Roger Waters – Is This the Life That Really Want?

Roger_Waters_-_Is_This_the_Life_We_Really_Want%3F_%28Artwork%29

Fani progresywnych dźwięków znają dorobek Rogera Watersa. Basista, wokalista i kompozytor odpowiedzialny za największe przeboje grupy Pink Floyd rzadko nagrywa swoje płyty. Na swoją obecną kazał czekać 25 lat, więc fani liczyli na bardzo wiele, a od strony producenckiej za całość odpowiada klawiszowiec Radiohead, Nigel Goodrich. I znowu dostajemy ważkie pytanie: czy takiego życia chcemy (mocny tytuł), ale ważnie brzmiało czy warto było czekać?

Początek to bardzo krótkie intro, które przypomina odsłuchiwanie serwisu informacyjnego, gdzie nakładają na siebie głosy, a w tle słyszymy tykanie zegara. Te dźwięki będą wielokrotnie się pojawiać, przez co słyszymy jak mocny wpływ na nas mają media („The Last Refugee” zaczyna się życzeniami i pożegnaniami, a kończy podniosłymi smykami i odgłosem mew). Wszystko to płynnie przechodzi do „Deja vu”, które rzeczywiście brzmi znajomo. Akustyczna gitara niemal wzięta z „Wish You Were Here” (fortepian też), do których dochodzi reszta muzyków z chwytliwymi smyczkami w tle (od połowy). Mroczniej się robi przy gitarowym, zapętlonym „Picture That”, gdzie słyszymy coraz bardziej niepokojące obrazy zniszczeń i cierpienia i kumulując w środku (szybka gitara, nakładające się pasaże i riffy), by następnie wyciszyć się w niemal folkowym „Broken Bones” z wyciem w tle oraz niemal spektakularnym finałem. Podobnie trzyma za gardło melancholijny utwór tytułowy, gdzie smyki dają bardzo nieprzyjemny pomruk, a gitara niemal płacze (i nawet słychać krzyki w tle), płynnie przechodząc do „Bird In a Gale” ze strzelającą perkusją na początku oraz bardziej brudnymi gitarami. Ale w połowie wszystko się niby uspokaja, jednak tak naprawdę bicie dzwonów i zapętlone głosy ludzi wprawiają w zakłopotanie, a końcowy śmiech bardziej przeraża.

Wielu może zaskoczyć nostalgiczno-melancholijne „The Most Beautiful Girl” z przewijającym się na pierwszym planie fortepianem, ale już singlowe „Smell The Roses” utrzymuje się w tonie Floydów. Na koniec dostajemy trzy bardziej intymne utwory, układające się w swoistą trylogię: „Wait for Her” (do tekstu palestyńskiego poety, Mahmuda Darwisha), krótki mostek w postaci „Oceans Apart” i „Part of Me Died”. I tutaj swoje miejsce ma przede wszystkim fortepian oraz gitara akustyczna.

Sam Waters bardziej recytuje czy krzyczy niż śpiewa, ale jest w tym wszystkim moc. Także w bardzo ostrych tekstach, gdzie atakuje głupotę, prezydenta Trumpa, wojnę i wszelkiego rodzaju niesprawiedliwość. Jak zawsze celuje w punkt i prowokuje do myślenia. Co prawda czuć tutaj mocny wpływ Pink Floyd, przez co fani zespołu znajdą wiele odniesień i skojarzeń do dawnych piosenek. Na szczęście nie jest to autocytowanie, tylko silna inspiracja, która daje podwalinę do mocnej płyty.

8/10

Radosław Ostrowski

Roger Waters – Amused to Death (remastered)

Amused_to_Death

Roger Waters – człowiek-legenda, filar i mocny fundament Pink Floyd, w którym odpowiadał za większość tekstów. Po tym, jak zdecydował (w 1982 r.) o zakończeniu działalności macierzystej grupy, reszta zespołu się zbuntowała, a Waters podążył własną ścieżką. W 1992 roku wydał album „Amused to Death”, który teraz wychodzi w wersji zremasterowanej.

Od strony producenckiej Watersa wsparli Patrick Leonard (współpraca m.in. z Madonną, Bryanem Ferry czy Bon Jovi, a także klawiszowiec podczas nagrań) oraz Nick Griffth. Zaczyna się to wszystko od dźwięków świerszczy („The Ballad of Bill Hubbard”) i dźwięków zmiany kanałów. Dołącza się potem gitara Jeffa Becka oraz powoli nakładające się elektroniczne pasaże, z których wybija się głos Alfa Razzella opowiadającego o swoich doświadczeniach z czasów I wojny światowej. I dalej przechodzimy do pierwszej części „What God Wants”, który zaczyna się od rozmów oraz wrzasków zwierząt, do których dołącza się chórek żeński oraz różnego rodzaju wrzaski i ryki skontrastowane z delikatnym, etnicznym uderzeniem perkusji. Wtedy (po około minucie) zaczyna świdrować gitara Geoffa Whitehorna z Procol Harum, perkusja staje się bardziej rytmiczna i odzywa się sam Waters, melorecytując odpowiedź na pytanie czego chce Bóg. Pierwsza część „Perfect Sense” to powrót do etnicznej perkusji, jednak tym razem towarzyszy delikatny dźwięk fortepianu i odgłosy burzy, czasami udziwnione smyczki oraz riffy, by łagodnie się uspokoić, a druga część z marszowymi werblami, podniosłymi głosami chóru (wpleciona też zostaje relacja z wojny przeprowadzona niczym… mecz sportowy). Bardziej pop-rockowy „The Bravery Of Being Out Of Range” z dobrymi riffami samego Watersa zgranymi z klawiszowymi riffami.

Dwuczęściowy „Late Home Tonight” zaczyna się akustycznymi dźwiękami gitary oraz odgłosami ptaków. W połowie pojawiają się też dźwięki smyczków (niemal walczyk), odgłosy wydawanych poleceń, a także wracają wokalizy, na koniec pierwszej części dostajemy afrykańską perkusję oraz wrzask dzieci. Brzmi to ładnie, ale kontrastuje to z mocnym tekstem:
Czy nie podobał Ci się widok
stroju kąpielowego przyklejonego do jej ciała?
Jak za dni „BB gun”
Kiedy noże wbijały się w jesienne liście
Ale ok… Popatrz lepiej na krwawiące dzieci
To będzie świetnie wyglądać w telewizji.

Krótsza część II to rozpisana na organy Apokalipsa oraz elegijna trąbka w tle. Równie niepokojąco brzmi „Too Much Rope”, który zaczyna się od uderzeń i klawiszy oraz jazdy… sań św. Mikołaja, by pod koniec mocniej uderzyć. Następne utwory wprowadzą was tylko w większy stan depresji, II i III „What God Wants” (zwłaszcza ta ostatnia z ostrymi riffami) i folkowy „Watching TV”, gdzie czuć ducha Pink Floyd.

Waters melorecytujący swoje mocne i ostre teksty, w których piętnuje telewizję, oskarżając ją o zobojętnienie wobec wojny i przemocy, która jest jedynie wiadomością, która można pokazać w telewizji, religijną hipokryzję oraz nienawiść. To wszystko mocno wybrzmiewa, chociaż można odnieść wrażenie, że muzyka to tylko tło dla przekazu Watersa. Mocnego, dosadnego i nadal aktualnego. Nadal mrozi krew.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

https://www.youtube.com/watch?v=YiXmrhVCILc&w=300&h=247