Umysł w ogniu

Sam początek jest więcej niż tajemniczy. Widzimy młodą kobietę w szpitalu, z jakimiś przewodami na głowie. Niby nic dziwnego, ale jest ona przykuta i przywiązana do łóżka. Dlaczego? co się stało? I kim ona jest? Cofamy się wstecz i odkrywamy, że dziewucha to Susannah Cahalan i zaczyna swoją pracę jako dziennikarka The New York Post. Mieszka z chłopakiem (muzykiem), całkiem nieźle sobie radzi, ale coś dziwnego zaczyna się dziać – obraz się rozmazuje, dźwięk dochodzi zniekształcony, wreszcie ataki psychotyczne. Badania lekarskie jednak nie wykazują kompletnie nic.

umysl_w_ogniu1

Debiutancki film Geralda Barletta jest oparty na prawdziwej historii Calahan oraz jej walki z tajemniczą chorobą, o której istnieniu lekarze praktycznie nie mieli pojęcia. Wszystko toczy się tutaj bardzo powolnym tempie, skupiając się na bohaterce. Pokazanie zaburzeń percepcji u chorej osoby daje się sporym polem do popisu i tutaj twórcy chętnie z tego korzystają. Twarz naszej bohaterki bywa rozmyty, kilka razy słyszymy jakieś niewyraźne szumy, słowa odbijają się niczym echo i widzimy, że coś się dzieje nie tak. Problem w tym, że każda wizyta u lekarza niczego nie wyjaśnia. Badania wykazują, że jest zdrowa, ale zachowanie sugeruje coś innego. Każdy atak, każda słowna zaczepka czy gwałtowna eksplozja w wykonaniu Susannah jest jak granat wyrzucony do pomieszczenia, w którym jesteśmy. Wali to po oczach, trzyma za gębę i wywołuje poczucie niepewności, bo nie wiadomo, co może stać się dalej. Te momenty w filmie robią największe wrażenie, niczym w rasowym thrillerze. Choć mam wrażenie, że pewne relacje można było głębiej zarysować (zwłaszcza między nasza dziewczyną a jej chłopakiem), ale i tak ogląda się ten film naprawdę nieźle.

umysl_w_ogniu2

Reżyser potrafi mocno uderzyć, ale też pokazuje – niejako przy okazji – funkcjonowanie służby zdrowia, która szuka możliwe najprostszych rozwiązań, nie zawsze adekwatnych do problemu. Troszkę tak, jakby się chciano problemu pozbyć. Skutki nadmiernego stresu? Syndrom odstawienia alkoholu? A może to choroba psychiczna? Zupełnie tak, jakby ci ludzie chcieli dopasować każdego pacjenta do jakiegoś z góry określonego szablonu. Przy prostych przypadkach to działa, ale przy bardziej skomplikowanych trzeba patrzyć troszkę szerzej.

umysl_w_ogniu3

Niby nie jest to nic nowego w temacie osób z nietypowymi chorobami, ale potrafi wciągnąć i zaangażować. Duża w tym zasługa dającej z siebie wszystko Chloe Grace Moretz, która jest absolutnie rewelacyjna oraz bardzo sugestywna w tej kreacji. A że bardzo łatwo było ją przeszarżować, to tym bardziej należy się uznanie, że nie przekroczyła tej cienkiej granicy (zwłaszcza w tych bardziej ekspresyjnych momentach jak euforia w pracy czy wybuch wściekłości podczas śniadania). Nieprawdopodobna kreacja. Dobrze się sprawdzają jako rodzice Carrie-Ann Moss oraz Richard „prawie jak Hugh Jackman” Armitage, pozytywnie zaskakuje Tyler Perry w roli naczelnego, zaś troszkę humoru przemyca Jenny Slate (Margo).

„Umysł w ogniu” dostał dużo ostrych słów na swój temat, choć moim zdaniem, nie zasłużył sobie na takie słowa. Porządna historia walki z chorobą, okraszona wspaniałą główną rolą, wznoszącą całość na wyższy poziom. Ciarki gwarantowane.

7/10 

Radosław Ostrowski

Hobbit: Pustkowie Smauga

W skrócie jest to ciąg dalszy wielkiej wyprawy Krasnoludów po skarb i swój dom. Peter Jackson tym razem postanowił sprawę przyśpieszyć i zrobić naprawdę wielkie widowisko. Akcja pędzi miejscami mocno na złamanie karku (ucieczka z więzienia króla Elfów), krasnale nadal są ścigani przez paskudnych Orków, zaś treść „Hobbita” nadal (na siłę) próbuje być scalona z „Władcą Pierścieni”. I nadal uważam, że to debilizm, bo „Hobbit” to historia innego kalibru niż „Władca”. Jest tutaj bardzo mroczniej, znaczniej dynamiczniej i nie ma tu żadnego śpiewania. Z jednej strony dzięki temu zyskuje on na tempie i prawie trzy bite godziny mijają dość szybko, z drugiej jeśli czytaliście książkę Tolkiena zmiany i modyfikacje dokonane przez Jacksona i spółkę wywołają u was palpitacje serca i żądzę mordu.

hobbit21

Co jest pozmieniane? Po pierwsze pojawia się Legolas, syn król Leśnych Elfów oraz asystująca mu Tauriel. Owszem, oboje mordują orki zmniejszając ich populację nie gorzej niż Terminator, jednak są oni bardziej finezyjni i bezwzględni. Ta zmiana wprowadza też jeden wątek, który absolutnie tutaj nie wypala, czyli romans między elficą a krasnoludem Kili (ledwo to naszkicowane i sztuczne to). Druga poważna zmiana to postać Nekromanty (Saurona) i schwytanie Gandalfa, który ma dziwną tendencję wpadania w ręce potężnych od siebie czarowników. I trzecia, chyba najpoważniejsza to zmiana życiorysu Barda, który naznaczony grzechem swego ojca (nie udało mu się zabić smoka) jest odrzucony przez społeczność.

Ale poza tym w zasadzie jest tak jak w powieści, tylko z większym rozmachem i większą jatką.  Kamera szaleje i skręca we wszelkie możliwe kierunki, jednak nie gubi ona rytmu ani tempa. Nadal wrażenie robi scenografia – wygląd Miasta nad Jeziorem (prawie jak Wenecja, tylko skuta lodem) czy skarbiec smoka wygląda po prostu imponująco. Jackson nadal potrafi rozgryźć Śródziemie jakby tam mieszkał, ale cała opowieść urywa w najciekawszym momencie (i znów trzeba będzie czekać rok – słabo).

hobbit24

Jeśli zaś chodzi o aktorów, to rozkręcił się Martin Freeman, a jego Bilbo nabrał sprytu, charyzmy i silnego charakteru. Ian McKellen (Gandalf) nadal trzyma fason, a Richard Armitage (Thorin) troszkę stracił w oczach i widać, że powoli zaślepia go żądza skarbu. Z nowych postaci błyszczy Bard (Luke Evans) – odpowiedzialny, choć żyjący z piętnem oraz Tauriel (Evangeline Lilly) – piękna elfica, choć mam nadzieję, że odegra jeszcze kluczową rolę.

hobbit26

No i w końcu najważniejsza postać ze wszystkich, a mianowicie Smaug. Smok – no takie bydle po prostu. Jest wielki, wygląda naprawdę majestatycznie i budzi przerażenie. Strzałem w dziesiątkę było podłożenie głosu przez Benedicta Cumberbatcha, który potrafił pokazać wszelkie emocje stwora: od wściekłości i gniewu, po ciekawość i siłę. Może z twarzy trochę przypomina on smoczycę ze „Shreka”, ale to tylko jedyna jego wada.

hobbit25

„Pustkowie” jest lepsze od „Niezwykłej podróży”, jednak poważne odstępstwa od pierwowzoru mocno kłują w oczy. Poza tym są pewne nielogiczności, ale to jednak nie przeszkadza cieszyć się wielką zabawą. A za rok w finale zobaczymy: (to nie spojler) ostatecznie pokonanie Smauga i walkę o skarby zwaną też Bitwą Pięciu Armii. Oj, będzie się działo.

7/10

Radosław Ostrowski

Hobbit: Niezwykła podróż

Wszyscy (mam nadzieję) pamiętają jak wielkim przeżyciem było przeniesienie na ekran trylogii „Władcy Pierścieni” Tolkiena przez Petera Jacksona, który wtedy kręcił bardziej kameralne kino. Ta epicka przygoda miał to, co najlepsze w filmach fantasy: wyraziste postacie, wciągającą fabułę oraz niezwykły, barwny świat. Napisany 20 lat wcześniej wydaje się lżejszego kalibru opowieścią. Tym razem grupa 13 krasnoludów pod wodzą Thorina Dębowej Tarczy organizuje wyprawę, której celem jest odzyskanie rodzinnej twierdzy Erenor i skarbów się tam znajdujących, a pilnowanych przez smoka Smauga. Do grupy dołącza czarodziej Gandalf i (trochę wbrew woli) Bilbo Baggins.

hobbit

Nikt nie wyobrażał sobie, żeby adaptacji tej wprawki przed Władcą, mógł się podjąć ktokolwiek inny od Petera Jacksona. Choć pierwotnie zadania miał się podjąć Guillermo del Toro, ale problemy spowodowały, że zrezygnował. Jackson wskakuje na fotel z napisem director i ci, co czytali pierwowzór będą zaskoczeni zmianami. Po pierwsze, podzielona fabułę książeczki na trzy filmowe części, choć moim zdaniem dwie w zupełności by wystarczyły. Po drugie, Jackson bardziej łączy Hobbita z Władcą, co widać choćby w scenie narady u Elronda z udziałem Gandalfa, Sarumana i Galadrieli spowodowanej pojawieniem się Nekromanty (czy tylko ja podejrzewam, że to Sauron). Po trzecie, historia zaczyna się dosłownie parę minut przed wydarzeniami z Władcy, gdzie stary Bilbo spisuje swoje losy dla Froda. Potem jest świetny prolog pokazujący przyczyny organizowanej wyprawy.I choć pojawia się tu wiele zmian i retrospektyw (postać Białego Orka Azoga), a akcja pędzi z prędkością żółwia uczestniczącego w maratonie, to jednak Jacksonowi udaje się wciągnąć i zbudować klimat wielkiej przygody kończąc gdzieś w połowie drogi. Nie zabrakło odrobiny humoru (trochę rubasznego), patetycznych słów na temat honoru, odwagi i lojalności, jednak te wady wydają się drobnostkami, zaś kilka scen (prolog, pojedynek na zagadki czy finałowa batalia) to fantastycznie zrealizowane. Znów montaż i zdjęcia porywają, muzyka Shore’a jest wtórna i za bardzo przypomina tę z Władcy, choć w filmie się sprawdza.

hobbit2

Jedno, co Jackson nie zatracił to zmysłu w doborze aktorów. Ze starych twarzy nie mogło zabraknąć Iana McKellena jako Gandalfa, ale też Hugo Weavinga (Elrond), Cate Blanchett (Galadriela) i Christophera Lee (Saruman). Z nowych bohaterów trzeba wyróżnić trzech: młodszego Bilba, Thorina i Balina, granych kolejno przez Martina Freemana, Richarda Armitage’a i Kena Scotta. Ten pierwszy to przyzwyczajony do stabilizacji, który podczas wyprawy odkrywa w sobie cechy, jakich do tej pory nie podejrzewał, drugi jest silnym i charyzmatycznym przywódcą pełnym dumy i nieufności wobec obcych (poza Gandalfem), zaś ostatni jest oddanym i doświadczonym krasnalem. Reszta ekipy krasnoludów niespecjalnie zapadła w pamięć, ale coś czuję, że jeszcze nie pokazali wszystkiego.

Podchodząc uczciwie do sprawy „Hobbit” lekko rozczarowuje, bo wielu spodziewało się arcydzieła. „Niezwykła podróż” nim nie jest, ale to nadal udany i dobry film. Tylko albo aż tyle. Jednak Jackson już zawiesił haczyk i już czekam na następne części, zastanawiając się, co tym razem twórcy wykombinowali.

7/10

hobbit3

Radosław Ostrowski