Earl i ja, i umierająca dziewczyna

Sam tytuł zapowiada coś w rodzaju romantycznej opowieści z umieraniem w tle. Może nawet z szansą zbudowania trójkąta miłosnego. Jednak debiut Alfonso Gomez-Rejona oparty na powieści Jesse’ego Andrewsa idzie w zupełnie innym kierunku. Ale rozbijmy tytuł na czynniki pierwsze.

Ja ma na imię Greg, jest uczniem ostatniego roku liceum i o studiach nawet nie myśli. Jest w zasadzie samotnikiem, który trzyma się ze wszystkimi, ale jego relacje są bardzo płytkie. Earl to jego najlepszy kumpel, choć go tak nie nazywa. Znają się od dziecka i razem kręcą filmy inspirowane klasyką kina światowego. Życie Grega powoli zostaje wywrócone do góry nogami przez jego matkę. Kobieta chce, by zaczął się spotykać z chorującą na białaczkę córkę sąsiadki. Zostaje do tego zmuszony, co jemu i dziewczynie o imieniu Rachel nie odpowiada. Ale w końcu decydują się na ten jeden raz. Nie trzeba być geniuszem, by odkryć co będzie dalej. Prawda?

earl, ja i dziewczyna1

Nie do końca, bo reżyser skupia całą historię z perspektywy Grega, przez co reszta postaci (w tym również Rachel) sprawia wrażenie niejako statystów na planie filmu. Sam film sprawia wrażenie samoświadomej zabawy z konwencją, gdzie dramat i komedia mieszają się ze sobą niczym w tyglu. A jeśli spodziewacie się komedii romantycznej czy romansidła dla nastolatków z umieraniem w tle, to pomyliliście adresy. Nie ma tutaj ani nadęcia i kiczowatych scen, czy górnolotnych, patetycznych słów, o które się aż tu prosi. Wyznania miłości też tu nie znajdziecie, ale nie jest to aż tak depresyjne jak mogłoby się wydawać.

earl, ja i dziewczyna2

Reżyser wykorzystuje ten ograny motyw, by przedstawić historię dojrzewania naszego protagonisty. Człowieka tak wycofanego, nie znoszącego samego siebie i skupionego na sobie, że dla wielu jest to nie do wytrzymania. I to powoli zaczyna do niego docierać, a widać to najbardziej w jego pasji. Hołdy dla klasyki kina z jednej strony mają charakter parodii i są bardzo zabawne, ale już ostatni film pokazuje zupełnie inną formę, bez masakrowania Kurosawy, Godarda, Lyncha czy Herzoga. To jednak zobaczycie sami. Całej historii pomaga także sposób realizacji z wieloma płynnymi jazdami kamery, szybkim montażem czy drobnymi scenkami z… plasteliny (opowieść o łosiu i wiewiórce). I to wszystko pomaga zaangażować się, serwując kilka mocnych scen. Nawet jeśli wydają się delikatnie zarysowane i bez fajerwerków. A tego się w życiu nie spodziewałem, sądząc po temacie.

earl, ja i dziewczyna3

Jeszcze trudniejsze zadanie mieli aktorzy, którzy – poza głównym bohaterem w wykonaniu Thomasa Manna – wydają się być tłem dla przemiany tej postaci. Nie oznacza to jednak, że nie udaje się z tego wycisnąć coś więcej. Tak jest choćby z Olivią Cooke jako Rachel, której chemia z Mannem jest duża i oboje grają bardzo naturalnie, subtelnie, bez przeszarżowania w kluczowych momentach. Tak samo dobrze wypada CJ Ryler jako Earl, będący jedynym kumplem dla Grega, choć nie widać tego od razu. Z dorosłych największe wrażenie zrobiła na mnie Molly Shannon, czyli matka Rachel, lubiąca sobie troszkę wypić, lekko oderwany ojciec Grega w wykonaniu Nicka Offermana oraz wytatuowany nauczyciel historii o aparycji Jona Bernthala.

Niezależny film, który wykorzystuje już ograny motyw do opowiedzenia o drodze do dojrzewania i wychodzenia poza czubek swojego nosa. Zaskakująco świeże, kreatywne i lekkie kino, niepozbawione emocji i wzruszeń.

7/10

Radosław Ostrowski

Power Rangers

Lata 90., czyli czas mojej młodości. Jak się było dzieciakiem, oglądało się różne (niekoniecznie mądre) produkcje na małym ekranie, którymi wtedy bardzo się jarałem. A jedną z tych rzeczy było pokazywane na Polsacie „Power Rangers”. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to co najmniej koszmarnie, fabuła jest pretekstowa, a sceny bijatyk – Jezus Maria. Jednak w zeszłym roku postanowiono wskrzesić tą markę w formie fabularnego filmu (już raz w latach 90. podjęto taką próbę). Ktoś mógłby powiedzieć, że to nie ma sensu i jest jedynie haczykiem dla takich widzów, co serial pamiętają.

Sam fabuła jest bardzo prosta i skupia się na piątce nastolatków, co trafili do kozy (prawie jak w „Klubie winowajców”). Mamy chłopaka, dające się podpuszczać na najbardziej idiotyczne numery, dzieciaka z autyzmem, outsiderkę (świeżak), troszkę krnąbrnego Azjatę oraz dość złośliwą dziewuchę. Przypadkiem znajdują w opuszczonej kopalni znajdują monety oraz ukryty statek. A tam jest niejaki Zordon, z małym robotem i krąży po okolicy Rita – reszty możecie się domyślić.

power_rangers1

Powiem szczerze, gdy usłyszałem o tym przedsięwzięciu nie wiedziałem, czego oczekiwać, spodziewać się. Tandetnej, kiczowatej bzdury czy może jednak jakiegoś totalnego restartu? I reżyser Dean Israelite próbuje ugryźć ten materiał z innej strony. Po pierwsze, to origin story opowiadający o tym, jak nasi bohaterowie uczą się korzystania ze swoich mocy oraz współpracy. Dlatego przez lwią część filmu twórcy skupiają się na interakcji między przyszłymi wojownikami, ich problemach z jakimi muszą się zmierzyć. To było dla mnie największą niespodzianką, a sama naparzanka zostaje rzucona niemal na sam koniec, co wielu może bardzo rozczarować. Jednak jak już do scen akcji dochodzi, wyglądają więcej niż ładnie, są w miarę czytelne (finałowe starcie troszkę mi przypominało… „Pacific Rim” – tylko troszkę biedniejsze), chociaż efekty specjalne mogłyby być lepsze (jacyś skamieniali kitowcy – co to ma być?).

power_rangers2

Mimo pewnej powagi, nie jest to film kompletnie zrobiony serio. Twórcy są w pełni świadomi, z czym mają do czynienia i nie zapominają o „klasycznych” elementach tej produkcji (kitowcy, mechy Rangersów, „Go, Go, Power Rangers”), jednak nie robią z tego kompletnej wiochy czy strasznego kiczu. W końcu to nie jest szekspirowski dramat, ale całkiem przyzwoita historia, chociaż nie wszyscy Rangersi dostali tyle samo czasu na zarysowanie swoich charakterów (dominuje tutaj Jason oraz Billy). Ale o dziwo, bardzo mi zależało na tych bohaterach i kibicowałem im.

Jeszcze bardziej mnie zaskoczył fakt, że w rolach głównych obsadzono kompletnie nieznanych aktorów (w każdym razie mi nieznanych), którzy są przekonujący w swoich kreacjach. Serducho skradł kompletnie RJ Cyler jako autystyczny (!!!) Billy. Z jednej strony jego zachowanie bywało źródłem humoru, z drugiej ma parę poważnych scen wynikających z reakcji otoczenia na jego przypadłość. Podobnie wybijał się Debre Montgomery (Jason), powoli wyrastający na frontmana grupy. Najbardziej rozpoznawalnymi osobami są trzy. Po pierwsze: Elizabeth Banks jako Rita jest kompletnie nie do rozróżnienia i świetnie balansuje między zgrywą a powagą, tworząc bardzo wyrazisty czarny charakter. Po drugie: Bryan Cranston, który już wcześniej uczestniczył w tej franczyzie, teraz wraca jako Zordon, próbującym być kimś w roli mentora i radzi sobie naprawdę nieźle. No i po trzecie: Bill Hader użyczający głosu Alpha 5, dodając odrobinkę luzu.

power_rangers3

Szczerze mówiąc nie wierzyłem w ten projekt, ale film okazał się bardzo solidnym origin story z szansą na kolejne części. Może nie jest niczym zaskakującym w dobie kina superbohaterskiego (które ostatnio mocno się rozpanoszyło i nie zamierza odpuścić), jednak bardzo sympatycznie spędza się czas. A może to sentyment tak zaburzył moją percepcję?

6/10

Radosław Ostrowski