Scorpions – Return to Forever

Return_to_Forever

Weterani rocka niemieckiego w tym roku świętują 50-lecie działalności. Mimo że od kilku lat próbują żegnać się ze swoimi fanami (jak widać, to jest bardzo ciężkie), na razie nie zamierzają schodzić ze sceny. Zamiast tego postanowili wydać nowy album z nowymi kawałkami – czy będzie jakaś zmiana?

Nie, ale w tym przypadku nie należy ego traktować jako wady, gdyż gitary potrafią przykosić jak trzeba, energia jest silna i wiedzą jak grac rocka. Choć otwierająca całość „Going Out with a Bang” bardziej przypomina bluesa (perkusja mocniej daje o sobie znać), to singlowy „We Built This House” to czysta dawka Scorpionsów jakich znamy. Może troszkę za bardzo przypomina „Rock Me Like a Hurricane”, jednak nie ma się poczucia autoplagiatu. Petard jest tutaj sporo („Rock My Car” ze świetnie zgranymi gitarami i perkusją w zwrotkach, „All for One” czy „Rock’n’Roll Band”) i widać, że z prostych rzeczy można zrobić ogniste kawałki. Ale najsłabiej prezentują się te wolniejsze melodie, ale nie wynika to z braku doświadczenia (choćby „Lorelei” ze „Sting In the Tail”), tylko po prostu tym razem nie wyszło. „House of Cards”  były bardziej akustyczne troszkę lepsze było „Rollin’ Home”, choć zbyt plastikowa perkusja mogła przeszkadzać. Najbliżej ideału było „Eye on the Storm” z wejściami gitary elektrycznej.

Tym bardziej imponuje wokal Klausa Meine, który towarzyszy grupie od samego początku. Słychać, że to on i bez niego Scorpions straciłoby przynajmniej połowę swojej siły. Głos nadal jest mocny i zadziorny, wieku po prostu nie czuć tak mocno.

Jedno jest pewne: te Scorpionsy nadal są w stanie mocno kłuć i ostro zagrać. Fanom polecam zwłaszcza wydanie deluxe, które zawiera dodatkowe cztery kawałki. Jeśli nadal ta grupa ma działać, to właśnie dzięki takim płytom.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ronnie James Dio: This is Your Life

This_Is_Your_Life

Tribute albumy są czymś normalnym w środowisku muzycznym oraz pretekstem do zbicia kasy. Zazwyczaj zatrudnia się najpopularniejsze i najbardziej znane zespoły, by na swoją modłę zagrany utwory z repertuaru osoby dedykowanej. Więc doprecyzujmy o kogo chodzi. Utwory pochodzą z repertuaru zmarłego w 2010 roku Ronniego Jamesa Dio – wokalisty thrash metalowego znanego z takich grup jak Dio, Rainbow czy Black Sabbath.

A żeby było jeszcze ciekawiej dochód ze sprzedaży płyty zostanie przekazany fundacji, wspierającej badania przeciwko chorobom nowotworowym, założonej przez wdowę po muzyku, Wendy Dio. Moja nieznajomość oryginałów działa na moją niekorzyść, ale jedno jest bezsprzeczne – jest głośno, ostro i bardzo agresywnie. Ale czy może być inaczej, jeśli na jednej płycie pojawiają się takie kapele jak Antrax, Motorhead, Metallica czy Doro? Chyba nie. Perkusja i gitary działają głośno, dosadnie, ostro („Rainbow in the Dark” Coreya Taylora czy „Ronnie Rising Medley” Metalliki), choć zdarzają się momenty wyciszenia („The Temple of the King” Scorpionsów z wyrazistą solówka gitarową czy bluesowe „Catch the Rainbow” Glenna Hughesa z elektroniką w tle). Jednak ciężar brzmienia jest tutaj mocno odczuwalny i nie ma tu miejsca na wydziwianie. Także wokale są bardzo wyraziste, nawet pojawia się też zespół Dio w tytułowym utworze (ballada pianistyczna).

Jeśli kochacie ostre i mocne brzmienia, musicie mieć ten album. Świetne brzmienie, bardzo dobre gitary, silne wokale – metalowy raj.

8/10

Radosław Ostrowski


Scorpions – MTV Unplugged Live in Athens

Scorpions_MTV_Unplugged

Ten zespół działa już od ponad 40 lat, ale w 2011 roku ogłosił zakończenie kariery. I ruszyli w trasę koncertową, która jakoś nie może się skończyć. Niemiecka grupa Scorpions postanowiła w tym roku zagrać trzy koncerty dla „MTV Unplugged” w amfiteatrze Lycabettus w Atenach. A dwupłytowy album (+ DVD) jest zapisem tego wydarzenia.

Wybór utworów nie jest zbyt zaskakujący. Są starsze kawałki (m.in. „Pictures Life” czy „Speedy’s Coming”), wielkie hiciory („Still Loving You” czy „Rock You Like a Hurricane”), ale jest też pięć nowych kawałków (m.in. (instrumentalny „Delicate Dance” Matthiasa Jabsa i „Rock’N’Roll Band”). Jednak tak naprawdę wszystko zależy od aranżacji, bo jak zespół rockowy gra koncert akustyczny, wtedy traci połowę swojego ognia. Na szczęście zespół wybrał naprawdę dobrych współpracowników, czyli tzw. Szwedzki gang pod wodza Michaele Norda Anderssona i Martina Hansena. A ci goście zrobili cuda, tworząc bardzo odpowiedni klimat. Nie brakuje stonowanego grania („Born to Touch Your Feelings” z pięknym akordeonem i smyczkami), zahaczenia o country („Dancing with the Monnlight” czy „Where the River Flows” z harmonijkami ustnymi), chórków („The Best Is Yet to Come”) oraz sekcji smyczkowej („Still Loving You” czy „Send By the Angel”), a nawet pojawia się sitar („When You Came Into My Life”). zaś publiczność bardzo żywo reaguje i brzmi to naprawdę dobrze (a nawet bardzo) – jest moc w tym. A Klaus Meine jest po prostu w wysokiej formie jako wokalista.

Poza tym zespół zaprosił paru gości, którzy ubarwili to wydarzenie. Nieźle wypadli rodacy, czyli Cäthe („In Trance”) i Johannes Strate („Rock You Like a Hurricane”). Także grecka aktorka Dimitra Kokkori w „Born to Touch Your Feelings” wypadła dobrze, choć pojawia się bardzo krótko, podobnie Ina Muller w „Where the River Flows”. A całe szoł ukradł Morten Harket w „Wind of Change”.

Zespół trzyma się naprawdę dobrze i chyba zweryfikował plany zakończenia działalności. Samo wydawnictwo naprawdę trzyma poziom i jestem pozytywnie zaskoczony, bo piosenki nie straciły nic ze swojej energii.

8/10

Radosław Ostrowski