Grzyby

Paweł Borowski po utrzymanym w stylistyce retro futurystycznej „Ja teraz kłamię” zrobił największą woltę, jaką tylko można było sobie wyobrazić. „Grzyby” są kinem bardzo minimalistycznym, z bardzo ograniczoną przestrzenią, niewielką grupą aktorów oraz aurą tajemnicy, która ma wywołać efekt porównywalny do dostania w mordę. Z nie wiadomo skąd.

Akcja dzieje się w lesie. A las jaki jest, każdy widzi. Drzewa, grzyby, pajęczyny, jagody – fajnie jest. Starsza pani (Maria Maj) zbiera sobie grzyby do swojego wiklinowego koszyka przy pomocy nożyka. No dzień jak co dzień. Ale podczas takiej wycieczki znajduje młodą parkę. Tylko jacyś tacy dziwni. Obrani jakby byli w XVIII albo XIX wieku i powiedzieć, że nie pasują tutaj jest oczywistą oczywistością. Ona (Paulina Walendziak) ma lekko zwichniętą nogę, on (Jędrzej Bigosiński) w stroju arystokraty. Zapewniają, że to wszystko żart ich kolegów, nie mają dokumentów ani pieniędzy. Ale zapłacą jak babuszka zaprowadzi ich do siebie, to zrekompensują to.

Borowski buduje bardzo powoli atmosferę gdzieś między snem a niepokojem. Z jednej strony sporo zbliżeń na detale w rodzaju pajęczyny, mrowiska, roślinki zakwitającej na drzewie. Ale z drugiej kamera lubi pokazywać postacie z daleka, jakby były przez kogoś podglądane. Jeszcze ta rzadko pojawiająca się muzyka, mieszająca ambientowe dźwięki z sound designem. Coś tu wisi w powietrzu, postacie są bardzo oszczędne w dialogi i nie do końca wiadomo, o co tu chodzi. Tych dwoje zachowują się co najmniej podejrzanie, unikają rozmów (szczególnie dziewczyna) i tutaj tkwi cała zagadka. Na szczęście całość jest na tyle krótka (niecałe 80 minut), przez co nie pozwala się za bardzo nudzić.

Całość wygląda naprawdę świetnie, co jest zasługą świetnych zdjęć nieodżałowanego Arkadiusza Tomiaka. Grające na ekranie trio Maria Maj/Jędrzej Bigosiński/Paulina Walendziak elektryzuje, choć najmłodsza z obsady jest bardzo wyciszona oraz (pozornie) w tle. „Grzyby” są intrygujące, powolnie budowane, zaś zakończenie naprawdę mnie uderzyło. Zdania z napisów końcowych już mniej mnie złapały, lecz nawet to nie w stanie zepsuć zadziwiająco pozytywnego wrażenia. Bardzo przyzwoity kawałek oszczędnego kina.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ja teraz kłamię

Wyobraźcie sobie takie show, gdzie wy jesteście osobami decydującymi. Konfesjonał Gwiazd – tutaj celebryci opowiadają o swoich rzeczach i grzechach, a w zamian dostają dużą kasę. I wy, widzowie, głosujecie telefonami: wierzycie im lub nie. Przed wami troje postaci: aktorka poruszająca się na wózku, reżyser nie mogący znaleźć zatrudnienia oraz piosenkarka po uzależnieniu od narkotyków. Prowadząca, ubrana w turban Kai, wierzy im, ale widownia nie. Od tego momentu poznajemy historię każdego z nich.

ja teraz klamie1

Reżyser Paweł Borowski wraca po 10 latach przerwy. Artysta-plastyk oraz felietonista tworzy tutaj bardzo odrealniony świat przyszłości z perspektywy tzw. wyższych sfer. Ludzi bogatych, pragnących sławy i uwielbienia takich szarych ludzi jak ty i ja. Ludzi podatnych na manipulację oraz oszustwo, bo przecież pragniemy sensacji, makabry oraz tragedii. Z kolejnymi wydarzeniami dostajemy kolejne informacje oraz tajemnice skrywane przez naszych bohaterów. Kolejne tajemnice, jakieś morderstwo, kłamstwa, pęknięcia oraz trzy relacje. Kto kłamie, kto mówi prawdę, kto manipuluje i steruje innymi? Niby nic nowego, ale reżyser robi wszystko, by tutaj pogmatwać, skomplikować oraz namieszać we łbie.

ja teraz klamie2

Najbardziej wybija się tutaj strona wizualna oraz osadzenie w retro-futurystycznej otoczce. Scenografia jest wręcz piorunująca, przypominająca klasyczne kino SF (komputery w kształcie lekko powiększonych maszyn do pisania, „pocztówki”, telewizory czy stare samochody). Także pozornie minimalistyczne studio Kai potrafi zaintrygować. Nie wspominam jeszcze o bardzo wyrazistych kostiumach czy bardzo staroświecko brzmiącej muzyce elektronicznej. Ale największą robotę wykonuje praca kamery Arka Tomiaka. I nie chodzi o pokazanie tej rozbuchanej wizji, lecz sztuczki związane ze zmianami perspektywy, co jeszcze bardziej podkręca tą rzeczywistość. Obłędna robota, jakiej na naszym podwórku zwyczajnie nie widziałem, chyba nigdy.

Problem mam jednak z samą fabułą – pozornie prostą i szczątkową, coraz bardziej komplikującą się. Tylko, że w połowie zacząłem podejrzewać jakąś grubymi nićmi szytą mistyfikację. Pokazywanie tych samych scen zaczyna robić się monotonne i nie prowadzi donikąd. Zaś samo rozwiązanie zagadki jest mało satysfakcjonujące i skręca w stronę jakiejś opery mydlanej. Chociaż może to też jest jakieś oszustwo (ostatnia scena), ale nawet wtedy rozczarowuje.

ja teraz klamie3

I nawet aktorstwo nie jest do końca wykorzystane, a wiele znanych twarzy (Więckiewicz, Chabior, Woronowicz, Dziędziel, Kulig) pełni tak naprawdę role epizodyczne. Z tego całego grona najbardziej wybijają się cztery kreacje, czyli Agata Buzek (prowadząca Kai z turbanem na głowie przypomina uważną korbę), Maja Ostaszewska (aktorka Celia), Rafał Maćkowiak (reżyser Matt) oraz Paulina Walendziak (piosenkarka Yvonne). Choć pozornie nie są za bardzo zarysowani, to cały ten kwartet wyciska ze swoich postaci wszystko, co się da.

ja teraz klamie4

Ciężko mi jednoznacznie ocenić ten film. Z jednej strony jest oszałamiający wizualnie oraz ma świetną stylizację na retro-futuryzm, ale z drugiej wydaje się troszkę wydmuszką i niewykorzystującym potencjał całej obsady. Nie mniej jest to jeden z bardziej intrygujących polskich filmów SF.

6,5/10

Radosław Ostrowski