Fighter (2019)

Coś ostatnio filmów o sportach walki w Polsce przybyło. A nawet doszło do tego, że z jednego pomysłu powstały dwa różne filmy. Taki jest przypadek „Underdoga” (całkiem przyzwoitego) oraz „Fightera”, gdzie szkielet fabularny jest zbyt podobny, by to zignorować. Ale czy Konrad Maximillian daje radę lepiej od Macieja Kawulskiego?

Bohaterem jest niejaki Tomasz Janicki – bardzo narwany zawodnik MMA, który podczas walki został zdyskwalifikowany. Jego kolejny pojedynek miał być z pięściarzem Markiem „Pretty Boy” Chmielowskim, który chce spróbować swoich sił w MMA. Ale nasz heros decyduje się odpuścić i trafia do rodzinnych stron w jakimś wygwizdowie. Tam pracuje przy wyrębie lasu, zaszywa się i stara raczej unikać kłopotów. Ale wszystko się zmienia, kiedy drobnym cwaniaczkom okrada z białego proszku. Zaczynają się kłopoty, co musi się skończyć ustawieniem walki.

fighter1

„Fighter” miał strasznie pod górkę. Pierwotnie miał się nazywać „Klatka” i opowiadać o walkach MMA, ale w trakcie prac wycofał się producent oraz mający grać jedną z głównych ról Eryk Lubos. To jednak reżysera nie zniechęciło, zdecydował się zmodyfikować scenariusz i doprowadzić sprawę do końca. Za taką postawę należy się szacunek, jednak efekt końcowy jest… strasznie rozczarowujący. Niby jest tutaj parę wątków, mających doprowadzić do całej akcji, ale to wszystko jest strasznie chaotyczne, dziurawe i pozbawione ciągu przyczynowo-skutkowego. Przemyt narkotyków, lokalna mafia, nielegalne walki przy ognisku, żona odchodząca od naszego protagonisty do rywala. No i jest jeszcze potencjalna nowa partnerka, której brat jest zamieszany w przemyt. Same w sobie mają spory potencjał, tylko że historia opowiedziana jest w sposób bardzo płytki, wręcz skokowy.

fighter2

Najgorsze jest to, że wiele rzeczy istotnych zostaje albo opowiedzianych za pomocą krótkiego dialogu (wszelkie sceny z talk-show), albo rozgrywanych jest poza kadrem (kwestia znalezionych narkotyków). I z tego powodu nie mogłem się skupić ani zorientować w którym momencie się znajdowałem, zaś wątki są tutaj klejone na ślinę. Doprowadza to do kompletnego braku zaangażowania, emocji ani wiarygodności. Są też treningi do walki oraz sama potyczka, która jest niechlujnie zmontowana, chaotyczna, jakby miały one maskować brak umiejętności aktorów. Boli to strasznie i kompletnie zniechęca.

fighter3

Nie chce mi się już więcej opowiadać o „Fighterze”, bo tak naprawdę nie ma specjalnie o czym. Film bardzo przypomina mocno poobijanego pięściarza, który wiele przeszedł, jest strasznie poturbowany i ledwo może chodzić. Czy ja muszę mówić coś więcej?

3/10

Radosław Ostrowski

Diablo. Wyścig o wszystko

Wydaje się, że przeniesienie koncepcji z amerykańskich wzorców na nasze podwórko, nie powinno być jakimś dużym problemem. Ale nasi twórcy nie znają słowa: niemożliwe. Czy można zrobić coś w stylu „Szybkich i wściekłych” czy gier z cyklu „Need for Speed” made in Poland?

Sam punkt wyjścia jest dość prosty: mamy młodego chłopaka o imieniu Kuba. Bierze udział w nielegalnym wyścigu i… przegrywa. Nie dlatego, że zabrakło umiejętności czy konkurent był lepszy. Po prostu nawalił samochód. A pieniądze są mu potrzebna, bo jego siostra choruje i potrzebuje kasy na operację. Dzięki znajomościom trafia do niejakiego Maxa – drobnego gangstera, zbierającego ekipę do wyścigów o dużą stawkę, zwanego Czarną Owcą. To taka gra w berka, gdzie ostatni albo złapany odpada z gry. Za całym interesem stoi Jarosz, zaś jego prawą ręką jest niejaki Kieł, mający pilnować, by wszystko szło zgodnie z planem.

diabolo1

Na pierwszy rzut oka fabuła „Diablo” nie wydaje się przesadnie skomplikowana. Ale reżyser Michał Otłowski („Jeziorak”) oraz scenarzysta Daniel Markiewicz robią wszystko, by seans uczynić nam nieprzyjemnym. Sama fabuła zwyczajnie nie wciąga, bo jest oparta na masie klisz. Postacie oraz ich motywacja są ledwie zarysowane, a wątków jest tutaj masa. Bo jest i romans między naszym Kubą a uczestniczącą w wyścigu dziewczyną (jak się okazuje to córka mafijnej szychy), spięcia między Kubą a Kłem, nielegalne walki w klatce, jakiś organizowany przemyt. Tylko, że jest to tak liźnięte tło i sprawia wrażenie zbędnego balastu. Przez to historia wydaje się rozcieńczona, a stawka kompletnie nie wyczuwalna.

diabolo2

Boli tutaj wszystko pod względem realizacyjnym. Pojawiające się efekty specjalne wyglądają tak dziadowsko, że oczy mogłoby wypalić, strasznie drażniąca muzyka próbująca podbić napięcie, strasznie ciemne zdjęcia oraz montaż. Tutaj montaż jest największym przeciwnikiem. Bo sceny pościgów wyglądały tak chaotycznie, że nie wiadomo kto gdzie jeździ, gdzie się znajduje oraz jakim autem kieruje. O dźwięku nawet nie chcę wspominać, bo dialogi (takiego cudadła nie słyszałem od czasu „Reakcji łańcuchowej”) są przez sporą część niesłyszalne. Zwłaszcza, gdy korzystają z krótkofalówek.

diabolo3

Chciałbym coś powiedzieć dobrego o aktorstwie, tylko że wszyscy nie mają za bardzo zbyt dużego pola do popisu. Mimo, że na trzecim planie nie brakuje znajomych twarzy (m.in. Mirosława Zbrojewicza, Cezarego Żaka czy Katarzyny Figury), to migają na ekranie przez parędziesiąt sekund. Zaś główne role są tak papierowe, że nie da się wejść w to. Broni się tak naprawdę tylko Rafał Mohr w roli Maxa, dodając odrobinę charyzmy do roli drobnej ryby oraz Cezary Pazura jako Jarosz. Za to jak zawsze drażni Mikołaj Roznerski jaki niby bezwzględny Kieł. Problem z nim taki, że wygląda śmiesznie, zaś jego sposób mówienia jest niewyraźny, co jeszcze bardziej irytuje.

Nie chce mi się więcej pisać o tym tytule, bo zwyczajnie nie ma o czym. Kompletnie nic tu nie działa, aktorstwo nie istnieje, zaś realizacja woła zwyczajnie o pomstę do nieba. Barbarzyństwo niewyobrażalne.

2/10

Radosław Ostrowski

Supermarket

Sylwester. W jednym z supermarketów trwają przygotowania, zaś ochrona pod wodzą Jaśmińskiego dostaje zadanie ściślejszego pilnowania towaru, gdyż jest to czas nasilających się kradzieży, ponieważ jak to się mówi hajs się nie zgadza, a kradzieży nie można tolerować. W tym czasie do supermarketu przybywa jubiler Warecki, który próbując kupić akumulator zostaje oskarżony o kradzież.

supermarket1

Maciej Żak miał ambicje na stworzenie ciekawego thrillera, gdzie przy okazji pokazuje się supermarkety z niekoniecznie dobrej strony – nieprofesjonalna ochrona, lewe interesy kierownika, nieświeży towar, kradzieże. Tutaj nie można się opieprzać, ważne są wyniki i by w kasie się zgadzały pieniądze. Jednak mam dziwne wrażenie, że reżyser nie wykorzystał w pełni swojego potencjału. Ponieważ wątek kryminalny jest porzucany przez poboczne, które nie są zbyt interesujące i spowalniają tempo („sklepowa miłość” czy koledzy jednego z ochroniarzy), co w przypadku dość krótkiego filmu (84 minuty) jest co najmniej zastanawiające. Poza tym reżyser pewne wątki, które mogłyby wydawać się ciekawe zostają porzucone, jak w przypadku ochroniarzy Jarzyny i „Nerwusa”.  I wyszedł z tego dość czerstwy film z elementami dreszczowca, w którym nie brakowało ciekawych scen („przesłuchania” Wareckiego). Ale to wszystko gdzieś utonęło w realizacji i po prostu zabrakło pomysłu na to, czym miał być ten film.

supermarket2

Sytuacji nie ratują też aktorzy, którzy prezentują dość nierówny poziom. Najmocniej z całej obsady wypadają trzej panowie: Marian Dziędziel (twardy szef ochrony Jaśmiński), Przemysław Bluszcz (śliski i cwaniakowaty kierownik) oraz, co najbardziej zaskakujące Tomasz Sapryk w roli jubilera-ofiary, którego próbują uciszyć ochroniarze, potwierdzający swój talent dramatyczny. Najbardziej zaś mnie drażnił Mikołaj Roznerski w roli niepasującego do reszty ochroniarza Himka – kręcącego się bez sensu, z kolei zmarnowano potencjał Wojciecha Zielińskiego (ochroniarza Jerzyna – były student), Mateusza Janickiego („Nerwus” – ksywa mówi za siebie) oraz całkiem niezłego Macieja „Kołcza” Łuczkowskiego.

Z tej mieszanki wyszedł niby thriller, niby dramat, niby wnikliwa obserwacja. Taki niby film.

5/10

Radosław Ostrowski