
Marcin Pawłowski znany bardziej jako Pawbeats to jeden z ciekawszych producentów sceny hip-hopowej. Po solowym albumie „Utopia”, postanowił ponownie zaatakować i połączyć ziomalską nawijkę z żywym, orkiestrowym brzmieniem. W końcu nie takie rzeczy się działy.
Same kompozycje to coś, co powinni znać fani „Utopii”, czyli wszystko ubarwione jest orientalnymi wstawkami, jak w natchnionej „Marana tha” czy tajemniczy „Afekt” z plumkającymi smyczkami oraz „pobrudzoną” elektroniką. Nie boi się też skrętów w elektronikę (szybka perkusja w „Aniołach i demonach”), a nawet mocnej inspiracji Goranem Bregoviciem (kapitalna „Stójka czy parter”). Pawbeats ciągle zaskakuje i próbuje skręcać w nieoczywiste kierunki, jak w „Sign” z gitarowym tłem, tworząc bardzo przyjemną pościelówę, mroczniejszą „Amnezją” opartej na nisko grającym fortepianie czy pełną smyczków w tle „Monotonii”. Także pulsująca elektronika w „Teraz” potrafi porazić.
Pawbeats robi swoje, a kolaż elektroniki z żywymi instrumentami sprawdza się naprawdę dobrze. Ale sprawa gości jest dość mniej jednoznaczna w ocenie. Nie zawodzą Dwa Sławy, podchodząc do swojej roboty z dużym dystansem oraz bardziej jajcarską nawijką w całym zestawie, podobnie Tau, KęKę czy Justyna Steczkowska. Ale żeby nie było słodko pojawiło się rozczarowanie w postaci Sarcasta czy nadekspresyjnego Kartky, który mnie irytował.
Niemniej „Pawbeats Orchestra” to interesujący i zaskakujący ziomalski projekt tego roku, który sprawdza się dobrze. Czekam na kolejny ruch Pawbeatsa.
7/10
Radosław Ostrowski

