
Debiutanci sprzed trzech lat garściami czerpali z hard rockowych brzmień lat 60. i 70., chociaż pochodzą z Teksasu. Scorpion Child wtedy mocno namieszało, a w tym czasie doszło do poważnych roszad. Perkusista Shawna Alveara oraz gitarzysta Tom Frank opuścili gang, pierwszego zastąpił Jona Rice, a z gitary rytmicznej zespół zrezygnował, dołączył za to klawiszowiec Aaron John Vincent. W tym nowym składzie, Dzieci Skorpiona pokazały swoje drugie wydawnictwo, które wzięło na swoje skrzydła Nuclear Blast.
Czuć różnicę w porównaniu do debiutu, a wsparcie klawiszy tworzy bardziej psychodeliczny klimat. Nadal jest obecny duch Zeppelinów (wokal Aryna Blacka tak mocno przypomina Roberta Planta, iż można pokusić się o pytanie, czy nie są spokrewnieni ze sobą), ale też jest mroczniej i mocniej. Czuć to w porażającym „She Sings, I Kill”, gdzie swoje robi tutaj sabbathowska perkusja, świdrujące klawisze oraz świetny refren z chórkami w tle. „Reaper’s Danse” jest bardziej żywiołowe, co jest zasługą gitary (w końcu to utwór… taneczny) oraz perkusji – czysty hard rock, mający ogień, podobnie jak „My Woman in Black” z ciężkim, metalicznym riffem na początku, stając się coraz mroczniejszym kawałkiem. Petardą jest też pędzący na złamanie karu „Winter Side of Dangerous”, niepokojący „Twilight Coven” czy wręcz diabelsko naspeedowany „Blind Man’s Shine”.
I następuje wolta w postaci tytułowego utworu – nie jest to dynamiczna naparzanka, tylko wolno krążący walec z soczystymi riffami (w zwrotkach niby się uspokajają, ale jest psychodelicznie, brzmią one jak echo), a w tle szumi niebezpiecznie Hammond, dominując w połowie grany tak szybko jakby to Jon Lord grał na nich. Nie przesadzam. Recytowany „Seance” brzmi niczym modlitwa podczas spotkania sekty i trwa tylko minutę – niby taki przerywnik, ale spójny z resztą wydawnictwa. Drugim zaskoczeniem jest „Survives”, zaczynający się odrobinę patetycznym fortepianem i kiedy wydaje się, ze tak już zostanie, po zwrotce wchodzi reszta ferajny (krótko, ale intensywnie). A na sam koniec dostajemy dwa potężne numery: „I Might Be Your Man”, gdzie najważniejszy jest tutaj elektroniczny pomruk na początku i niepokojące riffy w środku oraz zadziorniejsze „Addictions”, prawie 7-minutowy strzał gitarowo-perkusyjny, zakończone szumem morza i gwałtownym krzykiem kobiety.
Skorpiony kąsają mocno, grają na pewno ostrzej, intensywniej, psychodeliczno-hard rockowo, wyrabiając powoli swój własny styl. Czy jest lepiej od debiutu? Moim zdaniem tak, godnie czerpiąc z klasyków gatunku, a jednocześnie dodając nową jakość.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski


