Rival Sons – Feral Roots

feral-roots-w-iext53741340

Czy są tu fani klasycznego, twardego rocka z lat 60. i 70.? Mam dla nich dobre wiadomości, bo wrócili spece od grania tej muzyki. Rival Sons pod wodzą Jaya Buchanana po trzech latach przerwy nadal przypomina, że z dziedzictwa takich kapel jak Led Zeppelin i Deep Purple, by dać soczystą muzę w starym stylu.

I już na dzień dobry dostajemy z mocnej rury. “Do Your Worst” ma pobrudzone riffy, mocną perkusję, silny wokal oraz chwytliwy refren. Czyli to, co najbardziej lubią fani kalifornijskiej kapeli. Nie zabrakło przesterowanych solówek w bardzo pokręconym “Sugar on the Bone”, gdzie na pierwszy plan wchodzą klawisze oraz perkusja, dodając ognia do pozornie utrzymanego w średnim tempie utworu. “Back in the Woods” to przede wszystkim bardzo ostre solo perkusji na początku oraz siarczyste riffy w tle plus chórek w refrenie. Ale ponieważ nie można walić na złamanie karku, dostajemy krótkie momenty wytchnienia jak akustyczny początek “Look Away” (dalej jest mocno i rockowo) czy w tytułowym utworze. Tam dynamiczny i troszkę ostrzejszy jest refren, w przeciwieństwie do “Too Bad”, w którym jest na odwrót. Nie zabrakło ani zadziornego bluesa (“Stood by Me”), ani nawet wplecionego chóru (“Shooting Stars”), dodając niejako epickiego doświadczenia.

Buchanan ma taką moc, że nawet najbardziej obojętni fani rocka, będą w stanie dostrzec jego siłę. Każdy utwór wsysa, wali z całego uderzenia, a jednocześnie klimat przypomina klasycznego hard rocka. “Feral Toots” podtrzymuje poziom poprzednich płyt, co dla fanów tzw. retro rocka (troszkę krzywdzące stwierdzenie) jest piękną wiadomością. Sprawdźcie to.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Rival Sons – Hollow Bones

1000x1000

Amerykański kwartet Rival Sons to jedna z tych kapel, które garściami biorą z klasyki rocka ze wskazaniem na Led Zeppelin i innych twórców lat 60. Nie inaczej jest na najnowszym, piątym wydawnictwie grupy „Hollow Bones”, wyprodukowanej przez Dave’a Cobba.

W sporej części, są to kompozycje rzadko przekraczające pięć minut, ale pełne energii, kopa oraz takiego staroświeckiego sznytu, co czuć zarówno dynamicznej grze sekcji rytmicznej oraz pobrudzonej i surowej gitarze elektrycznej. Czuć to zarówno w dwuczęściowym utworze tytułowym (pierwsza jest krótka i dynamiczna, druga bardziej rozbudowana), jak i w gęstym od klimatu „Tied Up”, które mogłoby zrobić The Black Keys, gdyby im się chciało czy charakterystycznym dla tej grupy „Thundering Voices” i zmieniający tempo na linii zwrotka-refren „Baby Boy”.

Scott Holiday gra tak na gitarze, jakby był Jimmy’m Pagem czy Erikiem Claptonem z czasów Cream – innymi słowy, jest mocny jak cholera, a sekcja rytmiczna (Mike Maley i Dave Beste) dominuje za każdym razem, gdy się pojawia. Na mnie największe wrażenie robiło niby-spokojne „Fade Out” z niemal reggae’ową gitarą oraz rzadkimi, ale gwałtownymi atakami perkusji, dynamiczne „Black Coffee” (refreny, gdzie wszystko – łącznie z klawiszami oraz chórkiem – daje czaderskiego ognia) i mroczniejsza, druga część „Hollow Bones”, gdzie tempo i aura przechodzi z minuty na minutę (wyciszenie minutę przed końcem, by potem uderzyć z całą mocą).

Do tego mamy potężny głos Jaya Buchanana, który trzyma wszystko w garści i w połączeniu z cała resztą otrzymujemy totalny album, zrealizowany na najwyższym poziomie. Nawet zaskakująco wyciszona ballada „All That I Want”, gdzie najważniejsze są gitara akustyczna i smyczki, nie są w stanie zmyć tego wrażenia. Klimatyczna, energetyczna i czaderska – tak należy opisać „Hollow Bones”.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski