One – Świat świętych krów

swiat-swietych-krow-b-iext36412030

Czasem zdarza się tak, że bardzo młodzi wykonawcy grają bardzo starą muzykę. Tak postanowił zrobić gitarzysta Adam Malicki, który swoją pierwszą płytę nagrał w wieku 16 lat! Takie były początki One, który trzy lata temu rzucił swoim fanom drugi materiał. Tym razem muzyka wsparli wokalista Adam Wolski (Golden Life), perkusista Jeff Bowders (Joe Satriani), gitarzysta Paul Gilbert (Mr. Big), a jakością brzmienia zajął się Jun Murakawa (współpraca m.in. z Nine Inch Nails oraz Soundgarden). Z takim składem to musiało wypalić.

Brzmi to surowo, prosto, ale też bardzo energetycznie, co czuć już w utworze tytułowym. Mocne uderzenia perkusji, siarczyste riffy, czasami diablo rozpędzone, godne takich klasyków jak AC/DC czy Def Leppard (hard rockowe „Bramy nieba”). Bywa też i mroczniej jak w powolnym „Sezamie mój”, który zmienia tempo w połowie, ale to rzadkie chwile spokoju. Najważniejsze jest tutaj mocne, siarczyste granie Malickiego, brzmiącego niczym prawdziwy zawodowiec. Nie ważne czy to stadionowa „Krew mojego miasta”, niemal purplowskie „Cesarstwo zła”, bardziej funkujący „Hołd”, gdzie bardziej wokalista rapuje niż śpiewa czy soczystego bluesa w postaci „Wezwania”. A chcecie sprawdzić jak brzmią na żywo? Wystarczy włączyć rock’n’rollowy „Po prostu my”.

Taki staroświecki rock nadal jest w cenie, a popisy gitarowe Malickiego czynią go jednego z najmłodszych rockmanów w naszym kraju. Wokal Wolskiego świetnie pasuje do takiego ciężkiego grana, chociaż czasami teksty nie powalają na kolana. Niemniej warto zwrócić uwagę na tą formację, która zaznacza swoją obecność na rockowym panteonie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Paul Gilbert – I Can Destroy

i can destroy

Jeden z najbardziej rozchwytywanych gitarzystów rockowych (założyciel Mr. Big) powraca z nowym materiałem. „I Can Destroy” najpierw zostało wydane w Japonii, by pół roku później trafić na rynek europejski i amerykański. Wydawało się, że będzie dobrze, zwłaszcza, gdy producentem jest sam Kevin Shirley, a wsparcia udzielili gitarzyści Freddie Nelson i Tony Spinner, basista Kevin Chown oraz perkusista Thomas Lang. Tylko czy naprawdę dojdzie do zadymy czy będzie spokojniej?

Początek obiecuje wiele, bo „Everybody Used Your Goddamn Turn Signal” ma świetne riffy miedzy zwrotkami (ciężkie i improwizowane), klasycznego Hammonda i zgraną sekcję rytmiczną. Tytułowy utwór łoi aż miło, a ciężkie bluesowe zwrotki skontrastowano nośnym refrenem oraz bardzo szybkimi popisami gitary, stojąc w kierunku klasycznego hard rocka. Zmianę klimatu daje bardziej zwarty i przebojowy „Knocking on a Locked Door” – lżejszy i delikatniejszy, z chórkiem w refrenie, podobnie jak bluesowy „One Woman Too Many”. Z kolei „Woman Stop” ma bardziej „pijaną” gitarę oraz wolniejsze tempo. „Gonna Make Me Love You” to już powrót do szybkiego tempa (sekcja rytmiczna), chwytliwego refrenu oraz fajnego, rock’n’rollowego klimatu, tak jak zadziorniejszy „I Am Not The One (Who Wants to Be with You)”, by w finale zaatakować soczystą solówką.

Spokój wraca w nastrojowym „Blues Just Saving My Life”, chociaż wielu może ten utwór znużyć, ale riff Nelsona ratuje sytuację. Od tego momentu robi się nużąco – niby są jakieś energetyki, ale nie czuć tej mocy z riffów oraz ogólnego brzmienia. Słychać zawodowstwo muzyków, ale zarówno „Make It (If We Try)” usypia, a akustyczne „Love We Had” brzmi ładnie, lecz kompletnie nie pasuje do reszty. Bardziej w stronę popu idzie „I Will Be Remembered” oraz „Adventured and Trouble” (pod koniec mocno i ostro przyspiesza, co ratuje przed zapomnieniem).

„I Can Destroy” może nie rozłoży na łopatki, ale zaserwuje przyjemną dawkę dynamicznego, gitarowego grania. Sam wokal Gilberta jest bardzo przyzwoity i pasuje do brzmienia, a teksty są ok. Jeśli chcecie zacząć z hukiem nowy 2017 rok, to będzie odpowiedni materiał.

7/10

Radosław Ostrowski

Mr Big – The Stories We Could Tell

The_Stories_We__Could_Tell

Ten zespół bardzo zgrabnie łączył mocne riffy z melodyjnymi piosenkami. Pomimo personalnych perturbacji (rozpad grupy, reaktywacja z nowym-starym gitarzystą Paulem Gilbertem) wrócili w 2011 roku albumem „Would If…”. Tym razem trzeba było czekać trzy lata na nowy materiał kwartetu Erica Martina.

Za produkcję odpowiada Pat Ragen, który współpracował m.in. z Blackmore’s Night, Weird Alem Yankovicem czy Saga. Moc i energia jest już słyszalna w ciężkim „Gotta Love the Ride”, który ma zarówno ostre riffy jak i chwytliwą melodię. Podobne tempo ma „I Forget to Breathe”, a riffy Paula Gilberta pachną rockiem lat 80. Troszkę delikatniejszy (ale tylko troszkę) jest „Fragile”, gdzie gitara gra łagodniej, a wokal Martina (przynajmniej mnie) trochę przypomina Bon Jovi, trochę podrasowane AC/DC (początek „What if We Were New?”) czy balladowe (czytaj: zagrane na gitarze akustycznej) „The Man Who Has Everything” – całkiem przyzwoite, choć smyczki w tle są lekko kiczowate. W ogóle muzycy czerpią z dawnego brzmienia lat 80., a jednocześnie dają odrobinę przyjemnego słuchania z wspólnie śpiewanymi refrenami („Satisfied” czy surowsze „The Monster in Me”) i choć nic nowego tu nie wymyślono (nie wiem, czy można jeszcze coś w ogóle wymyślić?), to jest to kawał solidnego grania. Czasem szybkiego, czasem nastrojowego, ale nie popadającego w nudę. A to w tym gatunku zrobić można bardzo łatwo.

7/10

Radosław Ostrowski

Paul Gilbert – Stone Pushing Uphill Man

Stone_Uphill_Pushing_Man

Ten muzyk jest jednym z bardziej znanych gitarzystów w USA. Każdy kto słyszał grupę Mr. Big czy Racer X musiał słyszeć o Paulu Gilbercie, który także udziela się solowo. I po czterech latach wydał nowy album z coverami.

Utworów jest łącznie jedenaście, a wśród przerobionych piosenek są utwory m.in. Eltona Johna, The Beatles czy The Police. Jest w tym moc oraz energia, z popisującymi się riffami gitarowymi, służącymi za linię melodyczną. I trzeba przyznać, że Gilbert na tym polu radzi sobie naprawdę świetnie, a słuchanie jego riffów sprawia naprawdę wielką frajdę. Słychać tą niesamowita energię w delikatnym „Goodbye Yellow Brick Road” czy lekko reggae’owym „Murder by Numbers” ze znacznie mocniejszymi riffami. Jednak muzyk wie, ze nie można ciągle łoić i pozwala sobie na skręty do krainy delikatności jak w lekko akustycznym „Wash Me Clean” czy krótkim „Purple Without All the Red”. Za to kompletną niespodzianką jest śpiewany utwór tytułowy. W połowie akustyczny, w drugiej połowie nabiera większej siła oraz ostrzejszego, elektrycznego wejścia, robiąc totalną miazgę. zagrany na akustycznej gitarze i perkusji.

Więc jeśli lubicie gitarowe granie bez śpiewania, to śmiało weźcie się za „Stone Pushing Uphill Man”.

8/10

Radosław Ostrowski

PS. Bardzo mi się podoba okładka tej płyty.