
Dwa lata po tym jak Michael Corleone został Donem, powstał ciąg dalszy jego losów, które przeplatały się z młodością jego zmarłego ojca. „Ojciec chrzestny II” jest udanym sequelem, którego z książką łączą tylko sceny opisuje Vita Corleone zanim został twardym mafiozo, zaś reszta to wymysł twórców. Film ogląda się znakomicie, choć wydaje mi się trochę słabszy od pierwszej części. Ale nie zmieniło się jedno – nadal miał świetną muzykę.
Jej autorem tak jak w przypadku poprzednika był Nino Rota. Muzyka ta pozornie nie różni się zbytnio od tego, co słyszeliśmy w poprzedniej części i parę tematów się powtarza (charakterystyczna trąbka otwierająca album i film), ale nie ma tu mowy o jakiejkolwiek nudzie czy wtórności, co to, to nie. Rota zmienia aranżacje („Remebering Vito Andolino” to przerobiony temat miłosny), tworzy kilka nowych tematów i trochę zmienia atmosferę, czyniąc muzykę bardziej liryczną i stonowaną, wręcz nostalgiczną, co wynika m.in. ze sporej ilości retrospektyw.

W zasadzie jedyną żywszą kompozycją jest „A New Carpet”, gdzie temat główny przeplatany jest z szybkimi uderzeniami pianina, fletów i fagotów oraz wplecione w score podkreślające „włoski klimat” utwory z ulicznych tańców i festynów oraz piosenek, za które odpowiada Carmine Coppola, ale jeszcze do nich wrócimy. Całość brzmi znakomicie. Czuć to zarówno w temacie Kay (nazwany, a jakże by inaczej „Kay”), Michaela („Michael Comes Home”), Vito („The Immigrant”, który pojawi się tu parę razy) czy choćby będącego czymś na kształt kołysanki „The Godfather at Home” (dziecięcy chór, solo smyczków i temat przewodni grany na cymbałkach). Tworzy to tak piękną całość z filmem, że nie można się od tego uwolnić, a wszystkie tematy spotykają się w „End Title”.
Ale żeby nie było tak słodko, to nie jest idealny album jak poprzednik, choć dłuższy. Carmine Coppola postarał się zbudować klimat za pomocą piosenek, ale o ile w filmie sprawdza się to świetnie, robiąc za tło i budując nastrój, o tyle na płycie wprowadzają pewien chaos i burzą klimat budowany przez Rotę. Najlepiej z tych utworów wypada „Murder of Don Fanucci” (ponure trąbki i marszowa perkusja ze sceny egzekucji dona Fanucci przez Vita), zaś reszta już o wiele mniej mi się podobała.
Nie zmienia to jednak faktu, że to znakomity soundtrack, który każdy szanujący się kinoman mieć powinien. W filmie sprawdza się znakomicie (co potwierdza zasłużony Oscar, choć dziś ta nagroda wywołuje spore kontrowersje), wydanie też jest porządne i dźwięk też jest dobrej jakości. Co tu jeszcze robicie przy komputerze? Szukacie muzyki w sklepach internetowych? I dobrze.
10/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski

