Ministranci

Jaki ministrant jest, każdy widzi. Najczęściej to młodzi chłopcy w wieku nastoletnim, pomagający księdzu podczas mszy. Czasem tą funkcję pełni kościelny albo wikary, ale to nie jest powszechna praktyka. O takiej grupce 4 chłopaków opowiada najnowszy film Piotra Domalewskiego. Czyi tegoroczny zwycięzca Gdyni, więc oczekiwania były spore.

Ministrantami są tutaj chłopacy w wieku późnopodstawówkowym (7-8 klasa) na Kielecczyźnie. Filip (Tobiasz Wajda), „Gucci” (Bruno-Błach Baar), „Kurczak” (Mikołaj Juszczyk) oraz jego brat „Mały Kurczak” (Filip Juszczyk) tworzą zgraną paczkę, choć pochodzą z różnych środowisk: pierwszy wychowywany jest przez samotną matkę (Kamila Urzędowska) z depresją w głowie i skłonnością do picia; drugi ma bardziej dzianych rodziców planujących osiedlić się poza krajem; z kolei bracia Kurczaki próbują sił w rapowaniu. Chłopaki ostatnio zaczynają dostrzegać pewne niesprawiedliwości tego świata: od przegranej (ustawionej) w zawodach ministrantów aż po zabranie pieniędzy ze zbiórki dla najuboższych na opłacenie rekolekcjonisty (Tomasz Schuchardt). To ostatnie wywołuje w nich wściekłość i decydują się wykraść pieniądze z tacy, by dać ją najuboższym. Ale komu konkretnie? By to ustalić montują… kamerę w konfesjonale.

Punkt wyjścia wydaje się prosty, a historia dzieje się w bardzo znajomych realiach. Choć punkt wyjścia może wydawać się skręcać ku komedii i ma zabawnych momentów (rapowe „klipy”, wręczanie pieniędzy poszkodowanym czy otwierający film… zawody ministrantów), to „Ministranci” są o wiele poważniejsi niż się wydaje. Alkoholizm, przemoc domowa, bieda skontrastowana z naszą grupką Avengersów w komżach, próbujących jakoś zmienić tą rzeczywistość. Nawet jeśli nie wszyscy będą chcieli z niej skorzystać, a otrzymane pieniądze będą chcieli wydać na gorzałę niż jedzenie. Ale w tym wszystkim gdzieś z tyłu głowy pada pytanie, czy nasi ministranci nie idą za daleko? Czy nie stają się zbyt radykalni? Najbardziej widać to w postawie Filipa, który nie potrafi odpuścić i jest w stanie wiele poświęcić. Włącznie ze swoim życiem i to jest jedna z mocniejszych scen filmu. Więcej jest takich momentów zarówno poważnych, jak i bardziej refleksyjnych, zaś Domalewski przygląda się całej sytuacji.

A działa to wszystko dzięki czwórce kapitalnych młodych aktorów w głównych rolach. Ale najważniejszy jest tutaj Tobiasz Wajda w roli Filipa, którego działania stają się coraz bardziej radykalne. Mieszanka wrażliwości, zaradności, sprytu oraz gniewu, zagrana bez cienia fałszu i sztuczności, o co w przypadku dziecięcych aktorów jest bardzo łatwo. Młodzian dźwiga to dzieło do spółki z Błach-Baarem, będącego zarówno silnym wsparciem oraz kumplem, ale też pewnego rodzaju moralnym kręgosłupem. Z dorosłych aktorów najmocniejsze wrażenie robi zadziwiająco wyciszona Kamila Urzędowska (matka Filipa), wyrazisty Sławomir Orzechowski (proboszcz), pojawiający się ostatnio wszędzie Tomasz Schuchardt (ksiądz rekolekcjonista) oraz nastoletnia Daria Kalinchuk (Dominika).

Zadziwiająco refleksyjno-humorystyczni „Ministranci” są jedną z cichych niespodzianek polskiego kina. Niby wygląda i dotyka bardzo znajomych rewirów, jednak Domalewski podchodzi do tych kwestii w bardziej świeży sposób, bez popadania w patologię. Blisko tu do „Bożego Ciała” niż „Kleru”, co chyba może być pewną rekomendacją.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Hiacynt

Który to już kryminał w realiach kraju zwanego PRL-u? Do tego grona dołącza kolejny polski film Netflixa, czyli „Hiacynt” od Piotra Domalewskiego. I to jest drugi film z naszego kraju, zrealizowany przez streamingowego potentata, który udało mi się obejrzeć do końca. A to już o czymś mówi. Czy jednak warto dotrwać do końca?

Tytułowy Hiacynt to operacja Urzędu Bezpieczeństwa organizowana w latach 1985-87 w celu spisania i stworzenia teczek osób homoseksualnych. Po co? Żeby ich szantażować i zmuszać do współpracy pod groźbą ujawnienia swojej orientacji najbliższym, kolegom z pracy itd. W samym filmie jest to tło dla poważniejszej sprawy – morderstwa niejakiego Grzegorzka. Mężczyzna był bardzo dzianym oraz wpływowym człowiekiem. Jak się potem okaże, także pederastą. Sprawa ma być poprowadzona szybko, a zabójca ma być na wczoraj. Brzmi jak łatwizna dla Roberta Mrozowskiego i Huberta Nogasia. Podczas obławy na gejów w latrynie, Robert poznaje Arka i ta relacja mocno namiesza. Zarówno zawodowo (młody student zostanie – nieświadomym – informatorem), jak i prywatnie.

Jest bardzo mrocznie, gdzie prawda jest tutaj najmniej wartościową rzeczą, a każdy skrywa tajemnice. I każdy jest poddany inwigilacji, obserwacji, by znaleźć wszelkie brudy do szantażu. Ewentualnie do założenia knebla. Intryga jest prowadzenia bardzo powoli, gdzie gliniarz z zasadami dochodzi do prawdy na własną rękę. Ale kiedy wydaje się, że znajdzie rozwiązanie, ciągle ktoś jest o krok przed nim i kolejne tropy się urywają, a świadkowie giną. Łatwo się można domyślić czyja to ręka odpowiada, ale dlaczego, na czyje zlecenie. Jednak całe to dochodzenie jest tylko pretekstem do pokazania psychologicznego portretu Roberta.

Mrozowski (bardzo stonowany, ale przykuwający uwagę Tomasz Ziętek) jest typowym młodym idealistą, która kariera bywa zależna od ojca, pułkownika milicji (solidny Marek Kalita). On – pośrednio – wręcza kolejne dochodzenia, rekomenduje go do szkoły milicyjnej itd. I to przeszkadza naszemu bohaterowi. Wszystko jeszcze komplikuje Arek (absolutnie rewelacyjny Hubert Miłkowski), który początkowo zostaje wykorzystany jako informator. Z czasem jednak zaczyna tworzyć się silniejsza więź, przez co Robert zostaje zmuszony do odpowiedzenia sobie na pytanie kim jest naprawdę. I to dla mnie esencja tego filmu oraz prawdziwe clou.

Oczywiście, nie brakuje znajomych klisz: partyjni, potężni aparatczycy, szef pragnący świętego spokoju, partner używający pięści (kradnący film Tomasz Schuhardt), działający w ukryciu tajniacy, glina-idealista, wspierająca dziewczyna-koleżanka z pracy. Ale to wszystko działa, co jest zasługą sprawnej ręki reżysera. Klimat czasów PRL-u budują także absolutnie świetne zdjęcia, pulsująca elektroniczna muzyka oraz szczegółowa scenografia. Problemem na początku jest udźwiękowienie, gdzie przez pierwsze kilkanaście minut dialogi są niewyraźne. Na szczęście potem przestaje to być problemem.

Wszystko tutaj działa dzięki świetnym rolom Ziętka oraz Miłkowskiego, gdzie te relacja mocno ewoluuje. Pierwszy jest skonfliktowany między swoją pracą, dziewczyną a poznanym chłopakiem – troszkę podobnym z charakteru. Czyli młodym, zbuntowanym idealistą, chcącym po prostu normalnie żyć. W końcu dochodzi między nimi do zbliżenia i to jest zrobione bardzo ze smakiem. Drugi plan kradnie Schuhardt jako osiłkowaty, chamski Nogaś, zaś wśród twarzy przebija się m.in. Andrzej Kłak, Tomasz Włosok i Sebastian Stankiewicz. Każdy z nich ma swoje pięć minut.

Od razu wyjaśnię sprawę: „Hiacynt” nie jest najlepszym filmem w dorobku Domalewskiego i jego wejście w kino gatunkowe nie jest spektakularne. ALE jest to na tyle solidnie zrobione, z masą dobra do zaoferowania, a wątek LGBT ubarwia całą historię. Jest pozostawiona furtka do kontynuacji, jednak wątpię, by do tego doszło.

7/10

Radosław Ostrowski

Jak najdalej stąd

Znów dziś myślałem o emigracji/To jest melodia mojej generacji – ten fragment piosenki „Jazz nad Wisłą” T. Love skojarzył mi się z najnowszym filmem Piotra Domalewskiego. Opowieść o rodzinie, gdzie jeden z członków familii wyjechał do pracy poza kraj. Wszystko widzimy z perspektywy 17-letniej córki Oli. Dziewczyna stara się zdobyć prawo jazdy, ale jej nie wychodzi. Ojciec pracuje w Irlandii, zaś matka opiekuje się sparaliżowanym bratem dziewczyny. Niestety, pewnego dnia przychodzi najgorsza możliwa wiadomość: ojciec ginie w wypadku. Matka decyduje, że Ola – jako znająca język angielski lepiej niż ona – odbierze ciało mężczyzny na pogrzeb do kraju.

Domalewski niejako kontynuuje tematykę, którą zaznaczył już w debiutanckiej „Cichej nocy” – emigracji ekonomicznej. Jednocześnie „Jak najdalej stąd” to kino inicjacyjne, gdzie bohaterka powoli zaczyna poznawać rodzica, o którym niewiele wie. Jest jeszcze jeden haczyk dla niej: schowane i odkładane przez ojca pieniądze dla niej na samochód. I to byłaby dla niej szansa na wyrwanie się z tego domu oraz szansę na usamodzielnienie się. Zderzenie się jednak z nowym światem oraz inną rzeczywistością nie przebiegnie ani tak gładko, ani szybko jak sądzi.

Film dotyka poważnych spraw, jednak nie jest śmiertelnie poważny. Nie brakuje w dialogach humoru, brzmią one bardzo naturalnie. Domalewski niby opowiada historię jakich mogliśmy usłyszeć i zobaczyć tysiące. Komplikacje związane z brakiem pieniędzy oraz biurokracją mogą wydawać się początkowo szablonowe. Ale nie miałem żadnego poczucia sztuczności, zaś zaradność i spryt naszej bohaterki (fantastyczna w swojej roli debiutantka Zofia Stafiej – zapamiętajcie to nazwisko!!!). Czasami nie zawsze działającej na granicy prawa. Wszystko to pokazuje jedno: ewolucję jej charakteru. Z bycia tą roszczeniową, co jej się należy do próbującej zrozumieć jej ojca, bliżej go poznać. Jakby próbowała nadrobić ten bezpowrotnie odebrany czas. W tych drobnych momentach reżyser przypomina Kena Loacha.

Wielu osobom może przeszkadzać pewna epizodyczność konstrukcji scenariusza, ale dla mnie nie był to żaden problem. Dopóki bliżej poznaję Olę oraz to jak mimo przeciwności losu robi wszystko w osiągnięciu celu. Realizacyjnie idzie to w stronę wręcz dokumentu, z rzadkimi chwilami muzyki (pianistyczne pasaże Hani Rani) oraz wyrazistym drugim planem (film kradnie Arkadiusz Jakubik jako pośrednik pracy Mazurek). Bardziej złapał mnie debiut, niemniej drugi film potwierdza talent Domalewskiego. Nie mogę się doczekać kolejnych produkcji tego reżysera, a zakończenie jest w punkt.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Cicha noc

Mała wioska gdzieś na Mazurach. To tutaj na Święta Bożego Narodzenia przyjechał Adam – młody chłopak, który pracuje w Holandii. Ma dziewczynę, która spodziewa się dziecka i którą chce zabrać ze sobą za granicę. Nie planuje powrotu do kraju i poza spędzeniem Wigilii, ma jedną sprawę do załatwienia: chce sprzedać dom dziadka, by rozkręcić swój własny interes. Ale to nie będzie takie proste.

cicha_noc1

Debiut Piotra Domalewskiego może budzić pewne skojarzenia z filmami Wojciecha Smarzowskiego. Bo mamy rodzinną uroczystość (jak w „Weselu”), powolne odkrywanie trupów z szafy oraz bardzo skomplikowane relacje rodzinne. Jest obowiązkowa wódka, oglądanie Kevina, śpiewanie i słuchanie kolęd, kradzież choinki oraz wspólne jedzenie. Reżyser owszem, pokazuje bardzo depresyjny Polaków portret własny, ale nie jest ani cyniczny, złośliwy czy bezwzględny. Przygląda się temu niczym dokumentalista i jest w tym bardzo szczery, zupełnie jakbyśmy widzieli swój własny dom. Realizmu dodają nie tylko sceny filmowane kamerą Adama (trafny i ciekawy zabieg), ale też wpadające w ucho dialogi, okraszone odrobiną gorzkiego humoru. I jednocześnie ten dom wygląda tak swojsko, bez żadnych bajeranckich zabawek, troszkę ciasny, niczym z dawnej epoki.

cicha_noc3

Powoli widzimy kolejne komplikacje w planie Adama, skrywane bóle, pretensje oraz kolejne tajemnice: czuć pewne spięcia (zwłaszcza między Adamem a młodszym bratem), poznajemy oblicza naszych postaci – czasami rozbrajające (dziadek-alkoholik, ojciec kiedyś pracujący na saksach i walczący z gorzałą), czasem bolesne (siostra związana z damskim bokserem czy próbująca opanować to wszystko matka). A jednocześnie dotyka kwestii emigracji zarobkowej – tego, jak działa na rodzinę wręcz destrukcyjny (postać ojca), ale dla młodych wydaje się jedyną szansą. Zakończenie, mimo dość dramatycznego wydźwięku, pozostawia pewną nadzieję.

cicha_noc2

To wszystko jest jeszcze fenomenalnie zagrane. Reżyserowi udało się zebrać bardzo imponującą obsadę, która wycisnęła ze swoich postaci maksimum. Trudno oderwać oczy zarówno od Dawida Ogrodnika i Tomasza Ziętka (Adam i Paweł), miedzy którymi jest bardzo silna chemia oraz pełna niedopowiedzeń historia, jak i kradnącego ekran Arkadiusza Jakubika (ojciec), znakomicie radzącego sobie w roli złamanego bohatera z tajemnicą czy pozornie wycofaną Agnieszkę Suchorę (matka). Każdy ma swoje pięć minut oraz swoje niezapomniane teksty, co daje prawdziwego kopa.

cicha_noc4

„Cicha noc” nie jest tylko szorstko-depresyjnym kinem o próbie wyrwania się z piekiełka zwanego Polską, które dusi i spycha cały czas w dół (zakończenie). Ale to wszystko potrafi poruszyć, bez żadnego fałszu, sztuczności i jest brutalnie szczere. Nawet jeśli macie wrażenie, że jest to dziwnie znajome.

8/10 

Radosław Ostrowski