

Ten rzeźnik był mi znany jako twórca horrorów („Dom 1000 trupów”, „Bękarty diabła” czy remake „Halloween” Johna Carpentera), ale to była ledwie część jego dorobku. Frontman zespołu White Zombie, od wielu lat działa solo jako zaprawiony w bojach heavy metalowiec. I teraz parę dni po premierze jego nowego filmu (jeszcze nie pokazywanego w Polsce „The Lords of Salem”) pojawia się jego nowa płyta (tytuł jest za długi, bym go zapamiętał).
Album ten zawiera 12 piosenek, a za produkcję odpowiada Bob Marlette (współpracował m.in. z Black Sabbath, Marilynem Mansonem czy Alice Cooper). I jeśli myślicie, że lubicie heavy metal, bo słuchacie Metalliki czy innego Slayera, to znaczy tylko jedno – nie znaliście Zombiego. Poza nim jeszcze grają John 5 (gitara), Piggy D. (bas) i Ginger Fish (perkusja). Pojawiają się tutaj elektroniczne wstawki („Rock and Roll (In a Black Hole))” czy pojawiające się zmodyfikowane odgłosy („Teenage Nosferatu Pussy”), ale i tak najważniejsze jest rockowa rzeź robiona przez Zombiego, który albo szepcze albo się drze. Stanów pośrednich nie stwierdzono. Gitara z sekcją rytmiczną grają głośno, ostro i jeszcze ostrzej. Niby jak w każdej płycie metalowej, ale tutaj to naprawdę może wywołać ból uszu (singlowe „Dead City Radio And The New Gods Of Supertown” czy „We’re An American Band”).
Powiem tak: słuchacie tego na własną odpowiedzialność i na własne ryzyko. Jest ostro i naprawdę heavy z domieszką metalu. Rzeźnicka jatka.
7,5/10
Radosław Ostrowski
