Frontside – Sprawa jest osobista

Sprawa_Jest_Osobista

Zespół Frontside to jedna z legend polskiego metalcore’u, czyli agresywnego i ciężkiego grania gitarowego. Grupa pod wodzą Aumana w tym roku wydała album „Prawie martwy”, który był przyjemnym albumem. Utwory te zostały nagrane jeszcze w trakcie pracy nad poprzednim materiałem, więc postanowiłem się temu przyjrzeć.

Zaczyna się od krótkiego, ale mocnego wejścia, czyli „Tych kilka słów”. Przesterowana i grająca jak echo gitara elektryczna, mroczne głosy i ciężka perkusja. Potem jest dynamiczne, ostre łojenie z wyrazistym głosem Aumana, zgrana sekcja rytmiczna, a wszystko niepozbawione melodyjności. Czasami jeszcze pojawią się dęciaki („Wszystko albo nic” czy spokojniejsza, garażowa „Ewolucja albo śmierć” z wokalem Piotra Roguckiego), agresywny wokal („Jestem” z growlingiem w refrenie), wolne uderzenia zmieszane z ostrymi gitarami („Mieć czy być”) i pędzenia na złamanie karku („Legenda” z bardzo niskim głosem).  Całość jest tak równa i ostra, a teksty krytycznie i dosadnie mówiące o naszej rzeczywistości.

Frontside poszedł w hard rocka, z naciskiem na hard. Razem z „Prawie martwym” stanowi solidną porcję mocnego rocka. I to takiego, którego nie musimy się wstydzić.

8/10

Radosław Ostrowski

Within Temptation – Hydra

Hydra

Power metal jest gatunkiem dość popularnym, który polega głównie na energii, melodyjności i szybkim tempie. Zaś w tekstach jest odniesienie do historii, mitologii czy filozofii. Jedna z takich bardziej znanych grup (obok Sabatonu, Helloween czy Accept na początku drogi) jest holenderski zespół Within Temptation, który właśnie teraz wydał swój szósty album.

Za „Hydrę” odpowiada producent Daniel Gibson i wyszła z tego typowa rozwałka metalowa, tylko lżejsza i bardziej przyswajalna. Czyli tak jak być powinno. Razy 10 (bo tyle jest utworów). Podniosłe brzmienie smyczków (wziętych z syntezatorów) zderzone z mocnymi uderzeniami perkusji oraz ostrymi riffami gitary zmieszany z elektroniką. A żeby było jeszcze mocniej i potężniej dodajmy naprawdę operowy głos Sharon den Adel i już mamy potencjalną petardę. Jest kilka killerów („Paradise” czy „Dangerous”), ale i musza być momenty wyciszenia (początek „Edge of the World” z bębenkami i solówką skrzypiec). Można się czepiać, że miejscami jest to trochę zbyt popowe („Dog Days”), ale to taka konwencja. Swoje też dodają świetnie dobrani goście (Tarja, Howard Jones czy Dave Piner – w polskiej edycji płyty zastąpiony przez Piotra Roguckiego i dość średni raper Xzibit).

Mocne, dynamiczne i bardzo wpadające w ucho.

7/10

Radosław Ostrowski

Mam Na Imię Aleksander – Nie myśl o mnie źle

mamnaimiealeksanderniemyslomniezlepreorder

W ostatnim czasie jakoś mało było płyt z muzyka zwaną rap, który ostatnio przestał mnie interesować. Jednak jeśli pojawia się pewna nietypowa nazwa, to trzeba się temu przyjrzeć. Tak właśnie jest w przypadku nawijacza o ksywie Mam Na Imię Aleksander, który naprawdę nazywa się… Aleksander Uchto. I teraz wychodzi jego pierwszy pełny album.

„Nie myśl o mnie źle” to 18 kawałków, które mają to, co każdy album mieć powinien – nawijkę, bity i przekaz. Za drugie odpowiadają mi mniej znani producenci jak Szatt, Markuszynsky, EljotSounds czy Emes Beats, ale nie przeszkadzało im to zrobić więcej niż interesujący podkład. W dużej ilości dominuje tu elektronika, jednak nie ma tutaj skrętów w dubstep czy coś w tym stylu, jednak jest to bardziej współczesne granie. Jednak poza elektroniką oraz perkusyjnym rytmem, drugim istotnym instrumentem jest fortepian, który przewija się tu wielokrotnie, zaś tempo poszczególnych utworów jest raczej umiarkowane (wyjątkiem jest szybkie „Skąd on się wziął” z klaskanym wstępem – nie, nie robił tego Rubik), ale nie ma tutaj miejsca na nudę, co widać w melancholijnym „Tlenie” (wibrafon, trąbka), oldskulowym „Sukcesie”, który napędzają perkusja oraz elektronika w stylu gier z lat 80-tych (podobnie w cykającym „Domie”) czy w mrocznym „Zaufaniu” z delikatną gitarą elektryczną. Producenci wiedzą co robią, tworząc ponury klimat. Jednak nie jest on aż tak depresyjny czy przygnębiający, choć przystępny i zaskakująco przyjemny w odsłuchu.

Nawijka Aleksandra jest porządna, oparta raczej na podniesionym głosie. Nie brakuje tutaj braggowania oraz braniu odpowiedzialności za swoje czyny. Ale też mówi o tym, czym powinien być dom, utracie zaufania do kobiety czy o sukcesie. Nie ma tutaj przesadnego moralizowania czy pójścia w klisze, co zdecydowanie go wyróżnia od innych. Za to gościnne występy też trzymają poziom. Najlepiej radzi sobie Mioush, zaś niespodzianką była obecność Piotra Roguckiego z Comy.

Ja po przesłuchaniu płyty, nie będę myślał źle o Aleksandrze, który pokazał się z naprawdę dobrej strony, choć idzie drogą wyznaczoną przez Bisza. Co będzie dalej, czas pokaże.

8/10

Radosław Ostrowski


Coma – Don’t Set Your Dogs On Me

Dont_Set_Your_Dogs_On_Me_300x300

Łódzka kapela Coma w Polsce uznawana jest za jeden z najważniejszych zespołów rockowych ostatniej dekady. Cztery studyjne płyty, jedna symfoniczna i jedna po angielsku. Ferajna z Piotrem Roguckim postanowiła drugi raz podbić świat i nagrali drugą płytę po angielsku. Co z tego wyszło?

„Don’t Set Me Your Dog on Me” to tak naprawdę „Czerwony album” zaśpiewany po angielsku z jednym nowym utworem („Song 4 Boys” napisana do serialu „Misja Afganistan”).  Czyli jest dobre, rockowe granie z paroma przebłyskami („Dance with a Queen” – „Angela” z polskiej czy „A Better Man”). Muzycznie nie ma zmian, zaś Roguc całkiem nieźle śpiewa po angielsku, zaś warstwa tekstowa jest dość intrygująca. Jednak czegoś tutaj brakuje, bo choć znam te utwory, to w jeżyku angielskim brzmią one trochę inaczej, bo czegoś tutaj brakuje. Sam nie do końca wiem o co tu chodzi, ale bardziej przemawiał do mnie poprzednik.

Plan podboju szeroko pojętego Zachodu częściowo może się udać. Nie brakuje mocnych kawałków z dużą dawką energii. Jednak tam jest wiele podobnie grających zespołów i może być problem z przebiciem się. „Don’t Set Me Your Dog on Me” to kawał gitarowego grania i wypada on zaskakująco dobrze.

7/10

Radosław Ostrowski