradzę kim) oraz jak zawsze trzymający poziom Andrzej Seweryn (Henryk Wójcicki) czy solidna Wiktoria Gorodeckaja (Magda, siostra Julity). Nie mogę nie wspomnieć też o Piotrze Trojanie, choć jego rola jest zaskakująco niewielka. Niemniej bardzo mocno zapada w pamięć i coś czuję, że ten bohater może wrócić.

Piotr Adamski rozwija się jako reżyser i po surrealistycznym „Easternie” tym razem robi gatunkowe kino, ale po swojemu. Bardzo gęste, z ciągłym poczuciem zagrożenia i paranoi, które tak łatwo – dzięki technologii – można zbudować oraz doprowadzić do zaszczucia. Jeszcze nigdy Warszawa nie wyglądała tak niebezpiecznie i wrogo. Pozostaje mi mieć nadzieję, że cała trylogia Szamałka zostanie zekranizowana. I to już wkrótce.

8/10

Radosław Ostrowski

Żeby nie było śladów

Są takie filmy, po obejrzeniu których czuje się wściekłość, gniew oraz poczucie bezsilności. Myśli cały czas się kołatały i krążyły niczym planety po orbicie, próbując poskładać to w jakąś sensowną całość. Takie miałem odczucia po seansie filmu „Żeby nie było śladów”.

Film Jana Matuszyńskiego jest opartą na reportażu Cezarego Łazarewicza zapisem wydarzeń, które zaczęły się późną wiosną 1983 roku. Wtedy w Warszawie został zatrzymany Grzegorz Przemyk – młody chłopak, świeżo po zdaniu pisemnych egzaminów maturalnych. Dlaczego? Bo nie chciał pokazać dokumentów, a razem z nim zabrano kolegę, Jerzego Popiela. Trwa jeszcze stan wojenny (choć oficjalnie jest zawieszony), więc obaj zostają szybko zabrani na posterunek. Oraz obaj dostają łomot od milicjantów za pomocą pałek, pięści oraz butów. Ciężko sprany młodzian trafia do szpitala, gdzie umiera od zadanych ran. W zasadzie wydaje się, że sprawa zostanie załatwiona przez władze w prosty sposób: weźmie się paru brutalnych milicjantów oraz posiedzą na parę lat, zaś wszystko ucichnie.

zeby nie bylo sladow1

Co może pójść nie tak? Strach i poczucie zagrożenia mogą stanowić niebezpieczną mieszankę, a wszystko przez mszę prowadzoną przez księdza Popiełuszkę. Zebrany tam tłum wywołał przerażenie u generała Kiszczaka, czyli szefa MSW. Razem z całą ówczesną władzą decyduje się „sterować” śledztwem i podrzucać dowody oczyszczające milicjantów. Do czego się posuną? W końcu to oni są panami życia i śmierci, mają pełną kontrolę nad aparatem porządkowym, wymiarem sprawiedliwości oraz mediami. I w tym momencie zaczyna się jazda.

zeby nie bylo sladow3

Reżyser prowadzi narrację na kilku torach i różnych wątkach, przez co może się czasami wydawać chaotyczny oraz pozbawiony tempa. Nie będę się skupiał się faktografii, bo prawda już dawno się zatarła, została zmanipulowana i szansa na dotarcie do niej jest praktycznie niemożliwa. Sam początek to spokojna sielanka, brutalnie przerwana przez przypadek, agresję i głupotę. Scena bicia na komisariacie, choć nie pokazuje samego aktu, trzyma za gardło niczym ręka podczas duszenia. Potem sprawa coraz bardziej zaczyna się nawarstwiać, a do gry wchodzi aparat władzy i (nie)sprawiedliwości. Cel jest jeden: zwalić winę na sanitariuszy pogotowania, milicja ma pozostać czysta, a na wszelki wypadek zdyskredytować jedynego świadka.

zeby nie bylo sladow2

Jak? Szukaniem jakiekolwiek haka na niego samego oraz jego najbliższych, zastraszać, szantażować i złamać. Za wszelką cenę. Dlatego esbecja sięga po wszystkie dostępne metody: inwigilacja, obserwacja, rewizja, szukanie brudów, propaganda. Jak bardzo łatwo można było złamać każdego, bo każdy miał tu coś (lub kogoś) do stracenia. To ostatnie najmocniej wybrzmiewa w przypadku sanitariuszy pogotowania, którzy byli „uczeni” przez SB jak mieli bić Przemyka. To może wydawać się groteskowe, że nikt nie da się na to nabrać. Chyba, że sprawę będą prowadzić osoby wypełniające polecenia partyjnej jak prokurator Wiesława Bardon (Aleksandra Konieczna na granicy przerysowania). W wielu krajach takie praktyki są na porządku dziennym i ten film bardzo brutalnie o tym przypomina.

zeby nie bylo sladow4

Realizacyjnie film Matuszyńskiego wygląda wręcz monumentalnie. W końca trwa on nieco ponad dwie i pół godziny, z niesamowitym skupieniem się na detalach, scenografii oraz rekwizytach. Świetne są zdjęcia Kacpra Fertacza, nakręcone na 16 mm taśmie, przez co wizualnie przypomina filmy z lat 70., zaś bardzo gorzki finał trafia na podatny grunt. A wszystko rewelacyjnie zagrane, z masą cudownych epizodów. Niemniej jest jeden mocny zgrzyt dla mnie, czyli Sandra Korzeniak w roli Barbary Sadowskiej. Aktorka ma bardzo specyficzny sposób mówienia, który zawsze mnie irytuje i sprawia wrażenie wypranego z emocji. Z tego powodu nigdy nie byłem w stanie wejść oraz zrozumieć tej postaci (oraz poprzednich ról Korzeniak). Sama epizodyczna struktura też może wydawać się problematyczna z powodu różnego tempa orz natłoku postaci.

Dla mnie jednak „Żeby nie było śladów” to potwierdzenie wielkiego talentu Matuszyńskiego jako reżysera, który z uwagą oraz dokładnością odtwarza działanie brutalnych mechanizmów sterowania, manipulowania oraz kontrolowania ludzi. Bezwzględnie, potrafiące uderzyć z całą mocą kino.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski