Ray Wilson – Makes Me Think of Home

makes-me-think-of-home-b-iext44835102

Ten Szkot mieszkający od lat w Polsce w 2016 roku nie próżnował. Najpierw wydał akustyczny hołd dla zmarłego przyjaciela („Song for a Friend”), to jeszcze zdążył przygotować drugi, kompletnie inny materiał. I pytanie, czy warto dać szansę nowemu Wilsonowi? To album bardziej rockowy i z większą energią od poprzednika, co było w pełni zrozumiałe.

Zaczyna się od szumu wiatru oraz dźwięków dud. Potem jednak wchodzi gitara z perkusją, by zaprowadzić po nastrojowej balladzie „They Never Should Have Sent You Roses”, przypominającą klimatem najlepsze lata U2. Podobnie spokojniejszy wydaje się „The Next Life” z syreną w refrenie i solówką saksofonu. Bardziej akustyczne jest „Tennessee Mountains”, pachnące jesienią. Nieoczywisty jest w tym zestawie „Worship the Sun”, gdzie mamy zapętloną gitarę elektryczną, delikatne wsparcie akustycznej, by w finale strzelić solówką gitarowo-saksofonową. No i wtedy pojawia się tytułowy utwór – prawdziwa petarda idąca w strone bardziej progrockowych brzmień. Melancholijny fortepian, minimalistyczna perkusja, krótkie wejście gitar,  by w refrenie mocniej i intensywniej uderzyć, zwłaszcza ekspresyjnym wokalem, wyciszyć (przepiękny flet), znowu podgrzać, by na koniec jeszcze saksofon z gitarą (widocznie ulubione instrumenty Wilsona) mogły powiedzieć ostatnie słowo.

Potem jest już zdecydowanie spokojniej, ale nie nudno. Bardziej w folk jedzie „Amen for That”, gdzie Wilson ze swoim ciepłym głosem daje ognia. W „Anyone Out There” wpadają w ucho stonowane perkusjonalia w tle, a w „Don’t Wait for Me” stonowana i ciepła gitara z klawiszami. Wilson trzyma fason i gra bardzo delikatne, wręcz eteryczne piosenki, które trzymają się mocno dzięki jego ekspresyjnej barwie głosu.

„Makes Me Think of Home” bardziej pasowałoby do osłuchu na jesienne wieczory, ale skoro jeszcze za oknami jest jesień, to czemu by nie. Wiele utworów nie zostanie w pamięci na długo, ale te najdłuższe (w tym tytułowa) mają taką moc, że ciągną ładnie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ray Wilson – Song for a Friend

SONG-FOR-A-FRIEND-FRONT

Ray Wilson dla wielu pozostanie ostatnim wokalistą Genesis oraz tym, który przeniósł się ze Szkocji do Poznania. Po trzech latach przerwy, wokalista i gitarzysta powraca z nowym materiałem, dedykowanym zmarłemu w zeszłym roku przyjacielowi, Jamesowi Lewisowi.

Dlatego cały ten album jest taki wyciszony i spokojny, co nie znaczy, że jest nudny. Wilson razem z kompozytorem, gitarzystą Uwe Metzlerem. Najważniejsza jest tutaj gitara akustyczna oraz delikatny głos Raya, co nie znaczy, że nic więcej się tu nie dzieje. Muzyka dzielnie wspiera fortepian („Over My Dead Body”), przewijająca się rzadko perkusja („Cold Light of of Day”) i gitara elektryczna (tytułowy utwór czy bluesowy „How Long Is Too Long” z Hammondami w tle), a nawet wejdzie saksofon („Tried and Failed”). Czasami wyczuje się tutaj ducha prog-rocka (singlowe „Not Long Till Springtime” czy jedyny cover w zestawie – „High Hopes”), pojawi się odrobina nadziei (melancholijne „Backseat Driving”).

Całość jest spójna i klimatyczna, choć nie jest to muzyka przyjemna w odbiorze. Wilson potrafi poruszyć takie struny, o których się zapomniało. Muzyka bardzo intymna, ale wciągająca.

7,5/10

Radosław Ostrowski

RPWL – A Show Beyond Man and Time

A_Show_Beyond_Man_and_Time

Niemiecki zespół RPWL wydał w zeszłym roku concept album “Beyond Man and Time”, który spotkał się z bardzo życzliwym przyjęciem. Ruszyli w trasę koncertową, po drodze zahaczając o Polskę. Teraz wychodzi podwójny album CD i DVD będący zapisem koncertu promującego ostatni album. A dokładnie z 22 lutego 2013 roku z Teatru Śląskiego w Katowicach.

Akurat posiadam wersje dwupłytową, która trwa prawie dwie godziny. Muzycy nie tyle zagrali nowy album, co po prostu przearanżowali, poddali modyfikacjom i rozbudowali. Klawisze nadają epickości, gitara elektryczna pokazuje swoje umiejętności (świetne riffy w „Beyond Man and Time” czy „Unchain the Earth”), a delikatny wokal Yogi Langa ma sporo siły i mocy. Zaczynając od ambientowego „Transformed” przez „Unchain the Earth” (wydłużony wstęp klawiszowo-gitarowy) i „The Ugliest Man” (elektroniczny wstęp i świetna gitara w refrenach, by w zwrotce się uspokoić) aż po epicki, bo 17-minutowy „The Fisherman” (gdzie słychać inspiracje m.in. Yes i wczesnym Genesis).

Niespodzianka jest za to kończący całość utwór „Roses” zaśpiewany z Rayem Wilsonem, który grał przed RPWL jako suport. Publiczność reaguje entuzjastycznie i śpiewa refren razem z zespołem, co jest zwieńczeniem tego bardzo dobrego albumu koncertowego. A wydanie DVD to już w ogóle będzie obłęd.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Ray Wilson – Chasing Rainbows

chasing_rainbows

Dawno, dawno temu z górskiej Szkocji przybył niejaki Ray Wilson. Najpierw założył swój zespół Stillskin, potem przez dwa lata był wokalistą Genesis, znów wrócił do Stillskin i nagrywa też solowe płyty. Mieszkający w Poznaniu muzyk postanowił po kilku latach nagrać kolejny solowy materiał.

„Chaising Rainbows” zawiera 12 piosenek utrzymanych w stylistyce rockowej, choć gitara nie zawsze wybija się na pierwszy plan (zazwyczaj gra bardzo delikatnie i jest akustyczna), ale jest (elektryczna też się znajdzie jak w „I See It All”). Czasami pojawi się solo saksofonu („Wait for Better Days”, „Follow the Lie”), zacznie się od fortepianu („She Doesn’t Feel Loved”), pojawią się skrzypce („Whatever Happened”) czy organy („The Life of Someone”), czyli innymi słowy jest bardzo zróżnicowanie i nie ma tu miejsca na nudę, co jest zasługą kompozytora Petera Hoffa. Brzmi to pięknie, po prostu i tyle.

Także wokal Raya Wilsona jest bez zarzutu i brzmi bardzo dobrze, aż chce się go słuchać. Śpiewa bardzo spokojnie, ale jednak potrafi przykuć uwagę, co nie zawsze się udaje. Także niegłupie teksty zasługują na uznanie.

Ktoś może powiedzieć, że ściganie tęczy mija się z celem, ale Ray Wilson zaprzecza niemożliwym i pokazuje kolejny raz, że potrafi zaskoczyć. Płyty słucha się z bardzo wielką przyjemnością, każdy instrument nie pojawia się przypadkowo, zaś wybór singli (balladowa „Rihanne” i trochę bogatsze „Easier That Way”) był trafiony. Czy muszę mówić, że powinniście mieć ten album?

8/10

Radosław Ostrowski