Pawbeats – Pawbeats Orchestra

635840642157582976

Marcin Pawłowski znany bardziej jako Pawbeats to jeden z ciekawszych producentów sceny hip-hopowej. Po solowym albumie „Utopia”, postanowił ponownie zaatakować i połączyć ziomalską nawijkę z żywym, orkiestrowym brzmieniem. W końcu nie takie rzeczy się działy.

Same kompozycje to coś, co powinni znać fani „Utopii”, czyli wszystko ubarwione jest orientalnymi wstawkami, jak w natchnionej „Marana tha” czy tajemniczy „Afekt” z plumkającymi smyczkami oraz „pobrudzoną” elektroniką. Nie boi się też skrętów w elektronikę (szybka perkusja w „Aniołach i demonach”), a nawet mocnej inspiracji Goranem Bregoviciem (kapitalna „Stójka czy parter”). Pawbeats ciągle zaskakuje i próbuje skręcać w nieoczywiste kierunki, jak w „Sign” z gitarowym tłem, tworząc bardzo przyjemną pościelówę, mroczniejszą „Amnezją” opartej na nisko grającym fortepianie czy pełną smyczków w tle „Monotonii”. Także pulsująca elektronika w „Teraz” potrafi porazić.

Pawbeats robi swoje, a kolaż elektroniki z żywymi instrumentami sprawdza się naprawdę dobrze. Ale sprawa gości jest dość mniej jednoznaczna w ocenie. Nie zawodzą Dwa Sławy, podchodząc do swojej roboty z dużym dystansem oraz bardziej jajcarską nawijką w całym zestawie, podobnie Tau, KęKę czy Justyna Steczkowska. Ale żeby nie było słodko pojawiło się rozczarowanie w postaci Sarcasta czy nadekspresyjnego Kartky, który mnie irytował.

Niemniej „Pawbeats Orchestra” to interesujący i zaskakujący ziomalski projekt tego roku, który sprawdza się dobrze. Czekam na kolejny ruch Pawbeatsa.

7/10

Radosław Ostrowski

Pawbeats – Utopia

Utopia

Tego faceta znają fani hip-hopu od strony producenckiej, a także kompozytorskiej. Współpracował m.in. z Pihem, Mioushem czy Biszem. Ale Marcin Pawłowski zwany też Pawbeatsem postanowił wydać własny autorski materiał, co w przypadku producentów nie jest niczym nowym.

Ponieważ Pawbeats ograniczył się do roli producenta, więc jego głosu nie usłyszymy, a Pawbeats stawia zarówno na żywe instrumenty, elektronikę i skrecze. Nie brakuje fortepianu, gitary akustycznej oraz skrzypiec. To połączenie działa naprawdę wybuchowo, choć pewnie ten zwrot jest wykorzystywany bardzo często. Ale wystarczy odpalić otwierający całość „Dzień polarny”, który zaczyna się bardzo delikatnie (pięknie grający fortepian), nawet perkusja jest dość spokojna, jednak zarówno wejście gitary pod koniec oraz przebitki wokalizy działa porażająco. I nawet w tym instrumentarium przebijają się elektroniczne smyczki („Widnokrąg”), dynamiczna gra klawiszy („Martwy piksel”) czy bardziej liryczne kompozycje z poruszającymi skrzypcami („Bracia”) lub trąbką („To jest muzyka”). Nie można też nie wspomnieć dynamicznych, perkusyjnych bitów („Euforia”) oraz skreczach („Dzień polarny”).

W dodatku producentowi udało się ściągnąć rasowych raperów z pierwszej ligi (Zeus, VNM, Tede, Pih, Rahim), a także młodych wilczków (Mam Na imię Aleksander, KęKę, Quebonafide) oraz pań, ubarwiających całość (Kasia Grzesiek, Marcelina). I w zasadzie nie ma się do kogokolwiek przyczepić, gdyż każdy dał z siebie wszystko, nawijka fenomenalnie współgra z bitem (m.in. o rapie, miłości, energii). Nie jestem w stanie wymienić wszystkich, ale nie mam wątpliwości, że jest to znakomity album rapowany w Polsce.

Więc jeśli nie jesteście fanami hip-hopu, ale szukacie wartego uwagi albumu, to zacznijcie od tego.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski