
Ostatnio o Morrisseyu zrobiło się głośno, gdy stanął w obronie Harveya Weinsteina oraz Kevina Spacey, po drodze wydał powieść. Ale postanowił przypomnieć o sobie na polu muzycznym wydając po trzech latach nowym wydawnictwem. Tylko, czy poza szumem warto sobie zawracać głowę tym wydawnictwem?
Producencko „Low in High School” wsparł Joe Chiccarelli, z którym już pracował przy poprzedniej płycie. I już okładka zapowiada, że (tekstowo) łagodnie nie będzie. A jak muzycznie? Mieszanka popu, rocka i innych stylów jest tutaj normą, a początek to odgłos słonia, szybka perkusja sklejona z marszowym rytmem, metalicznym basem oraz „pobrudzoną” gitarą „My Love, I’d Do Anything for You”. Działa to bardzo pobudzająco, czego nie są w stanie zmienić wplecione dęciaki. A potem następuje wolta w stronę taneczno-chropowatej elektroniki przy delikatnym „I Wish You Lonely” oraz odrobię mrocznym (smyczki w tle) „Jacky’s Only Happy When She’s Up On The Stage”), ocierającym się o prostego rock’n’rolla. I niech was nie zmylą dzwoneczki w „Home Is a Question Mark”, bo to bardzo smutne, melancholijne brzmienie cięższe emocjonalnie od The Smiths. Melodyjnie trafia zgrabniutki „Spent The Day in Bed”, dodając troszkę ciepła oraz bardzo trafne przesłanie, by „być dobrym dla siebie” i „przestać oglądać wiadomości”, ale niepokojąco się robi w lekko militarnym i mającym długi wstęp „I Bury the Living”, gdzie gitara brzmi niczym niebezpieczna fala, w każdej chwili mogąca eksplodować. Przygnębiający jest zdominowany przez fortepian „In Your Lap” oraz oparty lekko egzotycznym posmakiem „The Girl from Tel-Aviv Who Wouldn’t Kneel”. Ale końcówka robi się lekko nudnawa, mim prób urozmaicenia (dynamiczne flamenco „When You Open Your Legs” czy bardzo chropowate „Who Will Protect Us from Police?”)
Wokalnie Morrissey brzmi jak… Morrrissey i nie wygląda na to, że miałoby się coś zmienić na tym polu. Tekstowo Moz nadal mówi dość krytycznie o świecie, opisując zarówno ogłupiająca siłę mediów („Spent the Day in Bed”), kwestię uzależnienia od sławy („Jacky’s Only Happy When She’s Up On The Stage”), wojny („I Bury The Living”), brutalności („Who Will Protect Us from Police?”) i zmusza ciągle do myślenia.
Morrissey ciągle utrzymuje formę, mimo kilku potknięć blisko mety. Na szczęście nie są w stanie zepsuć tego dobrego wrażenia obcowania z ciekawym dziełem, prowokującym do refleksji oraz na tyle urozmaiconym dźwiękowo, by nie czuć znużenia.
7/10
Radosław Ostrowski


