Adam Strug – Leśny bożek

lesny-bozek-b-iext51929866

Tego znanego etnomuzykologa (badacz muzyki tradycyjnej) oraz wokalistę poznałem bliżej, gdy ze Stanisławem Soyką mierzył się z poezją Bolesława Leśmiana. Ale Strug solowo udziela się od wielu lat i po bardzo ciepło przyjętej “Myszy” wrócił do nagrywania. Rok temu pojawił się czwarty longplay, gdzie tym razem pojawiają się utwory m.in. Leopolda Staffa, Adama Asnyka czy ludowego poety Jana Pocka. I tak narodził się “Leśny bożek”.

Ale najbardziej nieoczywista jest tutaj muzyka, bardzo skręcająca w kierunku wschodnim, ale też bardziej ludowym. Otwierające całość “Dwa księżyce” wybijają się dzięki akordeonowi, trąbkom oraz bogatych detalach na drugim planie. Ta etniczość wnosi wiele świeżości, ale też nie brzmi bardzo “skansenowo”, czego można się było obawiać. Czy to melancholijny walczyk “Puściła po stole”, ubarwiony akordeonem oraz dzwoneczkami, czy bardziej rozpędzony “Ostatni raz”, jakiego nie powstydziłby sie sam Goran Bregović.Swoje pięć minut mają też gitary różnej maści (“Ptasie kłopoty”) czy niemal “uliczne” “Pod moim oknem” z łatwo wybijającym rytm kontrabasem. Osoby wolące posłuchać muzyki dostaną instrumentalnego “Srebrnego”, który idealnie pasowałby na jakiejś wesele, a szukający nutki romantyzmu polubią delikatny “Ranek nad morzem”.

Strug razem z muzykami serwuje kolejną paletę barw, mimo dominacji akordeonu. Muzyk z członkami zespołu tworzy bardzo wyjątkowy klimat, odtwarzając muzykę bardzo zapomnianą, powoli wyciąganą ze strzech. Ze swoim lekko chropowatym głosem pasuje do tego świata, zgrabnie wykonując poszczególne słowa. Niby typowe etniczne brzmienie, ale bardzo przystępne, bezpretensjonalne i nienachalne. To bardzo, bardzo przyjemna płyta, podtrzymująca poziom do jakiego Strug nas przyzwyczaił. Absolutnie godne polecenia.

8/10

Radosław Ostrowski

Wojciech Majewski – Nie było lata

nie-bylo-lata-b-iext51369270

Jazz i poezja śpiewana pozornie nie pasują do siebie, ale pianista Wojciech Majewski ma na ten temat odmienne zdanie. Tym razem postanowił się zmierzyć z wierszami Stanisława Grochowiaka, pozapraszał wielu gości, zarówno śpiewających (m.in. Zbigniew Zamachowski, Stanisław Soyka), jak i grających (m.in. Henryk Miśkiewicz, Sławomir Kurkiewicz) i z tej kombinacji powstało “Nie było lata”.

By było jeszcze bardziej poetycko, pojawiają się fragment recytowane przez Wiesława Komasę, pełniącego tutaj role narratora, a niektóre wiersze są wręcz wplecione do piosenki, przez co te fragment nie gryzą się ze sobą. Otwierający całość “Świt” wydaje się wręcz nierzeczywisty, pełen przemielonych dźwięków, wywołujących niepokój i tworzącymi wręcz futurystyczny klimat. Nawet fortepian wydaje się dziwaczny, a wokale gdzieś przebijają się, stanowiąc pokręcony kolaż. Bardziej zdyscyplinowany i melancholijny jest “Kanon”, by przejść do bardziej dynamicznego “Tęsknię” (tutaj błyszczy Janusz Szrom), z bardziej wybijającym się duetem fortepian-kontrabas czy bardzo stonowane, Hammondowe “Mobile” z ciepłym głosem Krzysztofa Napiórkowskiego oraz pięknymi smyczkami. Dla fanów spokojniejszych nut jest “Nad tomem mazurków Chopina”, a szukający lekkiego ożywienia znajdą w “Zaproszeniu do miłości”, gdzie na początek fortepian z klawesynem tworzą intrygujący duet, by sam Majewski mógł zaszaleć czy nerwowa “Bitwa”.

Gospodarz dba tutaj o różnorodność brzmienia, a niektóre fragment (“Świt”, “Zgliszcza”) ocierają się wręcz o awangardę. Problemem może też być pewien przesyt, bo 21 kompozycji (!!!) to sporo, choć niektóre utwory są strasznie krótkie jak “Interlude” (niecałe pół minuty) albo bardzo monotonne. Sytuacje ratują inni wykonawcy naznaczając swoim głosem każdy z utworów (poza w/w jeszcze Magda Umer, Magdalena Różczka recytująca “Ars poetica” czy Zbigniew Zamachowski), pozwalając utrzymać zainteresowanie tą jesienną płytą, która wymaga sporo wysiłku oraz cierpliwości. Inaczej odbijecie się od niej bardzo szybko, a to nie brzmi zbyt zachęcająco.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Haydamaky & Andrzej Stasiuk – Mickiewicz

Mickiewicz

Jak zaprezentować poezję w taki sposób, by nie była to recytacja na poziomie szkolnej akademii czy skrętem w stronę tzw. poezji śpiewanej? Wielu śmiałków już próbowało (rapowy project “Poeci” czy Sokół mierzący się z Różewiczem albo Buldog) i w tym kierunku wyruszył ukraiński zespół etno-rockowy Haydamaky wsparty przez polskiego pisarza, Andrzeja Stasiuka. Pierwotnie miał to być album oparty na “Sonetach krymskich”, gdzie miał także uczestniczyć zespół Kroke, ale ostatecznie twórcy poszli troszkę szerzej. Co wyszło z tego połączenia?

Stasiuk robi tutaj za poetę, mówiącego albo melorecytującego cały czas, zaś muzycy dodają bardzo dzikie wręcz tło, a wokalista Sasza Jarmoła nawija po ukraińsku. Jak w niemal psychodelicznych “Stepach akermańskich”, pokazując jak za pomocą “etnicznego” instrumentarium wspartego przez trąbki oraz gitarę elektryczną, można zaszaleć. I te fujarki na początku oraz końcu, robią mocne wrażenie. Nie brakuje bardziej rockowych fragmentów (niepokojąca “Burza”, która musi brzmieć mocno czy wręcz metalowa “Reduta Ordona”), by dać chwilę wyciszenia jak w gitarowym, płynnym “Pielgrzymie”, gdzie gitara brzmi wręcz “meksykańsko” czy zmieniającym tempo “Alpuharze”, gdzie do pięknej solówki trąbki wchodzi mocniejsze, rockowe granie, a Stasiuk nawet rapuje i to całkiem nieźle. Melancholijne “Mogiły Haremu” (piękny flet) oraz bardzo rozbudowany “Upiór” grany wyjątkowo oszczędnie brzmi fajnie, z każda minutą się rozkręca, ale Stasiuk próbuje śpiewać i psuje to dobre wrażenie. Za to zaskoczył mnie jazzowe “Bajdary”, jakby żywcem wzięte z Nowego Orleanu oraz lekko bluesowa “Droga nad przepaścią”, nabierający coraz większego pędu.

Kooperacja na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwna, nie zabrakło drobnych potknięć, niemniej jest to bardzo udane podejście do MIckiewicza. Wiersze w wersji mrocznej, onirycznej, chwytliwej – do wyboru, do koloru. Jestem całkowicie pewny, że dojdzie do następnego spotkania.

7,5/10

Radosław Ostrowski

The Ceez – O chłopcu polskim…

o chłopcu polskim

Nazwa wykonawcy kompletnie nic nie mówiła mi. Pod pseudonimem The Ceez ukrywa się Piotr Okrasa – wokalista, kompozytor i producent muzyczny, mieszający gatunki muzyczne. Mieszka w USA, a swój najnowszy album “O chłopcu polskim…” to próba stworzenia muzycznego portretu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Tak, jest to album z wierszami poety, ale skupiamy się tu na okresie przedwojennym. Co dostajemy w rzeczywistości?

Mieszankę popu, rocka i jazzu, wspartego przez elektronikę. Krótka “Ars poetica” serwuje sporą dawkę elektronicznych dziwadeł oraz krzyku zamiast wokalu, by płynnie przejść do “Wiosny” mieszającej soul (wokalizy w tle) z jazzem (cudowny saksofon), uderzająca niczym budząca się przyroda. Zdarza się zapętlenie elektroniki (“Stuletni wieczór”) z szorstką gitarą, czaruje dźwiękami przypominającymi harfę (“Morze wracające”) skręca troszkę w soul, daje zaszaleć funkowemu basowi (“Erotyk” zakończony dynamicznym riffem gitary), by zwrócić się ku bossanovie jak w “Słowach do deszczu”.

Nie brakuje klasycznego jazzu (oparte na fortepianie i trąbce “Już nie pamiętam”), akordeonowego tanga (“Warszawa”), jak I pomieszania wszystkiego, co się da jak w 7-minutowym “O mój Ty smutku cichy”. Najpierw dostajemy żwawe solo trąbki, do której dołącza się sekcja rytmiczna I gitara akustyczna. Swoje też robi schowana w tle gitara elektryczna, odzywająca się mocniej w połowie razem z klawiszami, kończąc solówką trąbki. Nawet orientalne smyczki (“Drzewa”) nie są tylko efektownym bajerem, mającym zwrócić naszą uwagę. Finał z kolei jest bardzo mroczny: zarówno gitarowa “Elegia o… chłopcu polskim”, pełna pasażowego tła oraz bluesowa“Śmierć” dają mocnego kopniaka.

Sam wokal Ceeza jest ekspresyjny, niemal chłopięcy, ale nigdy nie przesadza, nie denerwuje, a ułożenie piosenek nie jest zbiegiem okoliczności. “O chłopcu polskim” układa się w spójną historię od narodzin do śmierci sklejona ze słów Baczyńskiego. Dla wielu ten rozrzut stylistyczny może sprawić dezorientację czy chaosu, ale wszystko jest pod kontrolą. To bardzo piękna płyta z kilkoma niesamowitymi momentami, której trzeba dać szansę.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Monika Borzym – Jestem Przestrzeń

p%C5%82yta_jestem_przestrze%C5%84_ok%C5%82adka

Teraz pora na obecne wydawnictwo wydane przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Tym razem jest to poezja śpiewana w jazzowych aranżacjach. Wybrane wiersze Anny Świrszczyńskiej (w czasie powstania sanitariuszki) – selekcji dokonała reżyserka teatralna Agnieszka Glińska – postanowiła wykonać ceniona zagranicą wokalistka Monika Borzym. Wsparta przez pianistę Mariusza Obijalskiego, który napisał muzykę oraz zaproszonych gości, poszła w stronę kobiecego spojrzenia na świat.

Album zaczyna się od “Intra”, gdzie pojawia się Glińska (nakładające się fragment jej wypowiedzi, recytującej wierze) i słyszymy przyczyny realizacji tego przedsięwzięcia. Ale sama poezja – wręcz surowa, pozbawiona ozdobników, waląca prosto w oczy, pełna intensywnych emocji, pozbawiona rymów – może wprawić w konsternację. Wszystko jest tutaj bardzo wyciszone, delikatne, minimalistyczne. Jazzowy skład (perkusja, gitary, trąbka, fortepian) jest tylko tłem dla eterycznego wokalu. I jeszcze jedno – nie ma tutaj w ogóle miejsca na wojnę czy powstanie. Przynajmniej nie wprost. Borzym idąc tropem poetki, skupia się na jej przeżyciach, emocjach, lękach. Trudno przejść obojętnie wobec mrocznego “Muszę to zrobić” z pędzącym fortepianem czy pełnego chropowatości oraz przygnębienia “Bardzo smutnej rozmowy nocą” z udziałem Wojciecha Waglewskiego. Nawet krótkie “Jestem napełniona miłością” zaskakuje brzmieniem niczym ze starej płyty. Swoje miejsce dostaje też mniej przyjemne elektroniczne tło („Wszystkie chwyty dozwolone” z monotonnymi i nerwowymi smyczkami czy wręcz ambientowe „Pękam ze śmiechu”), gitara elektryczna Johna Scofielda i Mitchella Longa („Pękam ze śmiechu” i „Jak głupi pies”), wycofana trąbka („Ogniotrwały uśmiech”), imitacja syreny („Czternastoletnia sanitariuszka myśli zasypiając”).

Monika bardzo delikatnie, ale pełnym emocji głosem pozwala wejść i ten intymny świat miłości nietrafionej w czas, skąd tak wiele smutku i goryczy. Wszystko to pozbawione patosu, ale słowa trafiają czasami jak obuchem: „przeszłam przez kąpiel z ognia, jak wybornie wzmacnia ogień”; „żeby wszystkie kule na świecie trafiły we mnie,to by już nie mogły trafić w nikogo”; „i żebym umarła tyle razy, ile jest ludzi na świecie”; „muszę cię zabić”; „stojąc przed lustrem pękam ze śmiechu”. Te fragmenty nie pozwolą o sobie zapomnieć, chociaż nie brakuje bardziej lirycznych utworów jak „Przestrzeń” czy „Jestem przepełniona miłością”.

„Jestem przestrzeń” jest bardzo oszczędną w formie, ale poruszającą i piękną muzyką. Bardzo szczere i miejscami szorstkie słowa zmuszają do refleksji, głos Moniki wali jak młot, choć jest to jej pierwsza płyta po polsku. By ją w pełni docenić trzeba się zatrzymać i wsłuchać się w każde słowo. A potem jeszcze raz i jeszcze raz, by kompletnie się w tym zanurzyć. Ale ostrzegam: bardzo uzależnia ta płyta.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Radosław Ostrowski

Mirosław Czyżykiewicz – Odchodzę, wracam

Odchodze wracam

Czas wrócić do krainy łagodności, po mocnych i gitarowych albumach ostatnich dni. A czy ktoś może bardziej uspokoić skołatane nerwy jak poezja śpiewana? Pod warunkiem, że śpiewa Mirosław Czyżykiewicz, który ostatnio nie odpuszcza i co roku daje nowy materiał. Po zmierzeniu się z poezją Jarosława Iwaszkiewicza, tym razem dostajemy autorskie dzieło z zeszłego roku – „Odchodzę, wracam”.

Artysta razem z wprawionymi w boju znajomymi (kompozytor i współproducent Hadrian Filip Tabęcki) trzyma się swojej własnej niszy, tworząc swoje. Nie brakuje zarówno nostalgicznych dźwięków gitary („Serce jest Twoje”), zaskoczy jazzowe wejście trąbek (rozpędzony jak nigdy „Magik życia”), zmysłowy bas (spokojniejszy „Chaos”) czy wręcz bluesowe klawisze („Kassowy numer” ze swingującym chórkiem w refrenie, który w końcu idzie w niemal rockowy entourage). Czyżykiewicz zaskakuje co utwór, gdzie nawet do spokojnego numeru jak „Długa noc” dodaje elementy elektroniki oraz zwiewne trąbki czy delikatne gitary z mandoliną w „Miłość ci nic nie wybaczy”. Także ma do powiedzenia fortepian (tytułowy utwór), chórki („Wieniczka”), skręty w fado („A jeśli będzie tak”) i silniejsza obecność gitary („Szczęście raz!”).

Czyżykiewicz śpiewa ze swoim charakterystycznym, niskim głosem, który stanowi nierozerwalną całość z muzyką oraz intrygującymi tekstami. I po raz kolejny jest to album na wysokim poziomie, chociaż dość eklektyczny. Na chwilę wyciszenia idealne.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Adam Strug – Mysz

mysz

Adama Struga poznałem podczas słuchania płyty nagranej wspólnie ze Stanisławem Soyką, gdzie obaj panowie mierzyli się z poezją Bolesława Leśmiana. Teraz ten poeta i etnograf wraca z autorskim materiałem, wspierany przez producenta Wojciecha Waglewskiego.

I słychać ten wpływ frontmana zespołu Voo Voo, zarówno w grze gitary elektrycznej (tak gra tylko Wagiel senior), jak i uderzeniach perkusji, co pojawia się w otwierającym całość „Za naszym oknem”. Także czuć też inspirację muzyką etniczną (troszkę „żydowski” klarnet z trąbką w „Możemy iść”, gdzie swoje robi lekko pobrudzona gitara), zabawę formą („Pijana”, gdzie dochodzi do „dialogu” między gitarą a trąbką, bardziej perkusyjny „Kominek” czy mandolinowo-werblowa „Niepogoda”) czy momenty wyciszenia (akustyczna „Róża”, zakończona rockowym riffem), jednak mam jeden poważny problem. Gdyby nie głos Struga, to mógłby być kolejny album Voo Voo. Swoim wokalem, poeta jest w stanie naznaczyć całość swoim własnym piętnem.

„Mysz” to poetycka wyprawa w coraz bardziej zaskakujące opowieści, które czasami mówią więcej o ważnych sprawach, unikając patosu i grafomaństwa (ocierające się o Bałkany „Strzeż mnie”). Bardzo różnorodna, barwna i często zaskakująca (westernowy „Ostatni raz” z Waglem na wokalu).

8,5/10

Radosław Ostrowski

Stare Dobre Małżeństwo – Kompresja ciszy

00stare_dobre_malzenstwokompresja_ciszywebpl2015

Zespół kierowany przez Krzysztofa Myszkowskiego konsekwentnie gra bardzo wyciszoną, oszczędną muzykę poetycką. Jedynie z gitarą i wokalem. Dość często SDM nagrywa płyty dość często, ale nie jest o nich głośno w mediach. I nawet dwupłytowa „Kompresja ciszy” tego nie zmieni.

Zaczyna się spokojnym „Gdybaniem”, gdzie poza gitarą przewija się w tle harmonijka ustna i cymbałki. I w zasadzie ten spokój rzadko kiedy zostaje przerwany. Gdzieś tam cały czas brzdąka gitara, ale pojawia się drobne urozmaicenie jak wejście gitary elektrycznej („To ci dodaje sił”), skręcenie w country („Dziewiąty krąg”) czy bluesa (żywszy „Jeniec nocy” z Hammondami czy stonowany „Sejsmograf rozsądku”), a nawet rocka (7-minutowy „Festyn obsesji”). Muzyka w zasadzie jest tak naprawdę tylko tłem dla tekstów Myszkowskiego oraz jego charakterystycznego, niskiego głosu. A w tekstach opowiada i o swoim wieku („Pięćdziesiątka”), przygląda się rzeczywistości i zastanawia się nad poezją („Czytanie poezji i pisanie wierszy”).

Kompletnie zaskoczyło mnie to, że te dwa albumy nie wywołały znużenia, chociaż nadmiar bywa szkodliwy. Jeśli chcecie zrobić sobie przerwę na wyciszenie i pomyśleć nad pewnymi sprawami, to nowy SDM będzie pasował jak ulał. Natomiast szperacze mocniejszych wrażeń, niech dalej słuchają cięższego brzmienia.

7/10

Radosław Ostrowski

Zbigniew Preisner – W poszukiwaniu dróg. Stare i nowe kolędy

w poszukiwaniu drog

Jak co roku w okresie przedświątecznym wychodzą płyty z kolędami i pastorałkami. Już w 1998 roku powstały „Kolędy na nowy wiek” Zbigniewa Preisnera, jednak kompozytor postanowił dopisać 7 nowych i wszystko razem wydać w jednym wydawnictwie. Tak powstało „W poszukiwaniu dróg”.

I jest to pełnoorkiestrowa muzyka, która jednak zamiast dużego rozmachu zaskakuje intymnością. Kompozytora wsparła m.in. Polska Orkiestra Radiowa i pianista Leszek Możdżer oraz wielu cenionych wykonawców. Każda z kompozycji zaskakuje swoim ciepłem, lekkością i elementami o charakterze etnicznym, pełnym smaczków (akordeon w dziecięcych „Kolędnikach” czy góralskie smyczki w „Przybieżeli pastuszkowie na grób”) i ciekawych aranżacji. Bywają też momenty melancholijne („Kolęda niepokoju” czy z wplecionymi serwisami informacyjnymi o uchodźcach „Kolęda w drodze”) oraz kompozycje czysto instrumentalne (pianistyczna „Pierwsza Gwiazdka”, „24 XII każdego roku” z poruszającym fletem i cymbałkami oraz zgrabnymi smyczkami i „Kolęda dla Piotra” w hołdzie dla przyjaciela Piotra Skrzyneckiego).

Za to kompletnie zaskakują teksty, które nie są typowymi utworami o tym, że coraz bliżej święta. Nie brakuje tutaj elementów chrześcijańskich (stajenka, Jezus w kołysance „Śpij, Jezu, śpij”), ale też refleksji nad współczesnym światem: samotnością, odrzuceniem i wojną. A wszystko wdzięcznie zaśpiewane przez zacnych gości jak Beata Rybotycka, Edyta Krzemień, Maciej Balcar, Justyna Szafran czy Jacek Wójcicki.

Jeśli chcecie komuś sprawić prezent na Święta, ale nie chcecie ogranych do bólu kolęd w wykonaniu znanych gwiazd, to album Preisnera wydaje się idealną alternatywą. Pogodne, refleksyjne, ale i ciepłe utwory dające pewne poczucie bliskości.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Magda Umer – Duety. Tak młodo jak teraz

duety

Każdy fan poezji śpiewanej musi w końcu poznać na swojej muzycznej ścieżce Magdę Umer. Ta wokalistka, aktorka i reżyserka ma na koncie kilka płyt, jednak ta ostatnia jest dość nietypowa i stanowi pewnego rodzaju podsumowanie drogi artystycznej. Jak sama nazwa wskazuje, jest to zbiór duetów, z którymi Umer wykonuje utwory ważne w swoim życiu, chociaż niekoniecznie będąc ich pierwszą wykonawczynią.

Pod względem muzycznym nie będzie zaskoczeń – jest to bardzo melancholijne, spokojne i eleganckie. Ale i potrafi być zaskakująco jak w przypadku utworu „Ta ostatnia niedziela” w wersji tango (gra akordeon, kontrabas, perkusja, skrzypce) czy bardziej jazzowe „W żółtych płomieniach liści” i pianistycznym „Co za tym pagórkiem”. Ale dostajemy kilka prawdziwych perełek – smutne „Dwa serduszka cztery oczy” (gitara i saksofon), ciepły i pełen smyków „Czas rozpalić piec”, jazzowy „Tak młodo jak teraz” czy „Pa-Role”. Za serce chwyta też tytułowy „Tak młodo jak teraz” czy pachnący stylem Voo Voo „Pora by się rozstać”, a największą niespodzianką jest rapowany „Rzuć chuć”. Takie ciekawostki ubarwiają ten dość jesienny album.

Sama gospodyni dość spokojnym, ale ciepłym głosem naznacza każdy utwór (samodzielnie śpiewa tylko w „Czasie na obłoki i las”, gdzie towarzyszy jej… Czas (tykający zegar). A zestaw gości jest naprawdę imponujący, gdzie każdy otrzymał spore pole do działania, wykorzystując go w całości: Piotr Fronczewski, Piotr Machalica, Wojciech Waglewski, Janusz Gajos czy naprawdę brawurowy Artur Andrus to prawdziwa mieszanka. Dodatkowo dostajemy jeszcze trzy bonusy: „List nieortograficzny” z Jeremim Przyborą, świąteczny „Na całej połaci śnieg” z mruczącym Wojciechem Mannem (to naprawdę poprawia humor) oraz koncertowa „Płachta nieba” z Jackiem Klyffem. I tak naprawdę trudno wybrać ten najlepszy duet.

Niby albumów z duetami było mnóstwo, ale „Duety” Magdy Umer w całości mnie ujęły. Kapitalna płyta utrzymana w tonacji bardziej jesienno-zimowej, dla osób szukających bardziej refleksji i czegoś na inteligentnym poziomie.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski