Bohaterami są pracownicy firmy zajmujący się wydobywaniem surowców z dna oceanu. Do wyjścia na zewnątrz oraz odbębnienia zmiany zostały tylko 3 dni. Podczas jednego dnia dwoje członków ekipy znajduje wrak sowieckiego okrętu Lewiatan. Wyciągają z niego sejf zawierający kilka przedmiotów (m.in. wódkę, akta załogi oraz dziennik kapitana w formie video), ale koleś o ksywie Sixpack chowa dla siebie menażkę z wódką. Wypija ją razem z koleżanką i następnego dnia zaczyna czuć się gorzej. Mało tego, po kilku godzinach umiera, co zostaje zachowane w tajemnicy przez szefa grupy, Becka oraz lekarza. To oznacza kłopoty, co zmusza resztę pracowników do walki o swoje życie.

Dla wielu kinomanów reżyser George P. Cosmatos najbardziej kojarzony jest dzięki dwóm filmom z Sylvestrem Stallone w rolach głównych: drugim „Rambo” oraz „Cobra”. Ale w dość skromnym dorobku filmowca z greckimi korzeniami znalazło się też skromne dzieło z 1989 roku. „Lewiatan” jest taka zbitką „Obcego” z „Coś”, tylko pod wodą. Z pierwszego bierze wizualną otoczkę, mocno „zużyte” miejsce oraz złą korporację skupioną na profitach, traktującą swoich ludzi jako zbędnych, z drugiego zamkniętą, klaustrofobiczną przestrzeń. Kierunek w jakim podąża historia jest znajomy i powoli kolejni ludzie zostają wyeliminowani, odkrywając to, co mogło się wydarzyć na statku. I muszę przyznać, że Cosmatos może nie zbliża się do poziomu filmów, którymi się inspiruje. Ale jest to bardzo kompetentnie zrobiony film, potrafiący trzymać w napięciu. Wszystko poznajemy z perspektywy załogi kierowanej przez pozornie posłusznego firmie faceta, który z czasem staje się bardzo silnym liderem.

Wrażenie robi tutaj przede wszystkim realizacja: od fantastycznych zdjęć przez bardzo przekonującą scenografię po budującą napięcie muzykę Goldsmitha oraz płynny montaż. Nadal są tutaj klisze w postaci skromnie zarysowanych (ale wyrazistych) postaci czy momenty, gdy bohaterowie oddzielają się od siebie, budując niepokój. No i oczywiście zła korporacja, próbująca zatuszować całą sytuację, choć ich przedstawicielka (niezawodna Meg Foster) sprawia wrażenie życzliwej oraz pragnącej pomóc. Mimo wielu zalet, „Lewiatan” ma parę drobnych wad. Po pierwsze, nie przekonuje wygląd potwora, choć pokazywany jest we fragmentach za pomocą zbliżeń. Wtedy potrafi przerazić, ale w pełnej krasie wydaje się wtórny wobec monstrum z filmu Carpentera. Po drugie, uzbrojenie do walki z bestią też nie powala (piła, miotacze ognia) i wygląda na dużo za duże. No i jeszcze to zakończenie, gdzie jeden z bohaterów ginie, co nie wywołuje reakcji po całej chwili.

Jednak mimo znanych szablonów, „Lewiatan” nadal broni się jako horror w klaustrofobicznym miejscu w czym pomaga reżyserska solidność Cosmatosa oraz dobrze (nawet bardzo) dobrana obsada z Peterem Wellerem, Richardem Crenną oraz Erniem Hudsonem na pokładzie. Z takim składem można dobrze się bawić. To co, gotowi?
7/10
Radosław Ostrowski








