Na granicy

Pogranicze amerykańsko-meksykańskie to miejsce, gdzie przemyt innych ludzi to codzienność. Policjanci i szmuglerzy prowadzą między sobą wojnę, która wydaje się nie mieć końca. To tego posterunku trafia Charlie Smith. Przeprowadził się tu razem z żoną z Los Angeles, która marzyła o przeprowadzce w ten rejon. Już pierwsza akcja pokazuje, że łatwo nie będzie, bo ginie partner. Ale sąsiad Cat pomaga mu się zaadoptować i proponuje dodatkowy dorobek.

na granicy (1982)1

Brytyjski reżyser Tony Richardson najbardziej znany stał się dzięki swoim produkcjom z czasów tzw. „młodych gniewnych”. Późniejsze lata nie obfitowały w wielkie sukcesy, ale nie można powiedzieć, że powstawały filmy nieudane. Pozornie „Na granicy” wydaje się typowym kryminałem osadzonym na pograniczu. Ale reżyser unika prostego, czarno-białego podziału na dobrych, złych, ofiary i katów. Ważna jest tutaj chęć przejścia na drugą stronę oraz przymykający oko, biorący swoją dolę gliniarze. Intrygi jako takiej nie ma, bo widzimy Charliego ganiającego za „kojotami” (przewodnicy ludzi nielegalnie przechodzących przez granicę), obserwującego imigrantów czy męczącego się z żoną-zakupoholiczką. Tam ma wyglądać ten amerykański sen, do którego wszyscy dążą? Tylko przedmioty i pieniądze, a jak coś jest nie tak, to przymykamy oko? Ale jest pewien punkt zapalny, zmuszający Smitha do podjęcia trudnej decyzji. Dziecko jednej z Meksykanek zostaje porwane i ma zostać sprzedane innej rodzinie.

na granicy (1982)2

Ten dramatyczny wątek może i jest poprowadzony niespiesznie oraz schematycznie, ale potrafi zaangażować. Choć scen akcji (pościgi, strzelaniny) jest tu zaskakująco niewiele, reżyser potrafi poprowadzić je z odpowiednim wyczuciem oraz napięciem (finałowa konfrontacja podczas burzy piaskowej). Zderzenie pewnej przyzwoitości ze zgniłym, skorumpowanym światem ma w sobie coś z westernu. Wielu może przeszkadzać fakt, że wszystko widzimy tylko z jednej strony (resztę słyszymy w dialogach), ale ten obrazek potrafi uderzyć. Klimat potęgują także naturalistyczne zdjęcia oraz gitarowa muzyka Ry Coodera. Jedynym problemem dla mnie były niezrozumiałe cięcia montażowe, sprawiające wrażenie, iż pewne sceny nagle się urywają, zaś ich przebieg pozostaje tajemnicą. Wydaje mi się, że studio wpieprzyło się reżyserowi w robotę, bo wygląda to słabiutko.

na granicy (1982)3

Także złego słowa nie jestem w stanie powiedzieć o aktorach. Kompletnie zaskakuje Jack Nicholson, który bardziej pamiętany jest z energicznych, nadekspresyjnych występów. Smith w jego wykonaniu jest bardzo stonowany, bardziej przyglądający, niemal ciągle żujący gumę. Niemniej sprawia wrażenie twardego monolitu, którego sytuacja zmusza do balansowania ku ciemnej stronie. Bardzo dobrze partneruje mu Harvey Keitel, sprawiający wrażenie sympatycznego oraz porządnego gościa. Ale tak naprawdę jest śliski, podstępny i nie bojący się posunąć do morderstwa. Z drugiego planu najbardziej wybija się Valerie Perrine jako troszkę głupawa żona, wnosząc odrobinę humoru do tego ciężkiego filmu oraz Elpidia Carrillo w roli imigrantki Marii.

„Na granicy” to porządny kryminał w starym stylu, próbujący szerzej przyjrzeć się sytuacji na pograniczu. Ma pewne wady, bywa dość powolny, ale bardzo dobre aktorstwo oraz klimat rekompensują niedoskonałości.

7/10

Radosław Ostrowski

Wstęp wzbroniony

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że moglibyście zdobyć złoto. Widzicie to mocno? Taki przypadek trafił na drodze dwóch strażaków z Arkansas – Vince’a i Dona, którzy otrzymali zarysowana mapę. Prowadzi ona do miejsca, gdzie mężczyzna (umierający) schował skarb zrabowany z kościoła. Więc wyruszają do opuszczonej fabryki w St. Louis. Akurat mieli pecha, gdyż właśnie w tym terenie dochodzi do gangsterskich porachunków i nie mogą sobie pozwolić na świadków. Panowie porywają syna szefa, przez co sytuacja staje się patowa.

wstp_wzbroniony1

Kolejne dzieło lat 90., zrealizowane przez specjalizującego się we współczesnych westernach Waltera Hilla. Każdy jego film ma w sobie coś z kowbojskich opowieści, nawet jeśli dzieją się tu i teraz.Tutaj mamy do czynienia z prostą intrygą, kręcącą się wokół chciwości oraz zabijania. Wydawałoby się, że z takim szczątkowym opisem, nie da się wyczarować zbyt wiele. Reżyser stawia na klaustrofobiczny klimat, gdyż większość scen rozgrywa się w opuszczonej fabryce (niemal w jednym pokoju), podniszczonej, rozdrapanej. Był tam tylko czarnoskóry żebrak, bez domu. Wszelkie próby wyrwania się z tego klincza, kończą się porażkami, a lojalność zarówno między naszymi strażakami, a członkami gangu King Jamesa zaczyna się wykruszać. Podchody, podstępy, zamachy – to wszystko ma swoją temperaturę i jest napięcie, co zawsze było mocna ręką Hilla. I pytanie: kto wygra i kto ujdzie z życiem.

wstp_wzbroniony2

Nawet sceny, gdy jeden z członków gangu filmuje swoich kumpli za pomocą kamery video, co pomaga w budowie klimatu. Widać, że nie wydano wiele pieniędzy (niecałe 15 mln dolców), ale to się nieźle sprawdza. Owszem, można było pewne sceny lepiej rozegrać (finałowa eksplozja z pomocą benzyny i C4), do tego zgrabne dialogi oraz gitarowa muzyka Ry Coodera, który zawsze dobrze tworzył dla reżysera. Co zaskakujące, scenariusz tej niezłej opowieści to robota Roberta Zemeckisa oraz Boba Gale’a. Wszystko kończy się krwawo i brutalnie (co jest dość oczywiste), ale i tak ogląda się to z duża frajdą.

wstp_wzbroniony3

Należy też pochwalić solidną obsadę. Najbardziej błyszczy William Sadler, czyli Don. Facet jest nieufny, a złoto staje się dla niego obsesją oraz szansa na wyrwanie się z finansowych tarapatów. Ma błysk szaleństwa w oku. Partneruje mu bardziej wycofany i unikający konfrontacji Vince, z aparycją Billa Paxtona, którego trudno nie polubić. Wydaje się kierować zdrowym rozsądkiem oraz sumieniem, ale jest może tylko tchórzem? Przeciwko nim stają dwaj twardzi zawodnicy – Ice-T oraz Ice Cube, tez zbudowani na kontraście charakterów. Pierwszy – opanowany, spokojny, zdrowo myślący, drugi to pyszałkowaty nerwus ze świerzbiącym palcem na spuście.

wstp_wzbroniony4

I jak to bywa w przypadku Waltera Hilla, „Wstęp wzbroniony” to bardzo przyzwoite kino sensacyjne, ze swoim klimatem oraz prostym stylem. Może komuś przeszkadzać dość skromny budżet oraz pewna przewidywalność wydarzeń, ale godnie znosi ten tytuł próbę czasu.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ulice w ogniu

Już na samym początku zostajemy uprzedzeni, że to będzie bajka w rytmie rock’n’rolla. Więc nie należy filmu Waltera Hilla brać absolutnie na poważnie. I pod względem realizacyjnym to najbarwniejszy film w dorobku twórcy „48 godzin”. Dziwaczny melanż westernu, musicalu, melodramatu i komedii, gdzie lata 80. spotykają się z latami 50.  Ale po kolei.

ulice_w_ogniu1

Akcja toczy się w małym mieście, gdzie ludzie słuchają rock’n’rolla. Miejscową gwiazdą tej muzyki jest wokalistka Ellen Aim. Podczas jednego z występów zostaje porwana przez gang bikerów dowodzony przez Ravena. W tym samym czasie wraca były chłopak Ellen – Tom Cody, rozrabiaka i były żołnierz. Za skromną opłatą (10 tysięcy baksów) decyduje się odbić dziewczynę z ręki Ravena, w czym pomaga poznana wcześniej koleżanka po fachu McCoy.

ulice_w_ogniu2

Nie brzmi to zbyt oryginalnie, ale reżyser stawia tutaj na styl. To nie jest surowa, stonowana rozpierducha, aczkolwiek nie brakuje tutaj krótkich one-linerów. Hill jak wspomniałem miesza różne światy. Wizualnie są to lata 50., na co wskazuje scenografia (jadłodajnia, knajpy, pokój siostry Cody’ego), kostiumy oraz pojazdy żywcem wzięte z tego okresu. Z jednej strony jest to szaro-bure, ale wieczorem jest pełne barw odbijających się neonów oraz świateł, jak w scenach śpiewanych (tylko „Kierowca” był taki barwny). Niesamowite połączenie. Muzyka jednak jest już bliższa latom 80., chociaż kompozycje Ry Coodera pachną westernem (ta gitara elektryczna). Sama historia jest pretekstem dla bijatyk, ucieczek i strzelanin. Tempo jest tak szybkie, że współczesne blockbustery spaliłyby się ze wstydu. Tylko tutaj po jednym strzale ze strzelby motory i samochody eksplodują. Z kolei knajpa bikerów, gdzie jest bardzo fikuśna tancerka była silną inspiracją dla „Sin City”. I jeszcze ta finałowa potyczka na ulicy za pomocą dużych młotów. Chociaż dla wielu osób kilka scen może wydawać się mocno kiczowatych (pocałunek między kochankami w deszczu – wiadomo, niebo płacze ze szczęścia), ale taka jest konwencja i jeśli ją kupicie, będziecie wniebowzięci.

ulice_w_ogniu3

Tak prostą opowiastkę, poza świetnym stylem audio-wizualnym oraz bardzo lekką ręką reżysera, powinna mieć też odpowiednią obsadę. I tutaj wybija się obecnie zapomniany bohater lat 80., czyli Michael Pare. Cody to twardziel, jakich wielu było. Z nieodzownym prochowcem oraz strzelbą pod ręką przypomina kowboja (kapelusza tylko zabrakło), ale serce ma po właściwej stronie. Czepiano się Diane Lane, za co otrzymała nominację do Złotej Maliny, ale nie za bardzo mogę to zrozumieć. Ellen kocha muzykę nad życie i jak śpiewa, to wszystko staje się nieważne ( i ten jej strój). Reszta postaci (jak wszyscy w tym filmie) to zarysowane archetypy: pomocnik (Amy Madigan jako twarda McCoy), załatwiający gaduła i menadżer (wyjątkowo antypatyczny Rick Moranis) oraz antypatyczny bandzior z dziwnym strojem oraz spojrzeniem (Willem Dafoe). Na szczęście mają w sobie tyle charyzmy, że dają im życie.

ulice_w_ogniu4

Dziwaczna mieszanina, której nie można i nie należy traktować poważnie. Najbarwniejszy film w dorobku Waltera Hilla oraz kompletna zadyma, pachnąca latami 80. pełną gębą, więc fani kina retro odnajdą się jak w niebie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Barwy kampanii

Henry Burton jest wnukiem legendarnego działacza społecznego, który włącza się do kampanii prezydenckiej gubernatora Jack Stantona – polityka wzbudzającego dość spore zaufanie. Jednak droga będzie wyboista i to nie tylko z powodu konkurentów, ale też słabostek prezydenta oraz ambicji jego żony.

barwy_kampanii4

Politycznych satyr, które nie pozostawiają na rządzących suchej nitki powstało mnóstwo, a same mechanizmy władzy wywołują raczej obrzydzenie i niechęć (kto oglądał „Idy marcowe” czy „House of Cards” wie o co chodzi), z tego powodu wiele starszych produkcji wydaje się dość archaicznych. Czy film Mike’a Nicholsa, który jest jawną aluzja do kampanii prezydenckiej Billa Clintona nie opowiada niczego, co bym nie wiedział – „Polityka to tarzanie się w błocie i każdy się musi ubrudzić” (Kazik Staszewski). Podczas kampanii wychodzi na jaw małostkowość ludzi, którzy marzą tylko o jednym celu – mieć władzę, tylko i wyłącznie, czasami po trupach (próba kompromitacji senatora Harrisa zakończona… śpiączką czy szukanie materiałów na kryształowego niemal Pickera), zdrady wewnątrz sztabu (afera z fryzjerką oraz spreparowanie rozmów przez jednego z członków sztabu) oraz gładkich słówek wygłaszanych dla wyborców. Moralność i uczciwość już dawno odeszły, wykorzystywana przez doświadczonych wyjadaczy. Owszem, bywają lekkie nudne momenty (zwłaszcza między jednym a drugim wiecem), jednak nie brakuje też ironicznego humoru (wykrycie zdrady, gdzie o mało nie dochodzi do odstrzelenia jaj) oraz gorzkich refleksji. Nie ma się do czego przyczepić, ale też niespecjalnie porywa jako całość.

barwy_kampanii1

Jeśli coś w filmie Nicholsa się sprawdza, to jest to naprawdę świetna obsada. Zaskakująco dobrze wypada tutaj John Travolta, który jest mocno stylizowany na Clintona. Stanton sprawia wrażenie wiarygodnego i przekonującego mówcę (świetna scena w stoczni), który wie jak przykuć uwagę, z odrobiną charyzmy. Partneruje mu w tym równie mocna Emma Thompson, która jest bardziej bezwzględna w dążeniu do celu od męża. Także grający główną rolę Adrian Lester w roli młodego i naiwnego Burtona radzi sobie naprawdę dobrze. Ale i tak szoł skradli niezawodni na drugim planie Billy Bob Thornton (doświadczony szef kampanii Richard Jemmons) oraz Kathy Bates (trzymająca mocny kręgosłup moralny Libby Holden).

barwy_kampanii2

Sam film wyszedł jako więcej niż przyzwoitą satyrą polityczną, choć nie zaskakującą niczym nowym. chyba w tym temacie nie da się już niczego nowego w tym temacie. Za to można pokazać zawsze intrygujące moralne dylematy.

barwy_kampanii3

7/10

Radosław Ostrowski