Wielki sen

Philip Marlowe to jeden z najbardziej rozpoznawalnych prywatnych detektywów tzw. czarnego kryminału. Elegancko ubrany, zawsze z papierosem w ustach oraz kieliszkiem gorzały w ręku oraz cynicznym spojrzeniem na świat – archetyp amerykańskiego gliniarza. Dostaje kolejną sprawę – wydawałoby się prostą jak konstrukcja cepa. Ktoś szantażuje córkę bogatego człowieka, generała Sternwooda. Zlecenie polega na pozbyciu się szantażysty.

wielki_sen1

Tak prezentuje się fabuła „Wielkiego snu” Raymonda Chandlera – mistrza gatunku. Świetnie przyjęta książka prędzej czy później musiałaby zostać zekranizowana. Zadania tego podjął się Howard Hawks – wszechstronny reżyser kojarzony w naszym kraju głównie z realizacji westernów („Rzeka Czerwona”, „Rio Bravo”). Wszystko jest tutaj zgodne z prawidłami gatunku: cyniczny twardziel z gołębim sercem i ciętym humorem, femme fatale, tajemnice rodzinne, szantaż, barwny półświatek, zdrady i brudne, skorumpowane miasto, gdzie tylko spryt pozwala przetrwać. Razem z Marlowem uczestniczymy w zapętlonej intrydze, próbując domyślić się kto tak naprawdę pociąga tu za sznurki. Wszystko to jest bardzo stylowo sfotografowane na czarno-białej taśmie, co tylko potęguje mroczny klimat filmu. Reżyser skupia się na detalach, oszczędza brutalnych scen (Kodeks Hayesa nie pozwalał na kilka rzeczy takich jak seks, krew i przemoc), jednak aura tajemnicy pozostaje do samego końca.

wielki_sen2

Nie można też zapomnieć o dialogach, nie pozbawionych dwuznacznych aluzji (rozmowa Marlowa z bibliotekarką o książkach czy spotkanie detektywa z panią Rutledge o koniach), które nawet teraz pozostają jasne i czytelne. Można troszkę przyczepić się do teatralności formy – bardzo oszczędnej ilości lokalizacji, mała ilość aktorów w scenie, ale w żadnym wypadku nie jest to archaiczne. Wręcz przeciwnie, kryminał ten trzyma w napięciu i kilka razy zaskakuje. Zderzeni balansują na granicy prawdopodobieństwa, a ja próbowałem nadążyć za nitkami intrygi.

wielki_sen3

„Wielki sen” poza świetną reżyserią i intrygującym scenariuszem, broni się także aktorsko. Nie można zapomnieć Humphreya Bogarta w ikonicznej roli Marlowe’a. Jest taki jak opisałem na początku – cyniczny, zgorzkniały samotnik, niepozbawiony sprytu oraz szybko kojarzący pozornie niepasujące do siebie elementy układanki. Jak to możliwe po wypiciu tylu głębszych? Nie ma pojęcia, ale ta szorstka aparycja ma swój urok. A kiedy na ekranie pojawia się Lauren Bacall, czyli pani Ruthledge, wtedy na ekranie pojawiają się iskry. Charakterem przypomina Marlowe’a – chodząca własnymi drogami kobieta, dbająca o swoją niezależność. Ale – jak każda piękna kobieta – skrywa brzydką tajemnicę, będącą clue całej opowieści. Poza tym duetem nie brakuje barwnych postaci: krnąbrnej i ukrywającej się pod maską niewinności Carmen (olśniewająca Martha Vickers), podstępnego Eddie’ego Marsa (świetny John Ridgley), niepozorny, acz honorowy Harry Jones (Elisha Cook Jr.) czy zaufany przyjaciel, detektyw Ohls (Regis Toomey).

wielki_sen4

„Wielki sen” nie bez przyczyny stał się klasykiem czarnego kryminału obok „Podwójnego ubezpieczenia” czy „Trzeciego człowieka”. Klimat, aktorstwo, świetna reżysera – wszystkie klocki pasują do siebie i mimo 70 lat na karku, za nic nie chce się zestarzeć. To się tylko chwali.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Długie pożegnanie

Philip Marlowe to jedna z ikonicznych postaci czarnego kryminału – typ cynicznego i sprytnego twardziela. Pewnego wieczora jego przyjaciel Terry Lennox prosi go o pomoc w przedostaniu się na granicę do Meksyku. Następnego dnia zostaje zatrzymany przez policję pod zarzutem współudziału w morderstwie żony Lennoxa. Po trzech dniach zostaje wypuszczony, gdyż podejrzany popełnił samobójstwo. Marlowe przechodzi nad tym do porządku dziennego i dostaje nawet zlecenie. Wtedy pojawia się gangster Marty Augustino, któremu Lennox ukradł sporo pieniędzy.

pozegnanie1

Raymond Chandler jest pisarzem dość trudnym do przeniesienia na ekran, gdyż stawia on głównie na klimat. Poza tym jego znakiem rozpoznawczym jest prosta, ale celowo komplikowana intryga z powodu wątków pobocznych. Jednak największy ironista i kontestator lat 70. Robert Altman podjął się próby przeniesienia powieści Chandlera, ale postanowił ją uwspółcześnić do swoich czasów. Efekt wydaje się dość ciekawy (sąsiadki Marlowe’a to hipiski), ale niewiele zmienia, jeśli chodzi o konstrukcję (rozbijająca się na kilka różnych wątków) oraz przebieg całej intrygi. Altmanowi udaje się jednak zachować klimat – osamotnienia oraz nieufności, gdzie zaufanie, lojalność i uczciwość dawno zostały zapomniane. Stylizacja zostaje zachowania, bo motywy kierujące ludźmi pozostają takie same: chciwość. Altman parę razy zgrabnie bawi się formą (rozmowa państwa Wade, a przez szybę ich mieszkania odbija się Marlowe z plaży), okrasza całość jazzową muzyką i nawet trafiamy do różnych spelun czy mieszkań nowobogackich. Tempo oraz rozlazłość może wielu odstraszyć, podobnie jak zakończenie, mogące wydawać się niezrozumiałe.

pozegnanie2

Ale Altman ma dobra rękę do obsady, choć wybór Elliotta Goulda może wydawać się dość dziwny. Okazuje się jednak być strzałem w dziesiątkę, choć mamroczenie pod nosem zamiast narracji z offu może nie wszystkim pasować. Ale charakter pozostał ten sam – to nadal cyniczny, zdystansowany człowiek z ironicznym poczuciem humoru oraz talentem wsadzania nosa w nie swoje sprawy. Także drugi plan jest tutaj naprawdę ciekawy oraz wyrazisty: niezawodny Sterling Hayden (nadużywający alkoholu pisarz Roger Wade), czarująca Nina van Pallandt (żona Wade’a) po kapitalnego Marka Rydella (gangster Marty Augustine – scena rozbierania się to perełka) oraz antypatycznego Henry’ego Gibsona (dr Verringer). Nie można też nie zauważyć debiutującego na ekranie Arnolda Schwarzenneggera w epizodzie jako jeden z ludzi Augustine’a.

pozegnanie3

Altman zrobił dość udany, choć zapomniany kryminał. Myślę, że Raymond Chandler mógłby być z niego dumny. A rozdrobnienie fabuły całkiem nieźle się broni.

8/10

Radosław Ostrowski